sobota, 16 czerwca 2018

Wielki głód.


Sam nie wiem kiedy zyskałem świadomość. To tak, jakby na nieużytku idealnym wyrósł siódmy cud świata. Zdarzenie, którego nie wypada nie dostrzec, albo zapomnieć, a przecież nie pamiętam, kiedy się wydarzyło. Nic nie pamiętam, bo zanim pojawiła się świadomość nie było nic, a takie nic trwać może chwilę, albo wieczność - bez różnicy. Dzisiaj, kiedy wspominam ową chwilę, to kłamię bezczelnie, bo jej sobie nie uświadamiam bardziej niż potrafię się przyznać i wstyd mi niepomiernie. Obiecuję sobie żałośnie, że następnym razem będę uważniejszy. Bardziej pamiętliwy, a może nawet zyskując świadomość zanotuję wrażenia/myśli/oczekiwania. Pochopnie obiecuję, bo to na razie nic nie kosztuje– taka obietnica sięgająca poza doczesność jest metaforą i iluzją. Dmuchawcem na wietrze. Utopią.

Tymczasem wspominam przeszłość, która stała się moim początkiem i uzurpuję sobie pamięć pierwszej iskry. A niech mi ktoś kłamstwo zarzuci i udowodni, że rzeczy inaczej się miały. Niech opowie własną wersję zdarzeń i przeciwstawi ją mojej. Niech rozbuchaną wyobraźnią (bo przecież nie pamięcią) sięgnie, gdzie ja sięgam i może dwa światy wymyślimy, które od czasu początku do współczesnej chwili zderzyły się i współtrwają dając złudzenie wzajemności.

Obudziłem się ze snu, w którym trwałem dłużej niż świat żyje. Z grubsza na dwa pstryknięcia – nie było mnie - pstryk pierwszy – i jestem - pstryk drugi. O trzecim pstryknięciu i kolejnych chwilowo rozwodził się nie będę, bo zbyt łatwo przewidzieć kierunek podążania świadomości. Wahadło idealne, które z jednej strony zaczepia nicość czarnych dziur niebytów, a z drugiej flirtuje z bytem zadzierzgniętym na osnowie rzeczywistości jakoś tak niedbale, chwilowo i pobieżnie. I tak naprzemiennie kąpany jestem w braku wartości, gdzie dylematy krótko-długo nie mają sensu i nie ma ich kto rozpatrywać, albo zanurzony w bycie o nieznanej wartości i długości taplam się i błądzę wciąż nie mając nic trwałego, co mogłoby mnie zachować na czas niezbędny do osiągnięcia zrozumienia.

Gdzieś pośród tej niezbadanej nieskończoności znienacka zadrżała moja świadomość istnieniem. Drgnięciem życia. I oczy szeroko otwierała, głodna, spragniona i odrobinkę wystraszona, gdzie też jej żywot tym razem przyszło popełnić. Ten mój, dla mnie jedyny. Od kiedy iskra zapłodniła mnie myślą, strasznie głupio jest mówić w innej osobie, jak pierwsza. Bo z niebytu wynurzył się taki JA. Egoista skończony i bezwzględny bardzo. Od JA świat się zaczynał i na tym też kończył. Dopiero później cywilizacja chciała mnie utemperować, okulbaczyć obowiązkami i powinnościami. Napiętnowała mnie wstydem i niepewnością. Chciała zbudować we mnie instynkty obce zwierzętom i wywierała czasami tak wielką presję, że przynajmniej udawać musiałem, że się ukorzyłem pod tym jarzmem. Że przyjąłem wartości i wyznaję je żarliwie. O ironio! Nie wyznaję wcale, jednak nauczyłem się mimikry, kamuflażu. Założyłem szklaną zbroję na wszystko, co może mnie zdradzić i obnażyć przed zewnętrzem, które wcale lepszym nie jest, bo ono również zakłada sukienki moralitetów i kryguje się, czy za bardzo nie odsłania publicznie własnej zapieczonej wsobnie natury.

