Widziałem ciebie. Przedwczoraj
widziałem, ale podchodzić nie chciałem. Ani wspominać o tym widzeniu wcześniej,
żebyś się nie obawiała, żebyś nie ukryła się w ciemnej szafie, czy pod schodami, drżąca,
skulona i z obłędem w oczach, że mimo twoich wysiłków ktoś zauważył twoją
obecność. Teraz, gdy minęła chwila może zaufasz mi, że nie chcę zdradzić się z
twoją obecnością pośród ludzi, że ta informacja nie wypłynie i nie dotrze do
złowrogich uszu i nie spowoduje następstw katastrofalnych.
Stałaś wystraszona i rozglądałaś się
z niepokojem, pośród ludzi zbyt wielu i za bardzo obcych. Chociaż rozum mówi,
że obcy pośród tłumu krzywdy raczej ci nie zrobi, to jednak stałaś w postawie
obronnej i rozglądałaś się z niepokojem, gotowa krzykiem zareagować, gdyby ktoś
naruszył twoją strefę intymności. Z boku, w cieniu i przy ścianie piaskowcem
wyłożonej, żeby mieć zaplecze bezpieczne. Żeby nikt nie podszedł znienacka i nie
schwytał cię za ramię, czy pośladki.
Tabuny młodocianych wycieczek kłębiły
się w słońcu i opanowywały oś deptaka hałaśliwie i arogancko. Królowie życia
rywalizowali z księżniczkami jednonocnymi, z pychą na obcasach i wiadrami
mięśni polerowanymi na siłowniach. Tumult hormonów przepychających się do życia
na witrynach, na stronach głównych i pierwszych pozycjach wyszukiwarek.
Pośród tej autopromocji zuchwałej,
wyszczekanej i głodnej zauważenia, stałaś ty, starając się wtopić w cień fasady
i pozostać niewidzialną. Nawet ubrana byłaś w popiele, czernie i szarości. Zupełnie
jak cień gęsty i bezduszny. Na żadną spódniczkę, czy dekolty nie odważyłaś się,
chociaż słońce potrafiło rozebrać najbardziej konserwatywne starsze panie
przyzwyczajone do dzierganych na drutach beretów i własnych kolan czołobitnie penetrujących
posadzki licznych kościołów.
Wiem, że się nie przyznasz, ale włosy
ścięłaś krótko, na ciemnego, gęstego jeża. W dwa palce miałbym kłopot jeden
włos złapać, a gdybym trzy dni z rzędu się nie ogolił, zapewne osiągnąłbym
zarost bardziej rozpasany.
Parada japońskich, a później
niemieckich emerytów, z głowami schowanymi w wizjery kamer, albo w szczytowe
fragmenty elewacji, przeszła szczebiocząc zachwyty i palcami wskazując co
bardziej wyszukane detale. Przemknęły młode miłości, nietrwałe, fałszywe,
układy biznesowe, przyjaźnie pomimo wszystko i światu na przekór, ekonomicznie
wynegocjowane ekstazy z dostawą pod wskazany adres, damsko-żeńskie przytulanki
i pocałunki zbyt odważne na szkolną przyjaźń, psy, pisklęta ludzkie wszelkich
maści, laseczki obciągnięte bielą lakieru, albo zasuszone w bambusowej
sztywności, wózki nie raczące pisnąć nawet nieśmiało mijały cię bez echa, choć
w środku grzechotało niemowlęce szczęście i ciekawością własną rozczulało
dorosłości, które już zapomniały, że świat jest niezwykłością.
Stałaś jak pomnik trwogi. Spłoszona
ciałem i umysłem, pełna bojaźni – nie bożej absolutnie. Ty… bałaś się ludzi.
Nie... Nie ludzi – ty się bałaś męskiej niegodziwości. Musiała minąć chwila,
żebym to dostrzegł, że twoje ciało napina się mocniej, że na wydechu usiłujesz
ukryć piersi pod żebrami, żeby nie wystawały ani odrobinę, żeby się skurczyły i
schowały w klatkę żeber i otuliły serce tłukące się w panice, kiedy mija cię
choćby niedojrzały testosteron.
