Sam nie wiem kiedy zyskałem
świadomość. To tak, jakby na nieużytku idealnym wyrósł siódmy cud świata.
Zdarzenie, którego nie wypada nie dostrzec, albo zapomnieć, a przecież nie
pamiętam, kiedy się wydarzyło. Nic nie pamiętam, bo zanim pojawiła się
świadomość nie było nic, a takie nic trwać może chwilę, albo wieczność - bez
różnicy. Dzisiaj, kiedy wspominam ową chwilę, to kłamię bezczelnie, bo jej sobie
nie uświadamiam bardziej niż potrafię się przyznać i wstyd mi niepomiernie.
Obiecuję sobie żałośnie, że następnym razem będę uważniejszy. Bardziej
pamiętliwy, a może nawet zyskując świadomość zanotuję
wrażenia/myśli/oczekiwania. Pochopnie obiecuję, bo to na razie nic nie
kosztuje– taka obietnica sięgająca poza doczesność jest metaforą i iluzją.
Dmuchawcem na wietrze. Utopią.
Tymczasem wspominam przeszłość, która
stała się moim początkiem i uzurpuję sobie pamięć pierwszej iskry. A niech mi
ktoś kłamstwo zarzuci i udowodni, że rzeczy inaczej się miały. Niech opowie
własną wersję zdarzeń i przeciwstawi ją mojej. Niech rozbuchaną wyobraźnią (bo
przecież nie pamięcią) sięgnie, gdzie ja sięgam i może dwa światy wymyślimy,
które od czasu początku do współczesnej chwili zderzyły się i współtrwają dając
złudzenie wzajemności.
Obudziłem się ze snu, w którym
trwałem dłużej niż świat żyje. Z grubsza na dwa pstryknięcia – nie było mnie -
pstryk pierwszy – i jestem - pstryk drugi. O trzecim pstryknięciu i kolejnych chwilowo
rozwodził się nie będę, bo zbyt łatwo przewidzieć kierunek podążania
świadomości. Wahadło idealne, które z jednej strony zaczepia nicość czarnych
dziur niebytów, a z drugiej flirtuje z bytem zadzierzgniętym na osnowie
rzeczywistości jakoś tak niedbale, chwilowo i pobieżnie. I tak naprzemiennie kąpany
jestem w braku wartości, gdzie dylematy krótko-długo nie mają sensu i nie ma
ich kto rozpatrywać, albo zanurzony w bycie o nieznanej wartości i długości
taplam się i błądzę wciąż nie mając nic trwałego, co mogłoby mnie zachować na
czas niezbędny do osiągnięcia zrozumienia.
Gdzieś pośród tej niezbadanej
nieskończoności znienacka zadrżała moja świadomość istnieniem. Drgnięciem
życia. I oczy szeroko otwierała, głodna, spragniona i odrobinkę wystraszona, gdzie
też jej żywot tym razem przyszło popełnić. Ten mój, dla mnie jedyny. Od kiedy
iskra zapłodniła mnie myślą, strasznie głupio jest mówić w innej osobie, jak
pierwsza. Bo z niebytu wynurzył się taki JA. Egoista skończony i bezwzględny
bardzo. Od JA świat się zaczynał i na tym też kończył. Dopiero później
cywilizacja chciała mnie utemperować, okulbaczyć obowiązkami i powinnościami.
Napiętnowała mnie wstydem i niepewnością. Chciała zbudować we mnie instynkty
obce zwierzętom i wywierała czasami tak wielką presję, że przynajmniej udawać
musiałem, że się ukorzyłem pod tym jarzmem. Że przyjąłem wartości i wyznaję je
żarliwie. O ironio! Nie wyznaję wcale, jednak nauczyłem się mimikry, kamuflażu.
Założyłem szklaną zbroję na wszystko, co może mnie zdradzić i obnażyć przed
zewnętrzem, które wcale lepszym nie jest, bo ono również zakłada sukienki
moralitetów i kryguje się, czy za bardzo nie odsłania publicznie własnej
zapieczonej wsobnie natury.
Ja już wiem, że jestem zwierzęciem
głodnym tych paru chwil życia, w trakcie których okażę się wilkiem każdemu
zającowi, w którym zostanę pandą, jeśli nie dam rady zjeść świata, a on zbyt
silny przyjdzie po mnie. Będę kuperkiem mamił, pijanym wzrokiem i pluszem kontrastowym
kręcił, żeby mnie adoptował. I zostanę pasożytem na zmiennym organizmie.
Sprzedam się całkiem, jeśli wygrać inaczej nie będę potrafił, albo kupię
przyszłość, jeśli mnie na nią stać będzie, jeśli skuszę kogokolwiek, żeby za
mnie zapłacił. Nie ma altruistów – są samobójcy skażeni ideą.
Otwieram zmysły na otoczenie w którym
pływam. Pływam i nie tonę, nie tracę oddechu. Piję i jem to otoczenie, a jego jakoś
nie ubywa, co zdumiewa mój niedojrzały umysł. Bo kiedy gryzę bezzębnie i
przełykam, to powinno ubyć otoczenia, a ono wciąż pełne, wciąż mnie otula
idealnie. Wzruszam ramionami, które się jeszcze nie wykształciły. Jestem iskrą
jednodniową. Istotą bardziej pierwotną niż pantofelek. Jestem przyszłością
zaledwie i zapowiedzią jakiegoś „jutro”. Dzisiaj karmi mnie coś, co mnie
obejmuje czule jak matka. I ja żrę to bezustannie. Nie ubywa – cud poczęcia
karmi mnie nieskończonością, o rozmiarach podobnych do tej, z której się
wynurzyłem.
Życie, to jedna wielka przemiana
energii, więc żrę niepowstrzymanie, trochę jakbym cierpiał na skazę powojennego
głodu, na starczy głód. Jem, aż puchnę od tego obżarstwa. Dzień i noc, chociaż
ledwie mi wystarcza świadomości na taką abstrakcję - żreć można zawsze! Trzeba żreć,
bo inaczej wahadło cofnie się do czarnej dziury i pogrąży się w niebycie na dwa
pstryknięcia…
Zaczynam postrzegać granice świata.
Kamienne, zimne. Czasem stają się cieplejsze staraniem matki, która własnym
życiem ogrzewa moje więzienie i jadalnię jednocześnie. Dotykam umysłem ścian,
bo rosnę, a więzienie wcale nie. W końcu mój apetyt nie zmieści się w tej
kubaturze i ktoś przegra wyścig. Ja – uduszony wapienną klatką, która choć w
kategoriach skał jest miękka, dla mnie stanowi zaporę nie do przebycia dziś,
albo ona, jeśli dam radę witalnością skruszyć mur. Lekko prześwituje, co na
krawędziach zmysłów notuję – znaczy jest życie poza skorupą. Czyli można, bo w
czym wapień ma być lepszy od głodnego białka?
Czuję się jak uzurpator. Konkwista mi
się marzy, krucjata, albo dżihad. Świat mi się marzy. Powolny i posłuszny, dla
mnie stworzony. Borykam się w ścianach pełnych zalet i wad. Ciepło i
bezpiecznie, ale ja jeszcze nie znam zimna i niebezpieczeństw, więc mogę
wyłącznie oszukiwać mówiąc, że jestem gotowy strawić zewnętrze. Podporządkować
je moim płucom, nerkom, czy żołądkowi. Że okiełznam odległości w pionie i
poziomie, bo przecież to kompletna abstrakcja teraz.
Więzienie tężeje z niedowierzania.
Krzepnie w niewierze, że mogę tak obrazoburcze myśli snuć będąc w jego
objęciach. Ono zna zewnętrze i bezwzględność świata przykrytego mrokiem
wieczorów zgniatających krtanie słabszych istot. Ja nie…
Robię się ciężki. Poznaję to tylko
wtedy, kiedy dla kaprysu usiłuję żreć gdziekolwiek, gdzie nie sięgam paszczą…
nie poradzę, że instynkty szukają ideału, i liczą, że możliwym jest znaleźć
lepsze od dobrego.
Robię się wielki. Na dostępną
kubaturze zajmuję wciąż więcej i więcej. Kwitnę jak burak w urodzajnej ziemi i
rozpycham się bardziej, niż więzienie skostniałe jest w stanie wytrzymać. A ono
przecież… dopiero co stężało. A ja nadal krzyczę: WIĘCEJ, CHCĘ WIĘCEJ! JA!
