Najpierw, to przysiadła się kobieta w
czapce naciągniętej nie tyle na oczy, co na okulary. I jechała tak oślepiona
własną czapką – najwyraźniej okulary zmarzły w chłodzie poranka. Później
pojawiło się dziewczę w krwiście czerwonej kiecce i kręcąc wdzięcznie kuperkiem
z wprawą torreadora wabiło młode byczki. Nie zdążyłem zauważyć, czy wabienie
zakończyło się sukcesem, jednak trzymałem za nią kciuki, gdy autobus mknął już
ku ciągom dalszym. W kolejnym zdumieniu obserwuję ludzi wędrujących Miastem z papierowymi
kubkami. Ci, z pełnymi, gaszą w marszu pragnienie. Ci z pustymi, liczą, że
uzbierają na takie gaszenie. W centrum kończy się remont… odbudowa raczej
zabytkowego hotelu. Wygryziony niemal do fundamentów powstaje jak jakiś feniks.
Czy po takim zabiegu wciąż będzie zabytkiem, czy jedynie atrapą – tego już nie
wiem.
Po południu znów odwiedzam rzeźbę,
którą z lubością nazywałem podzwonne
mostu. Stoi obok skamieniałej pirogi i granitowego żółwia wyżłobionego ręką
rzeźbiarza na niewygodny fotel. Znów podziwiam Rzekę, za którą tłoczy się
historyczna substancja i młode ambrowce amerykańskie. Jeszcze później pod
upatrzonymi parę lat wcześniej sosnami zbieram wielkie, kłujące szyszki. W powrotnym
autobusie aromatyczny gość skutecznie truje atmosferę, prywatyzując pół
pojazdu, choć godziny szczytu i głód ciągną ludzkość do domów.
Ledwie dzien wstał... a już takie sugestywne obserwacje...
OdpowiedzUsuńStokrotka
cóż - wczorajsze...
UsuńNiektórych inne powody, niż głód ciągną do domów...
OdpowiedzUsuńjotka
każdy powód jest dobry, by wracać.
Usuń