Skamieniałem z niedowierzania, jednak
coś we mnie trzymało mnie za kostki i odradzało ruch w twoją stronę,
przekonując, że doprowadzę do paroksyzmu lęków, kiedy tylko dostrzeżesz mój
zamiar. A dostrzeżesz natychmiast, bo lękiem spacyfikowałaś już przestrzeń
wokół siebie lepiej, niż ta pani skąpana w kwiatowych perfumach, żeby
unicestwić każdą zewnętrzną woń i smak.
Nie wiem, czy to talent jest, czy
upośledzenie, jednak widziałem, jak tężeją ci łydki, kiedy przebiegał obok
chłopczyk, któremu wiatr porwał z dłoni balonik, ale ty już wiedziałaś, że za
nim w pościg ruszy dorosły samiec, więc sparaliżowana trwałaś jak granitowy
obelisk i nawet oddychać nie chciałaś, żeby nie zarazić się męskim aromatem.
Powiedz mi proszę. Nie dzisiaj, nie
jutro – kiedykolwiek mi powiedz – jak długo żyjesz w ciemnej szafie? Dlaczego?
Czemu włosy ścięłaś i starasz się zostać mgłą, którą minie każde życzliwe
zainteresowanie? Skąd aż tyle niewiary? Jak wielką musiała być krzywda, żeby
mięśnie instynktownie reagowały na samo domniemanie? Kto złamał delikatność i
zaufanie do świata? Nie chowaj po kieszeniach ogryzionych paznokci,
spierzchniętych ust nie powstrzymuj od mówienia.
Jeśli masz kłamać, to nie mów wcale –
ta fryzura nie była demonstracją siły. To był akt rozpaczy. Schowałaś się we
wrogim obozie, żeby przetrwać, bo pod latarnią najciemniej. Schowałaś się, jak
drzewo w lesie. Strój był kamuflażem i nawet nie udaję, że potrafię wyobrazić
sobie, jak wiele czasu spędziłaś przed lustrem, żeby osiągnąć taką
niepozorność.
Stałaś tam… W cieniu… Wystraszona,
ale przecież wyszłaś wreszcie z szafy… Tej jedynej, której ufasz… Widziałem
ciebie, jak drobisz w miejscu kroczki w miękkim obuwiu, żeby uciec, gdyby twoja
ekstrawagancja miała eksplodować strachem, a nogi dojrzały do ucieczki.
Potrafisz biec? Krzyczeć? Bronić się? Oboje wiemy, że nie… Ale nie bój się –
nie powiem nikomu…
Kobiety na ogół zmieniają wizerunek, gdy chcą się odciąć... coś zamknąć, definitywnie zakończyć.
OdpowiedzUsuńinterpretacja dowolna. grunt, żeby działało.
Usuńchyba zadziałało, skoro za włosy nie mogłeś (już) chwycić.
Usuńnawet nie chciałem.
UsuńAż dziwne, że w ogóle opuściła bezpieczną strefę, czyżby terapia zaczęła działać? krótko obcięte włosy to może jakiś rodzaj buntu...
OdpowiedzUsuńżycie w klatce też jest dramatyczne.
UsuńŻycie bywa przerażające.
OdpowiedzUsuńżycie bywa. to dobre stwierdzenie.
UsuńNajbardziej przerażające są męskie fryzury, jakie robią sobie kobiety.
Usuńto był jeżyk. bardzo gęsty i bardzo krótki. ciemny. wyglądał jak trzydniowy zarost.
UsuńMakabra. Jak w Auschwitz po tyfusie.
Usuńmoje widzenie było jednostkowe.
UsuńOd kobiet z męskimi fryzurami roi się na ulicach. Obrzydlistwo.
Usuńi długowłosi faceci z końskimi ogonami - jeszcze gorzej
UsuńNiekoniecznie. Od jasno- i długowłosych pachnie dzikim samcem!
Usuńwybacz - nie wącham facetów, kiedy nie muszę.
Usuńto pewnie skaza, ale jestem hetero.
dziczyznę lubię na talerzu i dobrze przyprawioną.
Niewąchanie samców wybaczam - dziczyzny na talerzu nigdy!
Usuńtrudno. będę musiał jakoś z tym żyć.
UsuńA nawet umrzeć!
Usuńto już ode mnie nie jest zależne. samo się zrobi.
UsuńPierwszy krok zrobiony, ale jakże niepewny. Twój opis to uosobienie depresji.
OdpowiedzUsuńofiara prześladowań może - ale widziałem ją na chodniku.
Usuń