Dzień zajrzał mi w oczy, oślepiając nisko wiszącym słońcem i skłonił do spaceru. Czyli – jak zwykle, bez większych wodotrysków. Ponieważ dzień jednak jest wolny, to zrezygnowałem z kapoty i poszedłem mniej spiesznie (żeby nie powiedzieć powoli), nie tam, gdzie zwykłem chodzić. Więc – do parku, sprawdzić, czy wiosna, to zaledwie mrzonka, czy też coś drgnęło w delikatnej materii. I drgnęło. Kowaliki buszują po lipach szukając robali, w trawie pierwsze fiołki i zawilce dołączyły do stokrotek, przetacznik kwitnie niebieskooko w świeżutkiej zieleni, na głogach, tarninach i mirabelach pojawiają się listki, a forsycje jawnie pożółkły nie oglądając się na nic. Kaczki zajmują się kaczymi sprawami, a wysoko w gałęziach drzew coś rechocze niezbyt uprzejmie. Całe stada „sapiechów” biegają w kółko, sapiąc i dysząc z wysiłku, mamusie kołują wózeczkami szukając ciepła, słońca i odrobiny spokoju. Kałuże wylegują się pośród błot wyciśniętych w gruncie wielkimi kołami traktorów.
- Żłobek, to mały żłób?
Idę szukać widzeń.
OdpowiedzUsuńmiłego podglądania.
UsuńWyszłam za późno. Zrobiło się ciemno, co zniechęciło mnie do patrzenia i wróciłam do domu bez łupów.
Usuńsmutne. kiedy na zewnątrz niewiele widać - można nadrobić wewnątrz własnej głowy/sumienia, czy czegoś tam, co ma się ciut wyżej niż wątroba.
Usuń