Ja już wiem, że jestem zwierzęciem głodnym tych paru chwil życia, w trakcie których okażę się wilkiem każdemu zającowi, w którym zostanę pandą, jeśli nie dam rady zjeść świata, a on zbyt silny przyjdzie po mnie. Będę kuperkiem mamił, pijanym wzrokiem i pluszem kontrastowym kręcił, żeby mnie adoptował. I zostanę pasożytem na zmiennym organizmie. Sprzedam się całkiem, jeśli wygrać inaczej nie będę potrafił, albo kupię przyszłość, jeśli mnie na nią stać będzie, jeśli skuszę kogokolwiek, żeby za mnie zapłacił. Nie ma altruistów – są samobójcy skażeni ideą.

Otwieram zmysły na otoczenie w którym pływam. Pływam i nie tonę, nie tracę oddechu. Piję i jem to otoczenie, a jego jakoś nie ubywa, co zdumiewa mój niedojrzały umysł. Bo kiedy gryzę bezzębnie i przełykam, to powinno ubyć otoczenia, a ono wciąż pełne, wciąż mnie otula idealnie. Wzruszam ramionami, które się jeszcze nie wykształciły. Jestem iskrą jednodniową. Istotą bardziej pierwotną niż pantofelek. Jestem przyszłością zaledwie i zapowiedzią jakiegoś „jutro”. Dzisiaj karmi mnie coś, co mnie obejmuje czule jak matka. I ja żrę to bezustannie. Nie ubywa – cud poczęcia karmi mnie nieskończonością, o rozmiarach podobnych do tej, z której się wynurzyłem.

Życie, to jedna wielka przemiana energii, więc żrę niepowstrzymanie, trochę jakbym cierpiał na skazę powojennego głodu, na starczy głód. Jem, aż puchnę od tego obżarstwa. Dzień i noc, chociaż ledwie mi wystarcza świadomości na taką abstrakcję - żreć można zawsze! Trzeba żreć, bo inaczej wahadło cofnie się do czarnej dziury i pogrąży się w niebycie na dwa pstryknięcia…

Zaczynam postrzegać granice świata. Kamienne, zimne. Czasem stają się cieplejsze staraniem matki, która własnym życiem ogrzewa moje więzienie i jadalnię jednocześnie. Dotykam umysłem ścian, bo rosnę, a więzienie wcale nie. W końcu mój apetyt nie zmieści się w tej kubaturze i ktoś przegra wyścig. Ja – uduszony wapienną klatką, która choć w kategoriach skał jest miękka, dla mnie stanowi zaporę nie do przebycia dziś, albo ona, jeśli dam radę witalnością skruszyć mur. Lekko prześwituje, co na krawędziach zmysłów notuję – znaczy jest życie poza skorupą. Czyli można, bo w czym wapień ma być lepszy od głodnego białka?

Czuję się jak uzurpator. Konkwista mi się marzy, krucjata, albo dżihad. Świat mi się marzy. Powolny i posłuszny, dla mnie stworzony. Borykam się w ścianach pełnych zalet i wad. Ciepło i bezpiecznie, ale ja jeszcze nie znam zimna i niebezpieczeństw, więc mogę wyłącznie oszukiwać mówiąc, że jestem gotowy strawić zewnętrze. Podporządkować je moim płucom, nerkom, czy żołądkowi. Że okiełznam odległości w pionie i poziomie, bo przecież to kompletna abstrakcja teraz.

Więzienie tężeje z niedowierzania. Krzepnie w niewierze, że mogę tak obrazoburcze myśli snuć będąc w jego objęciach. Ono zna zewnętrze i bezwzględność świata przykrytego mrokiem wieczorów zgniatających krtanie słabszych istot. Ja nie…

Robię się ciężki. Poznaję to tylko wtedy, kiedy dla kaprysu usiłuję żreć gdziekolwiek, gdzie nie sięgam paszczą… nie poradzę, że instynkty szukają ideału, i liczą, że możliwym jest znaleźć lepsze od dobrego.

Robię się wielki. Na dostępną kubaturze zajmuję wciąż więcej i więcej. Kwitnę jak burak w urodzajnej ziemi i rozpycham się bardziej, niż więzienie skostniałe jest w stanie wytrzymać. A ono przecież… dopiero co stężało. A ja nadal krzyczę: WIĘCEJ, CHCĘ WIĘCEJ! JA!

