Pachniałaś samicą. Spoconą i nieumytą.
Żądzą wyrosłą w zaciszu samotnych nocy i dotyku kołdry, której nie miał kto
zerwać wiedziony instynktami. Pod pozorem dysputy filozoficznej wciągałaś mnie
w świat spojrzeń dwuznacznych i gestów odważniejszych niż te, które świat
aprobuje oficjalnie. Bo poza protokołem świat ma daleko bardziej rozbuchane
myśli i twoje zachowanie było zaledwie flirtem – ot – takie kręcenie pupą,
żebym nie zapomniał, żebym ciebie zignorować nie dał rady. Żeby się we mnie
obudziły instynkty, a nozdrza wciągnęły woń feromonów, do zachłyśnięcia i
utraty resztek rozsądku. Do prokreacji konwulsyjnej, dzikiej i bezsłownej, w
której zęby się obnażają, a grzbiet napręża do granic wytrzymałości, żeby
eksplodować ekstazą.
Perfidio! Wiedziałaś, że tam, gdzie
buzują hormony rozsądek jest portierem ubezwłasnowolnionym. Siedzi i kiwa głową
każdemu, kto podwoje przekracza – zupełnie jak emeryt-ochroniarz, straszący
otoczenie niepokalaną czernią munduru i stojącymi na baczność pomiędzy
łopatkami, złotymi literami OCHRONA – jedyne, co potrafi stać na baczność w
jego otoczeniu i jedyny kolor, w którym wiotkie ciało jeszcze usiłuje się
prężyć, choć złocenia napisu przypominają nieco memento drukowane na żałobnych
szarfach wieńców. Na pewno nie gwiazdę szeryfa.
Doskonale wiedziałaś, że nie dam rady
wytrzymać dłużej niż kwadrans. Że choćbyś największe głupoty opowiadała, to już
mnie uwiodłaś i teraz stan ten mógł się wyłącznie pogłębiać. Szczerzyliśmy się
do siebie nawzajem, a ja przełykałem ślinę nerwowo i tężałem, czując jak moje
własne ubranie staje się zbyt dopasowane, duszne i uwierające. Przerosłem je
chwilowo, a ty mówiłaś coś, szczebiotałaś, jednak nie w tym rzecz była. To
tylko pozór. Woalka na pożądaniu. Pomiędzy piersiami popłynęła wskazówka drążąc
tunel, wyłom w murze niedostępności i płynąc szemrała:
- pójdź za mną całym sobą i kompletem zmysłów, płyńmy
razem, a ja wilgocią pokażę ci ścieżkę, z której nie da się zawrócić, którą
trzeba pokonać do samego dna, do utraty rozumu, do nieprzytomności, do krzyku,
który nawet noc potrafi rozebrać z intymności, ku zazdrości wszystkich tych,
którym dane nie było dotrzeć aż tam. Którym trzeba wzdychać bezksiężycową nocą
nadaremnie, albo pogrążyć się w zachwycie nad bezwstydnym uniesieniem.
Kupiłaś mnie, a ja się sprzedałem nie
wiedząc kiedy. Smak twojej żądzy wypełzał na całe ciało i nie pomagały żadne
materie, nie dało się ukryć, jak bardzo chcenie wzięło nas w posiadanie. Nie
mnie, nie ciebie – nas. Trzeszczałem w szwach materiału, który choć sztormowym
płótnem się chwalił w genealogii, to nie był szyty na miarę euforii uniesień,
ty równie niedyskretnie rosłaś ogniskując mój wzrok amatora – braffitiera na ostrzach
pestek kaleczących krągłości napęczniałym wyznaniem niespełnienia. Palcem, na
którym zakrzepł twój sok, zbierany o poranku, a może przez noc całą po
trzykroć, po siedmiokroć, czy nawet więcej, wskazywałaś coś nieistotnego, bo
przecież bardziej szło o to, żebym poczuł, niż zobaczył, a ja za tym palcem
podążałem bezwolnie wzrokiem, jak pies bezdomny za skórą pełną tłustego mięsa.
Mogłaś mnie już uwieść wszędzie lub dokądkolwiek i robiłaś to z nieświadomą
premedytacją. Nieświadomą, bo skowyt wydobywał się z ciebie tak samo i jednym,
skażonym powietrzem oddychaliśmy już chyba. Dłonie zapomniały o wychowaniu, o
dyskrecji, o powinnościach, obowiązkach i wszelkich tabu ukorzenionych w
archaicznych dogmatach. Nikt już nie wie, czyje dłonie kogo szukały opuszkami
miękko-ciepłymi od niepewności, żeby wreszcie zarazić się smakiem dopełnienia,
nadzieją i obietnicami, przy których nawet bladolica, niezapisana tablica
spłoniłaby się rumieńcem.
