środa, 4 maja 2022

W Miasto zanurzony po czubek myśli.

 

Dmuchawce obsiadły trawniki i kulą się w chłodzie nocy czekając na wiatr, który je poderwie do lotu, perfumując ich parasolowate ciała aromatem bzów. Dziewczęta coraz śmielej korzystają z różnych od czarnego koloru strojów. W drodze do tam widzę usiłujące trwać między szynami tramwajowymi klony i graby. Wystarczyłaby chwila nieuwagi, żeby przejęły teren we władanie. Tramwaje? Choć właśnie obchodziliśmy Święto Flagi – obwieszone obcymi barwami, podobnie jak balkony, zatracając ideę święta. W Mieście gwar obcojęzyczny, natarczywy. Nawet Niemcy i Anglicy znani z hałaśliwych manifestacji swojej obecności w ościennych landach spokornieli w obliczu straumatyzowanej przebojowości przybyszów z krainy U i prezentują powściągliwe milczenie dumając, po co szałwia Ukrainie, a bohaterom chałwa. Nie znają chwilowo niedopowiedzianego przesłania dla Lachów. Zerkam na spieszącą się gdzieś nastoletnią staruszkę o siwiuteńkich włosach, z lekko snującą się między nimi fioletową mgiełką. Albo na młodego faceta, który szczelnie odcina się od obcych dźwięków słuchawkami i niespiesznie sączy puszkowane szczęście. Na razie nie zbliża się do Nirwany, bo twarz ma kamienną i bladą. Może zły azymut obrał? Wysiadam, w sam raz, by dojrzeć samotnego kosiarza usiłującego okiełznać rozpasanie wybujałej natury przed dyskontem. Trawersując bezkres parkingu zauważam cień, który wyprzedza mnie bezczelnie. Wygląda jak szachowy pionek, pędzący na zatracanie w wątłej nadziei na szlachecką nominację. To ja widziany okiem Boga-Słońce? Zabawnie. I nieproporcjonalnie. Nie przypominam absolutnie człowieka witruwiańskiego. Prędzej można mnie wpisać w jajo, niż w kwadrat. Jestem gadem? Płazem? Jajorodnym ssakiem? Nie mi mieszać się w boskie sprawy, a protest kogoś, kto nie potrafi nawet podnieść czoła wystarczająco do ujrzenia Majestatu jest tylko żałosnym skamleniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz