niedziela, 16 lipca 2023

Sapiący homo.

 

Sąsiad bąknął mi przy niedzielnym grillu, że na potrzeby filmu potrzebowali małpy. Dla sławy nie takie rzeczy się robiło, więc czym prędzej zakopałem maszynkę do golenia i inny sprzęt (bardziej zaawansowany do depilacji stref równie tajnych, jak amerykańska pięćdziesiątka jedynka). W ślad za nimi poszedł garnitur dwurzędowy, parę krawatów i laczki lakierowane jeszcze za czasów króla ćwieczka ekologicznie czystą stearyną. To było proste. Gorzej, że kolejnym krokiem było osiągnięcie ajkiu na poziomie nie przekraczającym pięćdziesięciu. To można było załatwić wyłącznie psychotropami, nielegalną substancją, bądź długotrwałym tankowaniem destylatów procesów fermentacyjnych warzyw, ziół i owoców. Podjąłem wyzwanie nabywając w pobliskim markecie dwunastopak przecenionego (czyli zagrożonego przeterminowaniem – jak to osiągnąć w kraju ochlajów?) piwa, kartonem wina o etykiecie ozdobionym delikatnym filigranem miękką ręką trzymającą patyk, by markę wina pominąć skromnym, acz wymownym milczeniem. Do tego najczystsze z czystych wódeczek pod wezwaniem wszystkich świętych, rycerzy, polityków, czy innych postaci historycznie zamieszanych w proceder zwieńczył przygotowania. Potem sprawa zaczęła już przeciekać – bynajmniej nie przez palce, lecz przez układ pokarmowy, niespecjalnie doświadczony w trawieniu zmasowanego fermentu. A jednak. Mimo iż byłem małolitrażowy, wydalałem dołem i górą, wypacałem jak tylko umiałem, a ajkiu degenerowało. Niestety niedostatecznie szybko. Termin kastingu zbliżał się nieubłaganie. Przeszedłem na dokarmianie całodobowe, również dożylne i wreszcie zaskoczyło. Upadek był godny wielkoekranowego dzieła. Leżałem w urynie. W posoce. Zarośnięty i cuchnący jak obornik w gospodarstwie leniucha. Sąsiadki przestały mi się kłaniać, a dzieci uciekały.

 

Świt z-nieba-zstąpienia zastał mnie już w kolejce drepczących w miejscu troglodytów, z gębami szeroko otwartymi i śliniącymi się niczym buldogi na widok ponętnej, wysportowanej buldożerki. Każdy świecił niczym wygasła gwiazda na firmamencie i zdawał się być co najwyżej półgłówkiem. Części z obecnych udało się zsunąć na osi liczb dodatnich niebezpiecznie blisko zera. Ci leżeli, albo pokwikując obwąchiwali (dyskretnie podgryzając) kostki konkurencji. Nim drzwi do sławy uchyliły się odrobinę, abyśmy dostrzegli szwadron zwarty i gotowy na naszą śmierć w męczarniach, gdyby przyszło nam do łbów zawłaszczyć pierwszy plan na plakatach reklamujących hit wszechczasów wciąż nienapoczęty przez reżysera z braku medialnej małpy. Staliśmy więc pokornie i potulnie, choć co bardziej krewcy drapali ostentacyjnie rozporki i puszczali gazy jakich nie powstydziłaby się podręcznikowa chmura nad Ypres. Wpuszczali nas pakietami – po tabunie, który potrafili ujarzmić arkanami służb wyspecjalizowanych.

 

- Dziwne – pomyślałem – nie zbadali nas ani na wściekliznę, ani nawet na wszy.

 

Węszyłem podstęp. A kiedy podali nam siedmiostronicową ankietę – byłem już pewien zasadzki. Małpa wypełniająca kwity? Grubo szyta intryga! Podarłem papier i oddałem mocz na ścianę celując tak, żeby przy okazji zwilżyć but uzbrojonego gościa w czerniach i granatach. Biedną świnię przerobił na obuwie. Resztę chyba pożarł, bo napakowany był mięsiwem po same uszy. A mnie w końcu zaczęło ssać w dołku. Chętnie też bym wrzucił coś w tryby. Od tygodnia, czy dwóch, tylko kalorie w płynie – cud, że przyszedłem, zamiast nadpłynąć jak szanujący się monsun, czy inny ruczaj z zielonego gaju. Dumny z siebie, że ominąłem rafy i zasieki spokojnie patrzyłem na debili pocących się nad kaligrafią obcą nam-małpom. Wreszcie zaczęli wołać przed oblicze najjaśniejszego. Tron miał kiepski. Z brezentu. I wzrok nietęgi, podbity okularami o tak wielu dnach, że musiał widzieć świat podziemny na wylot.

 

- I dobrze – zatarłem mentalnie ręce… tfu łapy – taki to niechybnie pozna się na moim poświęceniu dla roli!

 

A coście mi tu sprowadzili – zaniepokoił się reżyser patrząc na mnie z obrzydzeniem – cuchnie dosadniej niż wojskowa latryna. A wygląda tak, że trzeba mu było kaganiec i obrożę nałożyć zanim tu toto wprowadziliście. Przecież mnie ukąsi. Sami popatrzcie, jak zuchwale zezuje na mnie!

 

Byłem z siebie dumny. Poznał się. Błyskawicznie dostrzegł wszelkie zalety mojej kreacji. A przecież nie miałem zbyt wiele czasu i środki mocno ograniczone. Rola była już moja. Tymczasem reżyser zapewne dla zachowania pozorów demokracji zapragnął nagle obejrzeć kolejne egzemplarze aspirujące do roli.

 

Odezwiemy się, damy znać i różne takie bla bla bla, wyćwierkała w moją stronę stojąca daleko poza zasięgiem mojego aromatu zabiedzona czapla z lakierowanymi szponami i na szczudłach szpilek tak wysokich, że już biustem utkwiona była w niebie i to na wyższych jego piętrach. Ja co najwyżej mogłem pożegnać jej pępek i szpony wręczające mi na pamiątkę udziału w kastingu plakacik z własnoręcznym podpisem reżysera i streszczeniem fabuły udartym w pół akcji, żeby wzmóc niepewność jutra. Małpa… miała dysponować inteligencją, która pozwoliłaby jej zawładnąć światem i zaprowadzić na ziemi mores, jakiego nie udało się dotąd osiągnąć żadnemu z dyktatorów. I na pewno nie osiągnęła tego sikając ochronie na wojenne kamasze.

 

- Ech! Z tymi sąsiadami… Niby coś usłyszał, niby chciał dobrze i co? Spaprał mi tak świetnie zapowiadającą się karierę!

4 komentarze:

  1. Tyle wyrzeczeń...
    Ajkiu< 50?
    Niektórzy biorą nawet jakieś"energetyki" żeby dojść chociaż do takiego poziomu. Widać trafiają się wyjątki. Czego nie robi się dla kariery...
    Schowałem wszystkie brzytwy, sąsiad miał wpaść na piwo bezalkoholowe z limonką(perską)
    przezorny Janek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kiedy się obserwuje świat łatwo odnieść wrażenie że pięćdziesiąt to szczyt marzeń al enie powinno być to normą. setka - to poziom wyjściowy.

      Usuń
  2. Bo ten sąsiad to był pewnie ledwo sapiens.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. grill wyzwala w ludziach rozmaite szare strefy.

      Usuń