Byłem twój tak bardzo, że nie
zmieszczę w słowach niczego, co dałoby radę zbliżyć się do pasa ziemi niczyjej,
do granic pojęcia, do pierwszej dygresji, czy rozbieżności. Chwila szaleństwa
nieskonsumowanego jeszcze, lecz już otoczenie pokryło się mgłą nieistotności,
obojętnością wobec pieśni języka zlizującego z warg kurz ostrożności.
Przepatruję wstecznie życie i myślę, jak bardzo nie potrafię już sam i dla
siebie. Jak bardzo trzeba mi czegoś, co da się podzielić, czym można się
wymienić i uzupełnić każden niedostatek, niedoskonałość jednopłciową zamienić
na wspólnotę spełnień. Pochłonęłaś mnie własnym pragnieniem, a ja w oczach
miałem niedyskrecje, których unikając kiczu wygłosić nie sposób. Bo są sprawy, które
w słowach brzmią infantylnie, wulgarnie, bądź nie brzmią wcale, lecz w
działaniu witają się z uśmiechniętym szeroko strażnikiem rajskich wierzei, z dowolnie
zdefiniowanym rajem, zapomnianym przez czas i siedem grzechów głównych…
A potem… powiedziałaś: „chcę!” i
zanim echo słowa odbiło się od moich ust wygłodniałych, spierzchniętych i
pełnych niepewności już w twoje usta pędziło moje „chcę!” tak podobne, jakby z
jednej matrycy odlane i szept nasz wzajemny zaczął się splatać w harmoniczne
wartości i w nieuświadomienia i w to wszystko, czym umysł potrafi przesiąknąć
zanim pojawi się zrozumienie. A potem? Potem świat przestał istnieć na
wieczność, która trwała aż do spełnienia… I jeszcze i wciąż. Aż czas zawiązał
węzełek i wyruszył jako ta sierota–nieboga po pylistej drodze, którą ponoć
podczas burzy przemierzały bezdomne dzieci… w swoim egoizmie ledwie zauważyłem
że starsza siostra wiodła brata, którego oczy pełniejsze były wilgoci, niż całe
niebo, a drzewo wyciągało pazury drapieżnie i niepowstrzymanie… Odetchnąłem z
fałszywą ulgą, bo malarz, gdyby poczekał jeszcze chwilę na zwiastowanie piorunów…
Też płaczesz nad ich losem…? Ej! Czas
radzi sobie lepiej od każdego organizmu! Nie pora na litość, kiedy czas na
miłość nadszedł. Czas? Niech idzie sobie precz – w ostatnie kręgi piekieł
wszelakich.
"Też płaczesz nad ich losem…?"
OdpowiedzUsuńA w życiu! Gdybym chciała sobie popłakać, to mam lepsze powody.
w takim razie - gratuluję.
Usuńjesteś niezwykle czujna i wychwytujesz detale lepiej, niż ja je podnoszę z chodnika - może powinnaś spróbować rozwinąć tę umiejętność na życie codzienne?
Rozwinęłam: znalazłam na chodniku detal - jeden grosz. Twoją metodą schyliłam się i podniosłam.
UsuńChyba wypada pogratulować. I chyba tylko Matce Naturze...
OdpowiedzUsuńteż ładnie.
UsuńNiesamowite jest to twoje przechodzenie od niebiańskiej ekstazy do wrót niemal piekieł, jak zimny prysznic...
OdpowiedzUsuńja nie wiem, co napiszę, a staram sie nie ograniczać, więc tematy są zupełnie z kapelusza - jak się trafi.
UsuńCiekaw jestem bardzo, gdzie w końcu zawiedzie Cię Twoja wyobraźnia (a może to nie jest wyobraźnia i kursywa, to tylko biały jeleń dla oczu)?
OdpowiedzUsuńTeż go o to podejrzewam!
Usuńteż jestem ciekaw - a co to jest biały jeleń dla oczu?
OdpowiedzUsuńMarka mydła. W tym wypadku do mydlenia oczu.
Usuńza trudna zagadka dla mnie - dzięki za logicznie uzasadnione rozwiązanie.
Usuń