czwartek, 5 lipca 2018

Zaborca.


Pachniałaś samicą. Spoconą i nieumytą. Żądzą wyrosłą w zaciszu samotnych nocy i dotyku kołdry, której nie miał kto zerwać wiedziony instynktami. Pod pozorem dysputy filozoficznej wciągałaś mnie w świat spojrzeń dwuznacznych i gestów odważniejszych niż te, które świat aprobuje oficjalnie. Bo poza protokołem świat ma daleko bardziej rozbuchane myśli i twoje zachowanie było zaledwie flirtem – ot – takie kręcenie pupą, żebym nie zapomniał, żebym ciebie zignorować nie dał rady. Żeby się we mnie obudziły instynkty, a nozdrza wciągnęły woń feromonów, do zachłyśnięcia i utraty resztek rozsądku. Do prokreacji konwulsyjnej, dzikiej i bezsłownej, w której zęby się obnażają, a grzbiet napręża do granic wytrzymałości, żeby eksplodować ekstazą.

Perfidio! Wiedziałaś, że tam, gdzie buzują hormony rozsądek jest portierem ubezwłasnowolnionym. Siedzi i kiwa głową każdemu, kto podwoje przekracza – zupełnie jak emeryt-ochroniarz, straszący otoczenie niepokalaną czernią munduru i stojącymi na baczność pomiędzy łopatkami, złotymi literami OCHRONA – jedyne, co potrafi stać na baczność w jego otoczeniu i jedyny kolor, w którym wiotkie ciało jeszcze usiłuje się prężyć, choć złocenia napisu przypominają nieco memento drukowane na żałobnych szarfach wieńców. Na pewno nie gwiazdę szeryfa.

Doskonale wiedziałaś, że nie dam rady wytrzymać dłużej niż kwadrans. Że choćbyś największe głupoty opowiadała, to już mnie uwiodłaś i teraz stan ten mógł się wyłącznie pogłębiać. Szczerzyliśmy się do siebie nawzajem, a ja przełykałem ślinę nerwowo i tężałem, czując jak moje własne ubranie staje się zbyt dopasowane, duszne i uwierające. Przerosłem je chwilowo, a ty mówiłaś coś, szczebiotałaś, jednak nie w tym rzecz była. To tylko pozór. Woalka na pożądaniu. Pomiędzy piersiami popłynęła wskazówka drążąc tunel, wyłom w murze niedostępności i płynąc szemrała:

- pójdź za mną całym sobą i kompletem zmysłów, płyńmy razem, a ja wilgocią pokażę ci ścieżkę, z której nie da się zawrócić, którą trzeba pokonać do samego dna, do utraty rozumu, do nieprzytomności, do krzyku, który nawet noc potrafi rozebrać z intymności, ku zazdrości wszystkich tych, którym dane nie było dotrzeć aż tam. Którym trzeba wzdychać bezksiężycową nocą nadaremnie, albo pogrążyć się w zachwycie nad bezwstydnym uniesieniem.

Kupiłaś mnie, a ja się sprzedałem nie wiedząc kiedy. Smak twojej żądzy wypełzał na całe ciało i nie pomagały żadne materie, nie dało się ukryć, jak bardzo chcenie wzięło nas w posiadanie. Nie mnie, nie ciebie – nas. Trzeszczałem w szwach materiału, który choć sztormowym płótnem się chwalił w genealogii, to nie był szyty na miarę euforii uniesień, ty równie niedyskretnie rosłaś ogniskując mój wzrok amatora – braffitiera na ostrzach pestek kaleczących krągłości napęczniałym wyznaniem niespełnienia. Palcem, na którym zakrzepł twój sok, zbierany o poranku, a może przez noc całą po trzykroć, po siedmiokroć, czy nawet więcej, wskazywałaś coś nieistotnego, bo przecież bardziej szło o to, żebym poczuł, niż zobaczył, a ja za tym palcem podążałem bezwolnie wzrokiem, jak pies bezdomny za skórą pełną tłustego mięsa. Mogłaś mnie już uwieść wszędzie lub dokądkolwiek i robiłaś to z nieświadomą premedytacją. Nieświadomą, bo skowyt wydobywał się z ciebie tak samo i jednym, skażonym powietrzem oddychaliśmy już chyba. Dłonie zapomniały o wychowaniu, o dyskrecji, o powinnościach, obowiązkach i wszelkich tabu ukorzenionych w archaicznych dogmatach. Nikt już nie wie, czyje dłonie kogo szukały opuszkami miękko-ciepłymi od niepewności, żeby wreszcie zarazić się smakiem dopełnienia, nadzieją i obietnicami, przy których nawet bladolica, niezapisana tablica spłoniłaby się rumieńcem.

Byłem twój tak bardzo, że nie zmieszczę w słowach niczego, co dałoby radę zbliżyć się do pasa ziemi niczyjej, do granic pojęcia, do pierwszej dygresji, czy rozbieżności. Chwila szaleństwa nieskonsumowanego jeszcze, lecz już otoczenie pokryło się mgłą nieistotności, obojętnością wobec pieśni języka zlizującego z warg kurz ostrożności. Przepatruję wstecznie życie i myślę, jak bardzo nie potrafię już sam i dla siebie. Jak bardzo trzeba mi czegoś, co da się podzielić, czym można się wymienić i uzupełnić każden niedostatek, niedoskonałość jednopłciową zamienić na wspólnotę spełnień. Pochłonęłaś mnie własnym pragnieniem, a ja w oczach miałem niedyskrecje, których unikając kiczu wygłosić nie sposób. Bo są sprawy, które w słowach brzmią infantylnie, wulgarnie, bądź nie brzmią wcale, lecz w działaniu witają się z uśmiechniętym szeroko strażnikiem rajskich wierzei, z dowolnie zdefiniowanym rajem, zapomnianym przez czas i siedem grzechów głównych…

A potem… powiedziałaś: „chcę!” i zanim echo słowa odbiło się od moich ust wygłodniałych, spierzchniętych i pełnych niepewności już w twoje usta pędziło moje „chcę!” tak podobne, jakby z jednej matrycy odlane i szept nasz wzajemny zaczął się splatać w harmoniczne wartości i w nieuświadomienia i w to wszystko, czym umysł potrafi przesiąknąć zanim pojawi się zrozumienie. A potem? Potem świat przestał istnieć na wieczność, która trwała aż do spełnienia… I jeszcze i wciąż. Aż czas zawiązał węzełek i wyruszył jako ta sierota–nieboga po pylistej drodze, którą ponoć podczas burzy przemierzały bezdomne dzieci… w swoim egoizmie ledwie zauważyłem że starsza siostra wiodła brata, którego oczy pełniejsze były wilgoci, niż całe niebo, a drzewo wyciągało pazury drapieżnie i niepowstrzymanie… Odetchnąłem z fałszywą ulgą, bo malarz, gdyby poczekał jeszcze chwilę na zwiastowanie piorunów…

Też płaczesz nad ich losem…? Ej! Czas radzi sobie lepiej od każdego organizmu! Nie pora na litość, kiedy czas na miłość nadszedł. Czas? Niech idzie sobie precz – w ostatnie kręgi piekieł wszelakich.

12 komentarzy:

  1. "Też płaczesz nad ich losem…?"
    A w życiu! Gdybym chciała sobie popłakać, to mam lepsze powody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w takim razie - gratuluję.
      jesteś niezwykle czujna i wychwytujesz detale lepiej, niż ja je podnoszę z chodnika - może powinnaś spróbować rozwinąć tę umiejętność na życie codzienne?

      Usuń
    2. Rozwinęłam: znalazłam na chodniku detal - jeden grosz. Twoją metodą schyliłam się i podniosłam.

      Usuń
  2. Chyba wypada pogratulować. I chyba tylko Matce Naturze...

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowite jest to twoje przechodzenie od niebiańskiej ekstazy do wrót niemal piekieł, jak zimny prysznic...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja nie wiem, co napiszę, a staram sie nie ograniczać, więc tematy są zupełnie z kapelusza - jak się trafi.

      Usuń
  4. Ciekaw jestem bardzo, gdzie w końcu zawiedzie Cię Twoja wyobraźnia (a może to nie jest wyobraźnia i kursywa, to tylko biały jeleń dla oczu)?

    OdpowiedzUsuń
  5. też jestem ciekaw - a co to jest biały jeleń dla oczu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marka mydła. W tym wypadku do mydlenia oczu.

      Usuń
    2. za trudna zagadka dla mnie - dzięki za logicznie uzasadnione rozwiązanie.

      Usuń