Jestem. Żrę bez ustanku, rosnę i skażam własnym egoizmem wciąż większe przestrzenie i ściany więzienia stają się nienawistne. Nie wiem kiedy, ale zaczynam czuć do nich nienawiść. Wreszcie ogarnia mnie obrzydzenie, gdy świadomość stawia mnie przed lustrem logiki. Żrę, rosnę, zajmuję coraz więcej miejsca w tym beznadziejnie małym wnętrzu. A skoro żrę, to… zabieram z tego wartość, a trociny, podłości, niedoróbki i półprodukty wydalam. Odpycham od siebie jak najdalej, żeby nie zarazić się zgorzelą. Wmawiam sobie, że nie wydalam, bo rosnę, ale potrzeba mnóstwa samozaparcia, żeby ta wiara nie zgasła.
Zadrżałem i w jakimś odruchu niekontrolowanym wyprostowałem się. Najpierw zaszumiało w głowie od zderzenia ze ścianą, a potem ściana rozprysła się. Pośród ostrych krawędzi głowa przebiła się na zewnątrz i sterczy głupawo. Rozglądam się ciekawie, bo to ów świat zewnętrzny, który mam zeżreć, nim wahadło wróci do niebytu. Burczy mi w brzuchu, chyba czas na obiad.

18 komentarzy:

  1. O, zaiste, wielki głód! Uwaga, bo można pożreć samego siebie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Demiurg. Prawdziwy demiurg się obudził!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślałem że malutki żółciutki kurczaczek...

      Usuń
  3. Moje sny są mi często wskazówką. Wiem jak bardzo tęsknię za przeszłością. Dawne życie puka do zamkniętych drzwi. Nie zaglądam nawet przez wizjer, bo boję się, że je otworzę.
    Kolejny uzurpator? Egoista? Czy pragnąć swojego szczęścia to egoizm? Może to słuszne porównanie, ale z wiekiem rozumiem coraz bardziej, że egoizm każdemu z nas jest potrzebny dla zdrowia psychicznego. Oraz bycie uzurpatorem w swoim prywatnym świecie. By nie dać sobą kierować. By prawdziwie żyć w zgodzie ze sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mało istotne, czego chcesz - egoizm jest w Tobie, choćbyś się wypierała tego każdego dnia i każdej nocy. czasami tylko poudajemy, że jest inaczej. ale dopiero wtedy, kiedy podstawowe potrzeby są zaspokojone. niektórzy potrzebują jeszcze więcej, żeby pomyśleć o innych. rodzimy się z tym JA, którego odpiąć się nie da, bo popołudnie, czy środa. Uzurpator? Chęć skorzystania z otrzymanego życia jest chyba zaletą, a nie wadą.

      Usuń
  4. Czy ten przywilej dotyczy również zdziczałych psów, komórek rakowych i wyznawców Charles`a Manson`a?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. życie i chęć przetrwania? zapewne tak. nie wiem, czy istnieją organizmy dobrowolnie rezygnujące z życia - chyba że jakaś choroba. wydaje mi się, że każde życie kurczowo trzyma się istnienia. i żre ile potrafi.

      Usuń
    2. Znam (znałam?) osobiście kilka osób, które dobrowolnie odebrały sobie życie...

      Usuń
    3. Tak.
      Niestety, autorami tej choroby bardzo często są ludzie bliscy...

      Usuń
    4. dla mnie każde stworzenie ma zaszyty w genach kod przetrwania i zrobią wszystko dla życia. więc samobójstwo jest defektem. skazą na zdrowym organizmie.

      Usuń
    5. Tak, własnie tak. Chorobą nie zapisaną w genach, lecz z jakiegoś powodu nabytą.

      Usuń
    6. Bardzo możliwe. Albo inny drobny ustrój.

      Usuń
    7. Nie każdy, ale większość i owszem.

      Usuń
  5. Dylematy człowieka myślącego... Nie ma szans na jasne odpowiedzi w żadnym temacie, są tylko mniej lub więcej przybliżone wyobrażenia. Bogata wyobraźnia, więcej podpowie i tego się trzymajmy.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. albo zaprowadzi do miękkiego pokoju bez klamek.

      Usuń