Z braku lepszych pomysłów, nim nastanie
siniaczkowy sezon, zliczam w podróży karampuki. Nie ma dnia, żebym choć dwóch nie
trafił. Ostatnio jednemu (jednej) niskopienna, rozłożysta mamusia coś tłumaczyła i chyba nie trafiła do rozsądku, czy innego panelu odpowiedzialnego
za empatię. Może to był cyborg z archaiczną aplikacją? Straszne to czasy, kiedy
za płeć odpowiada charakteryzacja.
Szczudlasta pani, z pudlem wznoszącym
się ponad mizerię jamników, jechała sobie autobusem. Obie jednostki były chude,
wysokie i miały fryzurkę pełną pokręconych loczków, lecz nie wiem, kto do kogo
się upodabniał, lecz miłość wyglądała na wzajemną.
Spontanicznie kwitną nieużytki i skarpy,
czterolistna koniczyna czeka na szczęściarza – znalazcę. Na przystanku
wypatrzyłem w czerń odzianą mamusię i jej narybek różowiutki do obłędu. Obie
pasły się w oczekiwaniu na transport i najwyraźniej długo już czekały, bo obie
były doskonale odżywione, pulchne i rumiane.
Wreszcie dostrzegłem zalety
metalowych smarków, szczególnie, gdy zawieszone są symetrycznie w obu nozdrzach. A wszystko
zawdzięczam dziewczęciu w okularach, stojącym obok mnie w autobusie, kłusującym po
miejskich muldach. Smarki stanowiły ogranicznik dla okularów, które niżej nie
zsuwały się z perkatego noska. Autobus nie ustawał natrząsać się z pasażerów, a
ja doznałem optycznej iluzji, czytając wyświetlające się wewnątrz reklamy. „Możliwość
rozwoju”, którą potwierdziłem nieco później, w pierwszym czytaniu zdała mi się „wrażliwością zwojów”
i skłoniła mnie do wnikliwszej obserwacji tak zareklamowanego produktu – naprawdę chciałem
zadbać o wrażliwość zwojów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz