piątek, 15 czerwca 2018

Siła woli.


Stała tyłem do mnie. Z ogoloną głową pełną tatuaży, w skórzanej kurtce nabijanej ćwiekami dodatkowo ozdobionej łańcuchami. Nie patrzyła na mnie, ale wiedziała że jestem i nigdzie nie pójdę. Sama mnie przypięła do haka, żebym stał z rękami podciągniętymi wysoko nad głową.

Bałem się. Na razie tylko się bałem. Doszły mnie słuchy, co stało się z poprzednikiem, który wisiał na tym haku. One… zrobiły z niego psa. Dalmatyńczyka. Chłop był uczciwie wychudzony, jak na charta przystało, a Łysa końcem bata malowała mu na ciele plamki. Indiana Jones pozazdrościłby precyzji, gdyby widział z jaką maestrią posługiwała się batem. Potrafiła nim włączyć światło, albo rozpiąć suwak spódnicy, jeśli tylko główka zamka była choć trochę widoczna. Mojemu poprzednikowi wycinała w ciele plamki. Tydzień. Potrafiła uderzyć tak precyzyjnie, że nie przecięła skóry, a siniaki ze strachu pojawiały się dopiero dobę, czy dwie później. Wisiał tu każdego wieczora, aż całe ciało miał w ciemnych cętkach. Obroży nie ściągała mu nawet do posiłków. Jadł z miski wybierając ustami wszystko, co mu rzucono pośród pogardliwych, złośliwych komentarzy. Nawet potrzeby fizjologiczne załatwiać musiał na scenie i zbierał za to kopniaki od fałszywie oburzonej publiki. Wreszcie go sprzedali po długiej licytacji do jakiejś podmiejskiej, starzejącej się madonny, żeby jej służył.

A teraz ja stoję przypięty do haka, słuchając jak Łysa anonsuje mnie na scenie. Reflektory odzierają mnie z resztek intymności, a rozbawione kobiety podchodzą, żeby mnie poklepać lub uszczypnąć. Zapłaciły w końcu za tę możliwość wcale niemałe pieniądze. Klub szczyci się elitarnością, ale nie rodowodową, lecz finansową. Tu naparstek alkoholu kosztuje więcej niż tydzień wakacji w ekskluzywnym kurorcie. Za to wolno im wszystko. Gdyby która zapragnęła zjeść moją wątrobę wprost ze mnie, natychmiast znalazłyby się narzędzia i patrzyłbym, jak w głodnych szczękach znika przełykana pośród wycia zachwyconego tłumu. Mężczyzna w klubie? Jest nawet mile widziany, jednak wyłącznie na scenie. Jak ja… Poza nią wolno przebywać wyłącznie bogatym paniom.

Oficjalna prezentacja trwała dość długo, bo niemal każda klubowiczka miała kaprys podejść od razu, zmierzyć mnie własnymi zmysłami i wykazać się jakąś drobną złośliwością. Chociaż rysę paznokciem namalować gdziekolwiek, albo kąśliwą uwagą odebrać mi nadzieję. Tu nie ma co liczyć na łagodność i zrozumienie. Na życzliwość. Tu się zaspokaja cudze perwersje, tylko nie wiadomo, jak długo potrwa agonia.

Łysa wskazała mnie zwiniętym biczem nie odwracając się do mnie i pytała rozgrzewającą się publikę o pomysł na wykorzystanie mojej wystraszonej, przymusowej obecności. Pośród wulgaryzmów przeplatały się propozycje, od których ciało zaczęło mi się rozsypywać z przerażenia i nie utrzymałem moczu. Tłum zawył, bo igrzyska się zaczęły. Zebrałem na początek sporą serię ciosów otwartymi dłońmi, kuksańców i kopniaków. Dotkliwych, ale jeszcze nie kaleczących mnie trwale i nie łamiących kości. Z żeliwnej misy ktoś uniósł rozpaloną do czerwoności cechę z jednoznacznym napisem MÓJ. Pośród harmidru zapadła decyzja o naznaczeniu nią piersi, a nie czoła, ramienia, czy pośladka. Ocknąłem się w smrodzie spalonego ciała – nigdy w życiu tak nie cuchnąłem, a w skołatanej głowie zadźwięczały słowa piętnujące moją przyszłość:

- Pies już był. Nie będziemy się powtarzać. Ten zostanie gadem.

W klubie zaszumiało, bo gady nie wzbudzają nawet cienia sympatii, a domniemanych krzywd każda zaznała od gadów tak wiele, że wreszcie będą mogły się zbiorowo odegrać. Nie wiem nawet o co się modliłem, ani do kogo. Z sali dobiegały sugestie, żebym został krokodylem, bo torebka gustowna, albo buty… niechby materiał na abażur, żeby pamiątka została. Inna wspomniała swojego nieodżałowanego żółwika, który zdechł gdzieś za kanapą i proponowała wepchnąć mnie w metalowe skorupy na miesiąc i zobaczyć, jak będę później wyglądał, kiedy się z niej wynurzę. Najgłośniej jednak tokowała pani, której przypomniało się, że padalec, to beznoga jaszczurka i chętnie zobaczyłaby mój występ w tej roli na klubowej scenie. Stanęło na żmii, bo tej nienawidzi chyba każdy i wreszcie ów strach będzie można odreagować.

- Gad nie może być owłosiony. Ma być gładki jak lustro. Do czysta trzeba ogolić i wydepilować, unicestwić wszystko do najdrobniejszego włoska, łącznie z brwiami i rzęsami. Na żywca. Brzytwą i plastrami.

Patrzyłem jak w stadzie samic rośnie nienawistna satysfakcja, jakbym to ja był wrogiem publicznym, wcieleniem każdego zła, a pomocnice Łysej już niosły przybory, którymi zamierzały ze mnie drzeć pierze. Od samych myśli zagotowałem się w sobie, a potem było już tylko gorzej. Kiedy krzyczałem tak głośno, że psułem zabawę wtykały mi w usta szmaty, a gdy udało się wreszcie przytomność stracić, to mnie ocuciły, zanim zaczęły ciąg dalszy. Najbardziej zawzięte stawały przede mną i patrząc mi w oczy rwały powoli rozkoszując się widokiem łez. Nie podejrzewałem, że potrafię ich tyle mieć w sobie, a one wydobywały ze mnie pokłady ukryte przed moją świadomością do tej chwili.

Wieczór rozciągnął się w bólu po wieczność, a chłód poranka minął zanim zdążyłem oddech wyprostować. Znów wisiałem na klubowym haku, a Łysa okrążała mnie sprawdzając jak bardzo nie przypominam jeszcze gada. Ktoś zaproponował, żeby mi zygzak na plecach wyciąć, albo chociaż wytatuować i propozycja spotkała się z gorącym przyjęciem. Inna znów wspomniała padalca, że to takie zwierzątko, którego się trochę brzydzi w naturze, więc wolałaby w klubie przyjrzeć mu się pod czujnym okiem personelu, ale tu zaprotestowała Łysa – nie dlatego, że wzięło ją na litość – takiego kadłubka nie potrafiłaby już sprzedać, a przecież na zabawie musi zarabiać. Gładziutki, z pięknym tatuażem pójdę na licytacji i dostanę dożywotnie terrarium gdzieś u jednej z tych żądnych krwi samic. A jeśli będzie mnie chciała wykończyć nowa właścicielka, to niech za to zapłaci klubowi.

Ból we mnie zamieszkał na stałe, bo jak tu gada nie kopnąć. Depilacja wciąż mało doskonała wymagała następnej powtórki, tatuaż od karku po dno pośladków, i kolejne, sukcesywnie obejmujące ciało epoksydowanym obrazem łusek. Łysa uczyła mnie pełzać. Batem uczyła, więc szybko stałem się pojętnym uczniem. Czołgałem się między stolikami, deptany i lżony, a kiedy zbyt długo trwałem w jednym miejscu zwinięty w kłębek jak prawdziwa żmijka bicz wyciągał mnie na scenę. Nie wiem ile to trwało, bo czas przestał mieć znaczenie. Przegrał z bólem i upokorzeniem. Przetrwać. Ostatnia myśl we mnie, która miała dostęp do świadomości. Jakkolwiek, ale żyć. Oddychać, jeść zasnąć na moment, uciec od ciosów i skryć się w dowolnie krótkim azylu. Stałem się klubową maskotką, którą każdy mógł bezkarnie nadepnąć, opluć, czy zelżyć.

Ale czas zniknął tylko dla mnie. Dla nich nie. I przyszedł dzień, w którym znów ręce miałem spętane nad głową, i obrożę na szyi. Szemranie licytacji dochodziło z sali, a ja cieszyłem się chwilami bez cierpienia. Niedługo się cieszyłem. Licytacja skończyła się zanim się na dobre zaczęła. Ktoś krzyknął cenę, która zmroziła pozostałe uczestniczki i młotek odklepał potwierdzenie transakcji. Sprzedany! Ja sprzedany. Łysa niemal mi pogratulowała osiągniętej ceny, gdy ze złośliwym uśmiechem moja nowa właścicielka wynurzyła się spośród tłumu.

Kiedy Łysa zamierzała mnie odpiąć z haka, aby mnie oddać kupującej, ta powstrzymała ją ruchem ręki. Odwróciła się do sali i powiedziała:

- Chciałam, żeby był padalcem. I będzie. Tu i teraz.

24 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Nie lubię patologii. Padalce są cudne.

      Usuń
    2. jak sama zauważyłaś - w moich treściach patologia jest niemal codziennością.

      Usuń
    3. Ale już tak zwielokrotniona i arcychora jest potrójnie obrzydliwa.

      Usuń
    4. to dobrze. znaczy opis działa - nie musi być piękny. ma być wyrazisty. niech dotyka i drapie - wszytsko poza obojętnością się liczy.

      Usuń
  2. Indiana Jones nie miał pejcza.

    Dobra historia do bardzo zepsutego kryminału. Jest duża grupa zwolenników takich tekstów.
    Ciekawa jestem jak facet trafia do takiego klubu. Porwanie czy może własna zgoda chorego umysłu?

    Z gadów robi się różne dodatki do garderoby, ale abażury z ludzi kiedyś robiono.

    Lubię gady, padalców się nie brzydzę, czasami zbieram je z drogi, żeby jakiś samochód nie rozjechał. A do żmijek mam na razie szczęście. Żadnej przypadkowo nie nadepnęłam. One są płoche, ciężko je obserwować, bo zmykają jak tylko się nadchodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z biczem łaził, czy z innym batem - ja nie odróżniam i pojęcia nie mam, czym jedno od drugiego się różni.
      a gady rzadko stają się ulubieńcami ludzi. do niewoli nie trafią się dobrowolnie. to za każdym razem jest gwałt na jednostce i przymus fizyczny.

      Usuń
    2. Bat jest bardzo długi, zrobiony z rzemienia i sznura na rękojeści z plecionki albo na kiju do popędzania zwierząt. Jones miał to pierwsze. Długi bat, dzięki któremu mógł złapać się czegoś i przeskoczyć przepaść.
      Pejcz natomiast, jest zbyt krótki i nim nie owiniesz się wokół np drzewa, by ów skok wykonać. Batem można "strzelić", pejczem natomiast, możesz tylko smagać pośladki nagiej ofiary albo bić do krwi plecy niewolnika. Nie strzelisz nim, tak jak to opisałeś. To jest błąd merytoryczny.
      Chciałabym trzymać w domu węża. Mam na myśli kilka ulubionych gatunków. Niestety mąż nienawidzi węży. Trzymanie gada (jakiegokolwiek) w domu ma swoje plusy – zawsze miałam w domu jakieś zwierzęta, a tego typu organizm nie wymaga stałej opieki. Nie uniemożliwia podróżowania. Jak byłam mała, miałam żółwia lądowego. Fajna sprawa.

      Usuń
    3. skoro tak, to zmienię pejcz na bat, bo o takie narzędzie mi chodziło.
      nie rozumiem potrzeby posiadania prywatnego gada w domu.

      Usuń
  3. Koszmarny sen czy imaginacja po wizycie w sklepie zoologicznym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. śnić nie potrafię, a sklep zoologiczny śmierdzi mi zanim do niego wejdę.
      wymyśliłem sobie świat, który ładny nie jest, a silni i bogaci mogą wszystko.

      Usuń
    2. Takiego świata nie musisz wymyślać, on już istnieje...

      Usuń
    3. ale nie podawaj mi adresu - wolę żyć w nieświadomości (a już na scenę nie zapraszaj tym bardziej)

      Usuń
  4. Najgorsze w tym wszystkim, że to niekoniecznie musi być fikcja literacka. Ba! Jestem przekonany, że nie jest!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. życie ponoć pisze scenariusze tak dramatyczne, że żadna fikcja go nie dogoni.

      Usuń
    2. Pisząc ten komentarz słuchałem (gdyż ja telewizji głównie słucham, poza dokumentami przyrodniczymi) dokumentu o Treblince. Skojarzenie być może nie na miejscu, ale być może na.

      Usuń
    3. czyli potwierdziło się - Treblinka to zdecydowanie cięższy kaliber.

      Usuń
    4. tu ofiara jest jedna - tam masowo i długotrwale. życie było znacznie brutalniejsze od mojej bajeczki.

      Usuń
  5. Tym razem też obrazowo i jeszcze dynamicznie. Scenariusz do sceny z horroru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. żeby nie wpadać w rutynę. trzeba korzystać z rozmaitych uczuć, żeby nie być przewidywalnym do znudzenia.

      Usuń
  6. Witaj, oko.

    Skojarzyło mi się tak ( La Lucertola w cudnym wykonaniu Eddy Dell'Orso):

    https://www.youtube.com/watch?v=4SFNuNR2O3A

    Z nieocenzurowaną wersją, ale ponieważ jest przed 22.00...

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli mam tu wrócić później po wersję pełną?
      na razie ów Morricone jakoś niewiele wyjaśnia.

      Usuń