czwartek, 10 lutego 2022

Księżycowe miasto cz.4

 

        - Gdzie się szanowny pan podziewał?! – okrzyk sąsiadki otrzeźwił mnie błyskawicznie, aż się skurczyłem. Chciałem uciekać zaskoczony, ale przejście zamknęło się kilka godzin wcześniej. Miałem wrażenie, że spałem że to wszystko, to był tylko bardzo wybujały sen – Policja szuka pana, wszyscy myślą, że się pan utopił, albo został porwany. Nie można tak znikać na cały miesiąc bez słowa!

 

        Speszyła mnie i zapomniałem języka w gębie. Nie sądziłem, że będę się musiał tłumaczyć z życia. Kiedy się na mnie krzyczy – tracę oddech i rezon. Nie potrafię nic sensownego powiedzieć. Sąsiadka rozprowadziła już informację po kamieniczce, zawiadomiła policję i chyba nawet lokalna telewizja była już w drodze, nim odzyskałem głos.

 

        I co miałem powiedzieć? Że wkroczyłem w równoległy świat? Że nocą zamiast sprzedawać pamiątki zagranicznym turystom błąkam się po nierealnych miastach? Milczałem zawzięcie, aż ktoś rozsądniejszy zaproponował, żeby zbadał mnie lekarz. Najprostsze wyjaśnienie, to utrata pamięci. Przecież nikt nie odkryje gdzie byłem. Badania nie wykazały nic, jednak lekarze aby jakoś uzasadnić bezradność zasłonili się sloganami o niezbadanych meandrach umysłu i dali mi spokój. Sensacja ostygła, bo wokół działo się tyle, że po paru dniach byłem już tylko wygasłą, jednodniową gwiazdą, jaką łatwo zapomnieć w tłoku tych mocniej błyszczących.

 

        - Na przyszłość muszę być ostrożniejszy – pomyślałem i prowadziłem życie, jakie dotąd było moim udziałem. Nocami kręciłem się po starówce i porównywałem obrazy z obu światów. Gdzieniegdzie wojna odbiła się na kształcie ulic, placów, czy skwerów, w innych miejscach zachowała nawet nieregularność kamieniczek, czy zaułków. Rzeka ledwie zauważyła upływ czasu i pojedyncze, nowe mosty. Reszta trwała skromnie i niewzruszenie.

 

        Księżyc oblekł się w srebrny tłuszczyk, aż pękł i chudł żwawo. Nów zbliżał się nieuchronnie, a ja dumałem. Tęskniłem? Bałem się? Chciałem? Mało brakowało, a zacząłbym się jąkać w myślach. Nie wiedziałem, co robić. Zostać tu i zapomnieć? Czy może iść tam i zostać na zawsze? A może iść w ślady Konstantego i być kurierem? Przewodnikiem pomiędzy światami? Kilka dni zostało na myślenie, a ja wciąż nie mogłem się zdecydować.

 

        Stałem się roztargniony, a podejrzliwe oko sąsiadki kontrolowało moje ruchy, ilekroć znalazłem się w zasięgu jej judasza. Częściej przesiadywałem w antykwariacie, mniej w kawalerce. Nocami nadal włóczyłem się pośród bezpańskich kotów po brukach starego miasta.

 

        Wieczór przed nowiem w antykwariacie pojawiła się dojrzała kobieta, której nie interesowały ani książki, ani bibeloty.

 

        - Do pana przyszłam – zdradziła, gdy wnętrze opustoszało – I nie chcę nic kupować, tylko porozmawiać.

 

        - Hmmm – mruknąłem niezobowiązująco, bo po takim wstępie powinno być już tylko ciekawiej.

 

        - Może uznać mnie pan za wariatkę, ale i panu zdarzyło się zachowanie z pogranicza choroby psychicznej. Ja wierzę, a pan nie musi się przyznawać wcale. Pracuję w urzędzie i mam zadanie odkryć, jak wyglądał miejski dworzec w dawnych latach. Są jakieś wzmianki, zdjęcia w sepii i opisy z cudem ocalonych gazet, ale ja chciałabym coś więcej, niż tylko wzmianki. I sądzę, że pan mi może pomóc. W mojej rodzinie krążą legendy, z których wynika, że zdarzają się przewodnicy potrafiący przejść do równoległych miast z innych epok. Potrafią pójść i wrócić. I że tam czas biegnie inaczej, a nawet historia nie powiela się równolegle, tylko toczy innymi torami. I sądzę, że pan może mi pomóc!

 

        Zabiła mi ćwieka. A ja nie zamierzałem urzędniczce przyznawać się do świeżo nabytej sprawności. Może będzie mnie chciała zamknąć u czubków, albo wykorzystać do niecnych celów? Lepiej być ostrożnym. Poza tym – sam nie wiedziałem, czy chcę się mieszać w tę historię. Żyć na dwa życiorysy? Z żoną i dziećmi? Z Konstantym kurzącym fajkę na zapiecku? Nów tuż-tuż!

 

- Nie musi pan odpowiadać – zagaiła szybko, zanim zdążyłem zaprotestować – Ja wiem, że nie wolno naciskać. Ja tylko proszę, żeby pan, przy okazji rzucił okiem i zrobił kilka fotek dworca kolejowego. Będę zobowiązana i odwdzięczę się. Oczywiście będę milczała jak grób. Pewnie przyda się panu na przyszłość przyjazna dusza w magistracie, a ja, kiedy wykonam zadanie – być może awansuję? Zajrzę za miesiąc. I obiecuję kupić u pana trochę drobiazgów na rachunek urzędu.

 

        Kusiła. Umiejętnie, perfidnie, ale nie uciekając się do świństw i szantażu. Aparat fotograficzny mam i w ramach spaceru mógłbym machnąć parę zdjęć. Kto wie, kiedy przyda się przyjazna dusza w urzędzie. Wyszła cicho, nie czekając na skinięcie głową, czy jakiekolwiek słowa. Ot, jakby mi się zdawało. Ale prośba zawisła nad ladą i przed oczami migały mi kocie ogonki zagięte w paragraf. Przejść? Zostać? Niebo mroczniało, zapowiadając noc przed nowiem, a ja w nieustającej rozterce ruszyłem na wskroś starówki, ku wyspom.

 

        Gdzieś tam, za księżycowymi drzwiami mały Kajetan śmiał się bursztynowymi węgielkami do Zosi. Czekali na mnie? W kasinym łóżku było tak ciepło i wygodnie… W życiu nie spałem tak mocno! Miesiąc tutaj nie niósł równie intensywnych doznań. A może przejść i zostać na zawsze? Cóż mnie tu trzyma? Podniosłem oczy ku rzece, w której obmywał się zabiedzony ogryzek księżyca i puszczał do mnie oczka w tysiącu drobnych fal.

 

        - Jeśli mam się tam zjawić, to nie z pustymi rękami. Dzieciom, choć łakocia trzeba przywieźć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz