Świat
dobija się mosiądzem odległych dzwonów i tylko patrzeć, jak spiżowa pięść
roztrzaska szybę na miliard kawałeczków, żeby światło rozszczepić na pojedyncze
włókna w tęczowych barwach i mnie nimi wybatożyć. Leżę cichcem, przyzwyczajam
się do powietrza w siebie upakowanego po kres wytrzymałości pęcherzyków
płucnych. Aklimatyzuję się do bezruchu i niebytu. Nie za bardzo mi to wychodzi,
bo już taki nieudany ze mnie egzemplarz. Kot przygląda mi się z dziwną miną –
coś pomiędzy szyderstwem, a obojętnością. Zupełnie, jakby mówił mi, że moje
domniemane zniknięcie jest tylko tanią sztuczką, którą rozszyfrował bez
najmniejszego wysiłku. Krzyk gawrona dosięga mnie pod kołdrą i kaleczy skórę
szorstką, nierówną blizną, z której zaczynają się sączyć jady i zgorzele. Płeć
staje się obciążeniem, a nie obietnicą przyjemności.
Zakrywam
się z głową żeby poskromić światło i powstrzymać dźwięki. Niech się zaplączą w
sploty bawełnianej poszwy i we włóknach sztucznych ugrzęzną. Emituję kwaśne
ciepło i własną wilgoć rozpraszam drobinkami w przestrzeni najbliższej, w
kokonie ciemnym, w którym zmysły stają się dramatycznie zbędne. Chowam się
przed światem, który został na zewnątrz, beze mnie. Świadomość błądzi pośród
braku bodźców i tylko gasnący jęk karetki sugeruje, że świat chce mnie uratować
wbrew mojej woli. Chce mnie odkopać, jak nieszczęśników uwięzionych pod lawiną
lub w betonowych złomach po trzęsieniu ziemi. Drżę, lecz szukam dalej dziurki
dowolnie małej, takiej od klucza w drzwiach do innego świata. Opuszkami palców
staram się wykryć szczelinę w prześcieradle, w ścianie posępnie stojącej obok
łóżka i tak beznamiętnie zimnej, że czuję jak skóra próbuje odsunąć się od niej
jak najdalej.
Nie
ma już we mnie wstydu. Jęczę bezwstydnie i żebrzę o pomoc, choć nie chcę
widzieć absolutnie nikogo. Wiem, że to zaprzecza logice, jednak strach również
z logiką ma niewiele wspólnego. Dzień. Znowu dzień, w którym zdarzyć się może
wszystko, albo nic się nie zdarzy i każde rozwiązanie składa się z samych wad i
lepsza strona świata chowa się właśnie za widnokręgiem, w niegasnącej ucieczce
w mrok. W otchłanie gdzie przestają istnieć barwy i odległości. Gdzie ruch jest
złudzeniem, zmianą nieistotną, a krzyk rozbija się trwogą wewnątrz czaszki i przerażeniem
wzmagającym się z każdą chwilą, którą czas potrafi utkać nawet bez udziału
zmysłów. Taki krzyk, który potrafi wykroić z mózgu rozsądek i wyrzucić go na
śmietnik razem ze spokojem. Tym świętym i tym niekoniecznie podszytym dobrą
intencją.
Dzień
na paluszkach przesuwa się za oknem i szarpie za skraj kołdry. Coś do mnie
bełkocze przy tym i zimny jęzor wpycha pod pościel, żeby polizać mnie po
piętach. Szarpię się, bo mam łaskotki. I obawy wielkie też mam, że to dopiero
początek, po którym świat wyciągnie mnie za włosy na zewnątrz i klapsem lub
słowem wydobędzie płacz ze mnie. Osaczy ludźmi i światłem, aż stanę się pomnikiem
spatynowanym przez gołębie i naturalne procesy korozji brązu w agresywnej,
toksycznej atmosferze. Nie zamierzam być przedmiotem obserwacji anonimowego
zewnętrza. Ani wnętrza też. Zwijam się w kłębuszek i błagam organizm, żeby znów
stał się embrionem, żeby przestał mieć niezależność, z której i tak skorzystać
nie chcę. Sam siebie namawiam, żebym pod tą kołdrą nauczył się zwijania, jeżeli
zwijanie jest procesem odwrotnym do rozwoju. Chcę znów poczuć zapach i smak
bezpieczeństwa nasączonego miłością. Nieskończonego szaleństwa błogostanu,
bezkrólewia decyzyjnego.
Wolność przecież jest tak irytująco
wymagająca. I tak ograniczona jednocześnie, że aż przykro poznawać granice,
żeby sobie paluszków nie przytrzasnąć o szlabany niemożliwości i czekać na karę
za rozbuchane marzenia i egoistyczne potrzeby. Niemal czuję policzek od świata
gdy tylko się wynurzę spod kołdry – za bezruch, brak działania, cieszenia się z
wielkości wybiegu, na którym wypasana jest moja świadomość pomiędzy parkanami
zakazów. Ten przymus zdaje się być pierwszym i wątpliwym prezentem, który
dostałem. Teraz fruną pełne wyrzutów spojrzenia, niczym kolorowy ogon za
latawcem że nie korzystam, że nie chcę go, że przecież docenić wypada,
spróbować wziąć odrobinę głębszy oddech i krok w nieskończoność zrobić. Tylko
nikt mi nie powiedział po co.
