środa, 15 września 2021

Wrota cz.1

Można powiedzieć, że przypadek, zrządzenie losu, ale to oczywiste nadużycie. Gdyby tak było, równie dobrze kto inny sięgnąłby po książkę leżącą skromnie za plecami wielu podobnych i to jemu wypadłaby mała, brązowa ze starości kartka, na której wyszukaną kaligrafią płowiał czarny atrament kreślony gęsim piórem. Może nawet nie zauważyłby jej i zostałaby na podłodze, aż do wizyty sprzątaczki, która odłożyłaby ją poza zasięg wzroku odwiedzających, albo wyrzuciła do śmieci.

 

Książka nie była tania i gdyby nie kartka – odwróciłbym się na pięcie i zapomniał, że w ogóle wyciągnąłem po nią rękę i głaskałem grzbiet z cielęcej skóry, niegdyś pewnie wyzłocony tytułem tłoczonym po łacinie. Jednak kartka… parzyła w rękę, choć w półmroku antykwariatu nie byłem w stanie przeczytać treści. Organizm przeszyła zuchwała myśl, żeby schować ją w kieszeń, odstawiając księgę na półkę, jednak rozum podpowiadał, że kradzież jest złym pomysłem, szczególnie, że znalezisko mogło stanowić ledwie ułamek tajemnicy.

 

Pod pytającym wzrokiem księgarza grzebałem w portfelu ze świadomością, że naruszam budżet nie tylko na bieżący miesiąc, lecz zniweczę wszystkie wakacyjne plany. Szaleństwo zaczęło się, kiedy odmówił przyjęcia płatności plastikową kartą. Nie chciałem rozstać się z książką, z obawy, że wypadną z niej brakujące (byłem o tym już przekonany) fragmenty przesłania. Stałem i patrzyłem, jak pakuje księgę w papier, zaklejając taśmą miejsce łączenia. Dopiero wtedy poszedłem do najbliższego bankomatu, by oczyścić rachunek bankowy z wakacyjnych fantazji.

 

Wracałem do domu szybkim krokiem, ściskając teczkę pod pachą i rezygnując z zakupów. Emocje kotłowały się we mnie, zabijając apetyt i zmęczenie. Książka przejęła kontrolę nad moim umysłem i nie zamierzała przejmować się żadną z cielesnych uciążliwości. Niecierpliwość ledwie pozwoliła mi na zamknięcie drzwi i strącenie ze stołu wszystkiego, co mogłoby zawadzać. Kiedy położyłem tom, czas wstrzymał oddech, a światło nad stołem zadrżało. Papier pakowy darł się, jakby go żywcem ze skóry kto obdzierał, ale nie miałem w sobie spokoju pozwalającego na subtelność.

 

Księga powstała w czasach, kiedy sztuka czytania dostępna była nielicznym i świadczyła o wielkiej mądrości właściciela, a kaligrafia zdawała się magią uprawianą na ogół w klasztorach przypominających zamki o flankach niebosiężnych wspartych na zębach granitowych skał smaganych wiatrem ostrzejszym od miecza. Pośród murów wspominających czasy pierwszych władców i zapomnianych rzezimieszków, w świętym skupieniu świątynni braciszkowie ozdabiali karty rycinami, nadając koloru sproszkowanymi minerałami, czy krwią roślin znanych wtajemniczonym.

 

Taka była i ta księga. Notatkę, która uwiodła mnie i zbałamuciła tak, że zatraciłem się ekonomicznie odłożyłem na bok, pozostawiając jej studiowanie na koniec. Najpierw chciałem się przekonać, czy słusznie podejrzewałem, że pojedyncza stroniczka, to zbyt mało na wielką tajemnicę sprzed wieków. Wszak żaden kopista nie ośmieliłby się zostawić w bezcennym dziele prywatnej wiadomości nikłej wartości, więc musiał zostawić ją bogaty pan, albo przeor klasztoru. W czasie gdy pismo było unikatem każda wiadomość musiała nieść hiobowe wieści i przesłania godne dekalogu.

 

Obracałem strony z wypiekami na twarzy i niemal nie widząc, co oglądam. Z rysunków przedstawiających anioły i demony, uzupełniane roślinnymi i zwierzęcymi motywami wnioskowałem, że rzecz dotyczyła duchowej przestrogi, albo niosła przypowieści obrośnięte wielowiekową legendą podpartą autorytetem zwycięskich zastępów. Na studiowanie zawartości przyjdzie czas – teraz szukałem brakujących, jak mniemałem wskazówek, dodatkowych kartek zbrązowiałych ze starości. Przewróciłem wszystkie karty raz i drugi, a po trzeciej bezskutecznej próbie usiadłem i otarłem pot z czoła.

 

- Los jest perfidny! – sapnąłem, przeświadczony po czubki nerwów, że wiadomość będzie zawierać ledwie część przekazu. – Chce, żebym zgorzał bez szans na rozwiązanie.

 

Sięgnąłem wreszcie po kartkę i obejrzałem ją w ostrym świetle lampy tak, aby nie umknął mi żaden szczegół. Zrobiłem kilka zdjęć wykorzystując flesz, fotografując obie strony na blacie i pod światło, aby odkryć niewidoczne treści. Oryginał schowałem w folię, chcąc zachować ją w jak najlepszym stanie. Słowa… oczywiście, że słowa, bo cóż mogłoby się znajdować na starym papierze, którego jakość była zdecydowanie gorsza od welinu użytego jako materiał na księgę. Widać było liczne ubytki na brzegach, a całość pociemniała znacznie bardziej od kart manuskryptu, jednak litery wciąż były czytelne, układając się w łacińską sentencję.

 

Z emocji spociły mi się dłonie, kiedy zrzucałem pliki zdjęć do pamięci komputera. Elektroniczny tłumacz błyskawicznie poradził sobie z tekstem, który po obraniu z ozdobników zaciemniających obraz brzmiał niezwykle:

 

- Chcąc ciekawość ukoić, trzeba w mądrzejszych czasach księgę sztyletem rozpłatać.

*** cdn


6 komentarzy:

  1. O matko, umieram z ciekawości!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. życie, jak ciąg małych śmierci?
      ciekawa koncepcja.

      Usuń
    2. ...lub ponownych narodzin:-)

      Usuń
    3. to przecież to samo - trudno narodzić się ponownie, jeśli między kolejnymi żywotami się nie umrze.

      Usuń
  2. Oh, tyle emocji , tyle uczuć.....

    OdpowiedzUsuń