Pani
pełna kobiecości wyczyniała coś dziwnego z brwiami. Wewnętrzne części ściągnęła
głęboko między oczy, a zewnętrzne uniosła wysoko. W rezultacie efekt finalny wyglądał
tak, jakby jej na nosie usiadł kruk i przeciągał się po długim śnie. Na
chodnikach tłoczyły się ruchliwe pośladki w opiętych dżinsach i żylaści faceci
na rowerach. Na niebie chmury wysypywały się z niewidocznego źródła położonego
nieopodal wstającego słońca. Nad fosą liniały platany, a na skwerach wabiły wzrok
kontrastami jarzębiny, sumaki i bożodrzewy. Wciśnięty pomiędzy kamienice kościółek
wyglądał jak grafitti namalowane na wypłowiałym tynku jednej z fasad. Kierująca
tramwajem matrona w białej koszuli i czarnym krawacie nieustannie przypominała
mi o mijanych postaciach przepołowionych tymi kolorami i wyglądającymi na figury
z tej samej połówki szachownicy – teraz, rozsypane po Mieście w poszukiwaniu
wrażego króla. Mijam panią pachnącą pudrem usiłującym ukryć blizny na twarzy i
piękność w rozmiarze z wysokiego krańca odzieżowej numeracji. Na zmarzniętym
udzie kolarki dostrzegam siniaczka w kształcie „oka proroka” – tylko barwy nie
zdążyły dotrzeć do pierwowzoru. Pod żywopłotami w porannym słońcu wygrzewają
się pieczarki, a martwe drzewa w parku przypominają mi, że nic nie trwa wiecznie.
Chwała naturze za platany, rozłożyste bardzo, to i sporo cienia dają!
OdpowiedzUsuńi nie zamierzają być "fit", "eko" itp.
Usuń