poniedziałek, 31 maja 2021

Między horyzontami.

Młody, wciąż jeszcze porośnięty szczeciną, atomowy zaskroniec wypełzł na chodnik. Wiadomo – starsze wycierają się o szorstkość betonu, czy chropowatość asfaltu. Ten? Wciąż miał sierść i to nie byle jaką, bo wielobarwną. Tęczowy... Rzadkość. Gdyby zoolodzy dostrzegli go i niepostrzeżenie rozbroili wewnętrzny reaktor – niechybnie byłby okazem w jakimś azjatyckim muzeum osobliwości, bawiąc wzrok dzieci przez wiele dziesiątek lat.

 

Tymczasem zaskroniec wynurzył się z mroku powodowany prozaiczną potrzebą – był najzwyczajniej w świecie głodny! Nieświadom czyhających zagrożeń pełzł chodnikiem z kocich łbów. Dlaczego musiał pełzać, choć nie jest to szczególnie szybki sposób podróży? Masa krytyczna. Ciężar właściwy, wrażliwość materiału genetycznego, czy może termojądrowego sprawiała, że bezpieczniej było pełzać, niż skakać. Darwin ogołocił go z nóg, skrzydeł, a nawet płetw, żeby nie przeszedł zbyt wcześnie do prehistorii, zabierając ze sobą znaczący odsetek nieświadomych-przystosowanych doskonale.

 

Pełzł, a na szczytach każdego z włosów mnożyły mu się ognie – iskry bożego gniewu. Każdy metr poszukiwań żłobił w na pozór wiekuistym granicie wstążką wypalonego koryta. Przy wiosennych roztopach woda doceni zwierzęcy upór i wypełni koryto przy pierwszej nadażającej się okazji. Tymczasem atomowy głód zmierzał naprzód, przekonany, że tam, skąd nadszedł jego apetyt – nie ma obecnie nic godnego jego stroboskopowego wzroku, ani języka uzbrojonego w czułość, jakiej zazdrościć mogą membrany nietoperzy. Nie spieszył się. Zakodowana genetycznie opieszałość nie była błędem Stwórcy, lecz jego dalekowzrocznością.

 

Szczęśliwie dla bliskowidzów (jak wcześniej wspomniano), był tęczowy, opalizujący i z pietyzmem Michel Angelo Buonarrotiego wydzierał teraźniejszości bruku jego surowość, oblekając ją nieskończonością istnienia potrzeby:


– JEŚĆ! NATYCHMIAST! Nie musi być niesmaczne, byle dużo! - Chodnik, molestowany ciałem zaskrońca skwierczał żałośnie, jednak dotąd nie urodziło się stworzenie posiadające zdolność współczucia dla lawy, wrzącej magmy, na pył ścierającej chłód spojrzeń stoików świata fauny, czy flory.

 

Zaskroniec mijał adresy, lekceważąc parzystość bram, ich przechodniość, czy smród strachu dobywający się z gnijących piwnic. Parł naprzód wiedziony przeświadczeniem, że zanim zdechnie z głodu musi skosztować wszystkiego, co dotąd go nie spotkało. Tym, którzy zapomnieli – przypomnę - młody był i wciąż porośnięty sierścią, a młodość nie zna kompromisów, więc parł z przeświadczeniem, że po nim, to już nawet nie potop, ale wiekuista nicość, ból przepełnionego pęcherza, nie zrealizowanej prokreacji i żeńskie piekło gorejące w obliczu nagości, smukłej niczym dziewicza gromnica kwitnąca w pożądaniu westchnień miliarda prawiczków.

 

Głód rósł i sięgał już tkanek odpowiedzialnych za nieodwracalną katalizację procesu autoanihilacji, wyrostka robaczkowego odpowiedzialnego za inicjację toksycznej reakcji łańcuchowej, gdy STAŁO SIĘ!

 

Chodnik zadrżał pod krokami Tego-Który-Nadszedł! Wielki był. Z perspektywy młodego zaskrońca – baaaaardzo wielki. Młody zaskroniec nie znał jeszcze określenia „nieskończoność” i nawet mu w głowie nie świtało pojęcie sięgające aż tak rozpasanej skali, gdyby jednak podejrzewał – zapewne ( w swej pochopności) użyłby go wobec Tego-Który-Nadszedł.

 

Ów, zapewne nieświadomy drobnych (z jego punktu widzenia) problemów logistycznych, czy aprowizacyjnych, dostrzegł jednak urodę (bez konotacji płciowych) i samozaparcie młodziaka.

 

- Zuch! – zakrzyknął, aż deszcz Perseidów spadł na sąsiednią galaktykę – Tak trzymaj brachu!

 

A potem pochylił się… i (o zgrozo) pogłaskał zaskrońca, któremu do samozapłonu brakowało jeszcze tylko jednego zerwanego wiązadła kowalencyjnego… na dowolnej elipsie elektronów...

 

Ten-Który-Nadszedł – wyczesał atomowe pchły z sierści zaskrońca, uniósł go, trzymając za kark i przysunął do swojego węchu.

