- Chciałam być twoim świętem, a ty mi nie powiedziałeś, że
głupio myślę…
- Ale… - W
gardle mi zaschło na podobną niesprawiedliwość, której uzasadnienia szukać
należy w damskiej duszy tak głęboko, że w zasadzie żadnemu facetowi wejść się
tam nie udało na wystarczający okres czasu, żeby zdążył zrozumieć i zapamiętać
mniemania. A przynajmniej brak jest wiarygodnych danych, że ktoś taką podróż
odbył, wrócił bez szkody dla zdrowia psychicznego i udokumentował ją
wspomnieniem spisanym bez etosu rycerskiego i chorobliwej dumy popartej trzema
lampasami kaprala na ortalionowym dresie. Bez erekcji i mołojeckiej chwały
autokratycznie przyznanej samemu sobie bez wahania i zbędnych „okoliczności
towarzyszących”.
- No i mam co chciałam! Przez ciebie! Święto raz na rok i
ani grama więcej, a przecież nie tego chciałam! Ja chciałam każdego dnia.
Codzienności chciałam, tylko mi się wydawało… I nie śmiej się proszę
barbarzyńco… Myślałam, że myślę i że ty też myślisz, a przecież się nie udało i
teraz nikt już nie wie, jak rozplątać spełnione, pochopnie pobożne życzenia. Bo
przecież jesteś, a tak ubogo, jakby ciebie nie było wcale. Tym pustym
talerzykiem dla wigilijnego wędrowca, któremu udało się zabłądzić właśnie do
mnie, a ja nie wiem nawet, czy chcę go wpuścić do domu, bo śmierdzi
przeszłością beze mnie. Cuchnie niedostatkiem… Zaniedbaniem własnym i moją pogardą.
- Ale… - głos
miałem już osadzony w więzieniu o zaostrzonym rygorze i nie nadawał się wcale
do wypowiedzi dłuższej od dwóch sylab, więc tylko kaleczyłem do krwi gardło, a
język i podniebienie spływało niemocą, kiedy płuca usiłowały się zająknąć oddechem.
Przecież z takim zarzutem walczyć nie sposób. Szczególnie, kiedy dotyczy
nie-mojego-chciejstwa-i-mojej-domniemanej-akceptacji… Kosmos niedościgniony
skumulowany w moim umyśle próbował eksplodować reakcją łańcuchową pełną słów
niewypowiadalnych publicznie bez uszczerbku dla miłości własnej otoczenia…
- Bo wiesz… święto miało być, ale dnia każdego. I nocy
też. I W OGÓLE, bo W OGÓLE, to coś, co obejmuje właśnie każde niedopowiedzenie
i wszystko, czego zabrakło mojemu spełnieniu. Bo miało być W OGÓLE, a nie od
święta i… Że też nie pomyślałam wtedy i nie zażyczyłam sobie dla mnie całego,
pełnego i nieskończonego W OGÓLE. No i widzisz jak to jest gadać z facetami i
tłumaczyć im, a oni nic i nigdy… No chyba się rozpłaczę i to będzie twoja wina,
bo przecież MOGŁEŚ MI POWIEDZIEĆ! MOGŁEŚ MI POMÓC. A ty, jak ostatni łapserdak
kiwałeś głową i udawałeś, że dobrze, że w porządku i OK, byle nie W OGÓLE! I
śmiałeś się, a ręce ci biegały, żeby dotykać tam, gdzie dopiero W OGÓLE
upoważnia do dotykania, a ty bez tego i śliniłeś się jak jakiś niedojedzony
żebrak, a ja głupia uległam, zapominając o W OGÓLE!
- Ale… - gdzieś
we mnie rosła rozpacz i dramat pęczniał tragedią spełnioną tak bardzo, że sam
nie rozumiałem, w jaki sposób jeszcze się we mnie ona mieści, a słowa zastygły
soplami i skamieniały jak mezozoiczne drzewa przytulone tonią oceanów i
lodowców tak skrupulatnie, że prehistoryczny kornik wielkości IC relacji
Moskwa-Wiedeń nie zdołał skonsumować celulozy na chwałę ewolucji, nim ciśnienie
oszołomiło drewno i scaliło je w skałę niewzruszoną i cierpliwie znoszącą
obojętność świata.
- Wiesz? To twoja wina. Chwalisz się, że taki mądry, że
pokłady zalet zalegają na dnie twojej istoty warstwą bogatą i niezmierzoną, a
tu co? Zostawiłeś mnie na pastwę emocji, choć wiesz, że w emocjach człowiekowi
zdarzyć się musi niedoskonałość, że przecież nie każda myśl rodzi się pięknym
kwiatem i wymaga drobniutkiego wsparcia, ramienia życzliwego i niezłośliwego. A
ty się śmiałeś. Pewnie już wtedy wiedziałeś, że tak będzie, że stanie się, co
się stało i teraz kpić ze mnie będziesz, a ja wypłaczę całą wodę z siebie i nic
we mnie już nigdy nie będzie takie samo. Bo co zrobić mam, kiedy wigilia i
pusty talerzyk ciebie mi nie wystarcza? Kiedy jeden krzyk pośród polarnej nocy,
to za mało, żeby wsparcie nadeszło i pomoc skuteczna i żeby szczęście mogło
gniazdo uwić gdzieś pomiędzy moją nagością, a twoim uśmiechem sytego kota?
- Ale… - głos
napisał mi wypowiedzenie umowy w trybie natychmiastowym i podparł je
paragrafami i artykułami ustaw brzmiących tak groźnie, że proces z wolnej stopy
wydawał się nieosiągalny i teraz, to już tylko kierat, kaganiec i rąbanie
maczetą trzciny cukrowej na nielegalny, czerwony, kubański rum, gdzieś w
zapomnianej przez Boga wiosce poza krawędzią cywilizacji. Moja prywatna
przepona obraziła się na mnie i plując z pogardą powiedziała bezgłośnie, ale
bardzo jadowicie: „ty świnio!”, a ja usiłowałem policzyć wykrzykniki i liczba
zer za cyfrą znaczącą, choć przed przecinkiem przerosła coś, co mógłbym znaleźć
z teorii liczb wielkich – nie z nazwy, a z ilości zer właśnie.
- Wystarczyłoby, żebyś mi powiedział dwa słowa, żebym
zdążyła ochłonąć i pomodlić się o rozsądek, zanim poproszę o świętość dowolnie
małą. A ja głupia poprosiłam bez rozumu i dostałam. Nawet nie wiesz, jakie znam
słowa, żeby wypluć z siebie utracone nadzieje, bo przecież stać się mogłeś dla
mnie i być moim, a jesteś teraz tylko jakimś echem – pokutą, wyrzutem sumienia,
przypomnieniem i sądem wiecznym, od którego się nie uwolnię. Pamiętasz? Miałeś wtedy
tę marynarkę, w której ktoś ci wypalił papierosem dziurę na lewej kieszeni, a
zamszowe buty farbowały ilekroć deszcz przyszedł i to tak, że skarpet prać nie
było warto, tak się nażarły barwnika. I w tej koszuli, którą wyrzuciłam ci przy
pierwszej okazji, bo jej nie znoszę do dziś. Chichotaliśmy później, bo biegałeś
po domu ubrany w tę kieckę, której w życiu nie założę, bo tak się normalny człowiek
nie ubiera, a na balkonie schły wszystkie inne części garderoby. I poszedłeś w
końcu, ale w mojej bluzce, której żadne pranie i prasowanie nie pobawi
wytłoczonych moimi piersiami wypukłości utrwalonych podczas weekendów, kiedy
nie widzi nikt, czym się opatulam. A ty poszedłeś, jakbyś miał moje sutki
wklejone w lewą stronę bluzki nieustająco pachnącej moimi perfumami niemęsko bardzo.
- Ale… - mój głos
już pakował manatki w węzełek i jako te bezpańskie dzieci wędrował w świat
pełen niegodziwości, nocy zimnych i głodnych, bo przecież ja nawet tyle nie
byłem w stanie mu zaoferować. Ja już wiedziałem, że to ostatnie "ale" ze mnie się
wydostało, a jednak nadal wierzgałem, jak wisielec, którego nerwy poszarpane
śpiewają pośmiertne naprężenia wzywając na pomoc wszystko, co nieludzkie, bo
ludzie z pętlą obciążoną ciałem radzą sobie bardzo słabo i zaledwie jednokrotnością
są w stanie się wykazać. Ech! Zupełnie nieudany egzemplarz ze mnie, skoro nawet
z własnym głosem nie znalazłem kompromisu.
- I teraz wiesz co? Wiesz na pewno, tylko się głupio
uśmiechasz i milczysz, żeby mnie pognębić i upokorzyć, żebym żebrała o twoją
obecność dla mnie, i we mnie, i każdego dnia. A ja muszę być twarda, bo kiedyś
przyjdzie mi się tłumaczyć z mojej słabości do ciebie, a chcę móc spojrzeć w
twarz tym ludziom, których dzisiaj nie znam jeszcze, ale to kwestia tylko
przyszłości, która czai się każdego poranka na mnie. Więc skoro tak, skoro nie
było cię stać na wsparcie, żebyśmy mogli być razem… Bo przecież widzisz, że
zrobiłam WSZYSTKO, żeby się udało, tylko ty, jak głupiec ostatni, nie potrafiłeś
nieszczęściu zapobiec. I jeśli mam cię mieć od święta, to dzisiaj święta nie ma, więc idź sobie precz, jak najdalej i nie przeszkadzaj mi płakać, bo głupi jesteś.
Nawet nie wiesz, jak bardzo. Idź i nie wracaj. A na wigilię, to ten talerzyk
rozbiję już dzisiaj, więc nie licz nawet na łyżkę barszczu, na zimne uszka, czy
łuskę karpia do portfela – gnij w biedzie i zapomnieniu. I nie licz, że będę
płakać rok cały, żebyś raz jeden przyszedł wziąć mnie jak grosz na chodniku
znaleziony.
- Ale…
- Milcz, żadnego ALE więcej, przecież widzisz, że z tobą
nie da się rozmawiać poważnie. Nie patrz na mnie, jakbyś mnie pierwszy raz widział.
Jesteś impertynentem, gburem nieokrzesanym, który człowiekowi tylko przykrość
potrafi sprawić, więc lepiej już nic nie mów, bo się pogrążasz jeszcze
bardziej! Nawet święty Piotr Boga wyparł się tylko trzy razy, a ty właśnie po raz
szósty… Idź sobie jak najdalej, bo nie wiem, czy wciąż chcę z tobą rozmawiać.
Idź i nie wracaj, jeśli masz w sobie resztki godności… I nie mów nic więcej
proszę, bo mi się przeleje i przestanę być dla ciebie uprzejma.
Monolog raczej ;-) ale w tej sytuacji lepiej nic nie mówić, nie warto...
OdpowiedzUsuńwe dwoje monolog? bez zatkanego ta gawęda nie miałaby sensu - słuchacz musi być, choćby "gadał" biernie.
UsuńSłuchacz nie przesądza o tym, że wychodzi monolog...
Usuńale takie "rozmowy jednokierunkowe" zdarzają się. czasami słychać je na kilometry.
Usuńhmm... Dlaczego nie zamknąłeś jej ust?
OdpowiedzUsuńbo mnie zatkało. bo nie wiedziałem co odpowiedzieć. bo gdybym to zrobił, to eskalacja byłaby naturalną konsekwencją. bo to opowiadanie urosłoby do rangi konfliktu zbrojnego o zasięgu bliżej nieznanym. a i tak jest dość obszerne. czy czujesz się usatysfakcjonowana rozmaitością argumentów?
Usuńhmm...
UsuńNo i miała rację kobitka.
OdpowiedzUsuńpodoba się Tobie pomysł rozmowy, w której jedna ze stron nie ma nic do powiedzenia? mnie nie przekonuje.
UsuńJa nie o pomyśle rozmowy, tylko o tym, co kobitka miała do powiedzenia.
Usuńnajwyraźniej Tobie łatwiej zrozumieć. cieszy mnie niezmiernie, że się udało, bo to oznacza, że wymyśliłem możliwy przypadek, który potrafią zrozumieć kobiety, a faceci się pogrążą w niezrozumieniu. może już czas poprosić o wyjaśnienie? pomożesz?
UsuńCóż, po prostu trafiłam na podobnie oporny egzemplarz...
Usuńi udało się dowiedzieć o co chodzi?
UsuńNie, ale udało się rozwieść. Ja się na niańkę dla cymbała nie najmowałam.
Usuńi to opowiadanie własnie tak się Tobie skojarzyło?
UsuńTak, tak, wiem, że jestem na wskroś złą kobietą. Do usług!
Usuńmuszę przemyśleć, czy z nich korzystać.
UsuńNie musisz. Ani przemyśliwać, ani korzystać, ale rozumiem tę bohaterkę do bólu.
Usuńw takim razie dumny jestem, że udało mi się napisać coś takiego, chociaż nie dysponuję płcią.
UsuńNooo... To prawda. Możesz i powinieneś być dumny!
UsuńWitaj Oko.
OdpowiedzUsuńA mogło być gorzej, że tak sobie pozwolę klasyką "pojechać":
https://www.youtube.com/watch?v=4KKo1R90kNY
Pozdrawiam:)
noooo...
UsuńNa szczęście żyję w świecie dialogu:)
OdpowiedzUsuńna szczęście żyję.reszta jest "nabyta"
UsuńAle się kobiełce nazbierało, czyżby wcześniej nie rozmawiali?
OdpowiedzUsuńto są trudne sprawy i każdy domysł jest ingerencją, a może i nadużyciem. nie wiem. ale czasami przez otwarte okna dochodzą odgłosy "rozmów". mówiąc czasami popełniam jawne wykroczenie - słyszę częściej niż chciałbym słyszeć.
Usuń