Jestem. Żrę bez ustanku, rosnę i
skażam własnym egoizmem wciąż większe przestrzenie i ściany więzienia stają się
nienawistne. Nie wiem kiedy, ale zaczynam czuć do nich nienawiść. Wreszcie
ogarnia mnie obrzydzenie, gdy świadomość stawia mnie przed lustrem logiki. Żrę,
rosnę, zajmuję coraz więcej miejsca w tym beznadziejnie małym wnętrzu. A skoro
żrę, to… zabieram z tego wartość, a trociny, podłości, niedoróbki i półprodukty
wydalam. Odpycham od siebie jak najdalej, żeby nie zarazić się zgorzelą. Wmawiam
sobie, że nie wydalam, bo rosnę, ale potrzeba mnóstwa samozaparcia, żeby ta
wiara nie zgasła.
Zadrżałem i w jakimś odruchu niekontrolowanym
wyprostowałem się. Najpierw zaszumiało w głowie od zderzenia ze ścianą, a potem
ściana rozprysła się. Pośród ostrych krawędzi głowa przebiła się na zewnątrz i
sterczy głupawo. Rozglądam się ciekawie, bo to ów świat zewnętrzny, który mam
zeżreć, nim wahadło wróci do niebytu. Burczy mi w brzuchu, chyba czas na obiad.
O, zaiste, wielki głód! Uwaga, bo można pożreć samego siebie!
OdpowiedzUsuńkurczaki sobie jakoś radzą.
UsuńDemiurg. Prawdziwy demiurg się obudził!
OdpowiedzUsuńmyślałem że malutki żółciutki kurczaczek...
UsuńMoje sny są mi często wskazówką. Wiem jak bardzo tęsknię za przeszłością. Dawne życie puka do zamkniętych drzwi. Nie zaglądam nawet przez wizjer, bo boję się, że je otworzę.
OdpowiedzUsuńKolejny uzurpator? Egoista? Czy pragnąć swojego szczęścia to egoizm? Może to słuszne porównanie, ale z wiekiem rozumiem coraz bardziej, że egoizm każdemu z nas jest potrzebny dla zdrowia psychicznego. Oraz bycie uzurpatorem w swoim prywatnym świecie. By nie dać sobą kierować. By prawdziwie żyć w zgodzie ze sobą.
mało istotne, czego chcesz - egoizm jest w Tobie, choćbyś się wypierała tego każdego dnia i każdej nocy. czasami tylko poudajemy, że jest inaczej. ale dopiero wtedy, kiedy podstawowe potrzeby są zaspokojone. niektórzy potrzebują jeszcze więcej, żeby pomyśleć o innych. rodzimy się z tym JA, którego odpiąć się nie da, bo popołudnie, czy środa. Uzurpator? Chęć skorzystania z otrzymanego życia jest chyba zaletą, a nie wadą.
UsuńCzy ten przywilej dotyczy również zdziczałych psów, komórek rakowych i wyznawców Charles`a Manson`a?
OdpowiedzUsuńżycie i chęć przetrwania? zapewne tak. nie wiem, czy istnieją organizmy dobrowolnie rezygnujące z życia - chyba że jakaś choroba. wydaje mi się, że każde życie kurczowo trzyma się istnienia. i żre ile potrafi.
UsuńZnam (znałam?) osobiście kilka osób, które dobrowolnie odebrały sobie życie...
Usuńznaczy - chorzy.
UsuńTak.
UsuńNiestety, autorami tej choroby bardzo często są ludzie bliscy...
dla mnie każde stworzenie ma zaszyty w genach kod przetrwania i zrobią wszystko dla życia. więc samobójstwo jest defektem. skazą na zdrowym organizmie.
UsuńTak, własnie tak. Chorobą nie zapisaną w genach, lecz z jakiegoś powodu nabytą.
Usuńznaczy wirus.
UsuńBardzo możliwe. Albo inny drobny ustrój.
UsuńNie każdy, ale większość i owszem.
UsuńDylematy człowieka myślącego... Nie ma szans na jasne odpowiedzi w żadnym temacie, są tylko mniej lub więcej przybliżone wyobrażenia. Bogata wyobraźnia, więcej podpowie i tego się trzymajmy.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
albo zaprowadzi do miękkiego pokoju bez klamek.
Usuń