Matematyka bywa fascynująca. Szczególnie, kiedy ją
zaprząc do życiowych wyliczeń. Nie grzeszyłem umysłem romantycznym nigdy. Już
jako dziecko wolałem klarowne zasady, hierarchię wartości i definiowanie
zdarzeń, od zamętu poezji, fatalnych w skutkach zauroczeń, chimery szóstych zmysłów,
czy trwania pośród mrzonek o sprawczej roli losu.
Postanowiłem zdefiniować szczęście, jako mój wkład w przyszłą
historię świata. Zachłannie katalogowałem każdy przejaw emocji wiodący poza
granice logiki. Nastoletnie miłości, euforie zwycięzców gier losowych, albo
sportowe uniesienia wynikami wykraczające poza codzienną rutynę.
Dojrzałe euforie bywały jednak efemeryczne i niewiele
materiału badawczego wnosiły w zaawansowane studium szczęśliwości. Dzieci…
potrafiły każdego dnia sięgnąć ideału wielokrotnie. Zostałem przedszkolanką.
Nie grzeszyłeś umysłem romantycznym nigdy. A wpisy masz takie romantyczne. Może chodzi o definicję romantyzmu. Kolokazja
OdpowiedzUsuńnaprawdę? może nie afiszowałem się po prostu?
UsuńUmiejętność cieszenia się chwilą? - może to jest tajemnicą dziecięcego szczęścia...
OdpowiedzUsuńBycie w czymś na 100% a nie " po łebkach" i "na pół gwizdka"?
Usuńskosztuj! bądź sobą po kres zmysłów.
UsuńTen stan( szczęścia?) nie jest mi obcy. Doświadczyłam go kiedyś kilkakrotnie w ulubionej pracy. Byłam w sobie i na zewnątrz w tym samym momencie. O ile w ogóle można ten stan tak opisać...
Usuńmożna nie opisywać - szczęście i tak wymyka się definicjom.
Usuń