Nie spełniam. Cudzych intencji i własnych
potrzeb określonych gdzieś poza mną. Nie spełniam się również, bo to wymaga
zaangażowania i podjęcia rękawicy, a ja podejmować nic nie zamierzam. Nic, co
mógłbym zrobić, gdybym tylko chciał zadowolić dowolnie wybrane obce życie. Wiem,
że jeśli tylko wychynę spod kołdry stanę przed dylematem lub alternatywą. Przed
procesem nieodwracalnym, który będzie rokował, albo i nie. W zasadzie nawet
jeśli nie stanę, a leżał będę, to mimo wszystko dosięgnie mnie rozdroże, na
które wrócić się już nigdy nie da, choćbym wybrał najlepiej na świecie.
Uczyć mnie próbują podobni do mnie
ignoranci, a ja zerkam podejrzliwie na impertynenckie próby zawłaszczenia
mądrości. Elokwencja i słowa wielkie. Nadęte i wypowiadane ze stanowczością i
aspiracjami. Do mnie, który oczyskami wybałuszonymi dotyka świata z braku
innych możliwości. Więc nie chcę, ilekroć mogę. Chowam się pod kołdrę i
ograniczam wybory do absurdu. Minimalizuję ryzyko podjęcia działania na każdej
z dotykających mnie ścieżek i dobrych rad. Palców wskazujących, którymi
otoczenie taktuje słowa, żeby ubrać je w mesjanistyczne wizje.
Rozwrzeszczany dzień dobija się z każdej
strony, a kołdra nie potrafi zachować się aseptycznie względem tej bezkompromisowej
ingerencji. Kulę się w strachu, do którego przywykam coraz bardziej, naciągam
skorupę jaja i modlę się o łono, które mnie przyjmie bez skargi. Bez uzasadnienia
i słów. W którym stanę się znów kijanką pływającą w otoczeniu bezsłownym. W
uczuciach zanurzony bardziej niż jestem zanurzony w świecie nawet teraz.
Zamienic się w embrion i zaczynać od nowa? Chyba nie chciałabym...
OdpowiedzUsuńwrócić do szczęśliwych czasów.
Usuńno parę pechowych zdarzeń też tam było...
Usuńz punktu widzenia kijanki?
UsuńW dzień, w którym zdarzyć się może wszystko, albo nic się nie zdarzy, najlepiej jest zasiąść do pisania.
OdpowiedzUsuńpowodzenia.
Usuńja już coś skrobnąłem jak widać.
Widać, widać, co by nie?
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Im słodsze dzieciństwo, tym okrutniejsze jest spotkanie z pustką, jaka po nim następuje."
("Dom między wiatrem a rzeką" - Veroslaw Mertl)
Pozdrawiam:)
a drogowskazu "jak wrócić" tam nie było?
UsuńKoszmar poranka, kiedy nie chce się wstawać rozpisany na niemożliwe pragnienie.
OdpowiedzUsuńa spróbuj myślom zabronić zmierzać tam, gdzie pragnienie kłóci się z możliwością. ja nie potrafię.
UsuńJak ja to dobrze znam ...
OdpowiedzUsuńmówisz oczywiście o poranku ponad siły i ochotę?
Usuńczy jelenie zaczęły wreszcie zachowywać się przyzwoicie? czy wciąż rykowisko?
Dokładnie. I wbrew pozorom nie chodziło mi o te, kiedy trzeba wstać o 2.45, gdyż te są w porządku. Do rykowiska jeszcze daleko, więc do lasu można prowadzać nawet najwstydliwsze pensjonarki:)
Usuńwstydliwe pensjonarki zapewne znaleźć trudniej niż jelonki. to może być gatunek zagrożony wyginięciem, albo już wyginięty.
UsuńPowrót do początku, do czystego zalążka. Fajnie, że coś pozostawiłeś i jednak czegoś chcesz, więc nie jest to przypadek beznadziejny - uff!
OdpowiedzUsuńbo w pierwszej chwili pomyślałam, że to głęboka deprecha, z tych...co to nie pozwalają opuścić łózka.
kursywą deprecha? przecież to tylko opowiadanie. ze wspomnień niekoniecznie moich. z wyobraźni i niedopowiedzeń. z fantazji i własnego rozumienia czegoś zbliżonego - taka wizualizacja myśli powstających, kiedy dotknie sumienia coś innego niż codzienność.
UsuńOj, wiem, wiem, że to z wyobraźni, ale ona jest Twoja.
UsuńI zalążek też jest w Tobie i nie wiem co tam jeszcze...
na przykład obiad. i trochę śladowych pierwiastków, które nawdychałem od urodzenia
UsuńNie będę się zagłębiać, bo przychodzą mi na myśl różne 'rzeczy'.
UsuńA chociaż... smakowało?
rzeczy? one nie są do smakowania chyba. ale globalnie nie narzekam. potrafię znaleźć jaśniejsze strony codzienności.
UsuńMoże mam trudniej, niebo dzisiaj zachmurzone. I zimno jakoś. Ale, nie poddaję się.
Usuńja mam słońce i cieplutko - jak to latem
UsuńA to mnie pocieszyłeś. Dzięki wielkie :)
Usuńproszę uprzejmie.
Usuń