 

- Co?! – Zapytał z humorem – Chciałeś mnie ukąsić? Oj! Ty głupiutki! Wystarczyło poprosić…

 

A chwilę później zaczął się lekceważąco rozglądać wokół, wciąż za kark trzymając młodziaka i mimochodem schwytał przebiegające w cieniu kamienic mało wyrafinowane życie – każdy, kto choć raz był głodny – wie. Najpierw konieczność, później przyjemność. A zaskroniec był zdeterminowany i przypominał charta godzinę po zawodach. Nawet śliny już nie łykał, bo bał się, że połknie ją z własnym językiem, gardłem i żołądkiem! Być może wraz z ogonem. Jeśli widziałeś choć raz w życiu zaskrońca – wiesz na pewno, że zaskroniec składa się z mikromordki, oczu i ogona, a jeśli zdarzyło się być głodnym tak, by poprosić o jedzenie obcych – wiesz, że granic nie ma żadnych, kiedy nadejdzie czas.

 

Ten-Który-Nadszedł, miał już w dłoni przekąskę kwilącą na wietrze. Nie pochodził jednak z plemienia pochopnych istot, więc trzepnął młodym zaskrońcem o cholewę buta, aż kolory tęczowej sierści zmotłoszyły się w szaroburą nieokreśloność. Raz i drugi. Aż uznał, że dłużej nad szczeniakiem pastwić się nie wypada i pora okazać rodzicielskie uczucia, albo duszę samarytanina.

 

Wciąż trzymał szamoczący się brak tożsamości, pechowy na tyle, by przechodzić wobec głodu atomowego młodziaka i bezwzględności Tego-Który-Nadszedł. Oczywiście – ofiara nie była świadoma, bo świadomie do wrzącego garnka z kipiącą marchewką, selerem i koprem nie wchodzi nikt przy zdrowych zmysłach, bo jedynie prawdziwy Cygan ugotuje zupę na gwoździu, choćby sam musiał w niej pływać.

 

Ten-Który-Nadszedł oderwał pechowemu życiu nóżkę i delikatnie wepchnął w pyszczek zaskrońca, który po pierwszym kęsie zaczął blaknąć, blednąć i pogrążać się w ideałach, które jak wiadomo powszechnie, starannie omijają rzeczywistość. Druga nóżka, i te tam… frykadelki… odrobinka tłuszczyku (może Bóg nie widzi, ale istota, mimo wysiłków nie zdołała zmarnotrawić dóbr i energii, najwyraźniej śpiąc na lekcjach fizyki i chemii organicznej).

 

Na deser… Ten-Który-Nadszedł, zaserwował móżdżek saute! Nawet bez koperku, czy śluzu winniczka spacerującego przez tydzień po solnej Gobi. Saute, jak pierwotnym istotom, które nigdy nie zdążyły docenić jarskiej obojętności drapieżników względem deficytowych, nieruchliwych dzieł Stwórcy. Jak mięsożercom, którym nie dane było poznać smak grilla...

 

Młody zaskroniec jadł, żarł, pasł się, napychał, a Ten-Który-Nadszedł – głaskał go z cierpliwością stada hien czekających, aż ofiara zdechnie, nie wyrządzając szkód członkom plemienia – przypomnij sobie zuchwalcze! – na dobre, trzeba poczekać. Byle gówno dadzą ci w fast-foodzie! Trzymający zaskrońca poluzował uścisk, czując wysiłki sycącego się daniną i łapiącego oddech na wzór nieszczęśliwego topielca, odratowanego przez własną teściową, by na wzór i podobieństwo  - poszedł i czynił na świecie RZECZY!

 

Ten-Który-Nadszedł kołysał zaskrońcem, którego ogon wywijał fantazyjne figury… Nie! Nie jestem doskonały… Figury sugerują dwuwymiarowość, a ogon zaskrońca sięgał NIEBA! Gdzie mi – malutkiemu zliczać wymiary szczęścia i rajskiej nagrody? W obliczu narracyjnego niezdecydowania Ten-Który-Nadszedł podniósł atomowego zaskrońca powyżej wieczności i zaczął się mu przypatrywać wnikliwie, z pożądaniem. Zaskroniec pochłaniał kolejne rarytasy, kompletnie nieświadomy ciągów dalszych, gdy lewitował w obcym uścisku, a jego wnętrze wypełniane było jeszcze mniejszymi ignorantami.

 

- Boże! – westchnął, niepostrzeżenie liniejąc – Nawet nie wiesz, jakie to było pyszne!

 

- Ale za chwilę się dowiem – odpowiedział Ten-Który-Nadszedł.

 

I wessał ogon młodego zaskrońca, nie poprzestając na prologu, lecz wytrwale dążąc ku finałowi. A kiedy w końcu młodziak zrozumiał i wybuchł z żalu wewnątrz Wielkiego Organizmu, który aż się zarumienił ze wstydu mimochodem usiłując się usprawiedliwić:

 

- UUUUppsss… Przepraszam, każdemu się czasem odbije, ale bawmy się dalej!


2 komentarze:

  1. Skoro można dokarmiać ryby, które się później zjada, to można i zaskrońca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wąż nie ma ości, tłusty bywa rzadko - tylko upiec nad ogniem...

      Usuń