Stadko cieleśnie ubogich (chciałoby się
rzec – bezcielesnych) dziewcząt-patyczaków dopadło tramwaju i pośród szczebiotu
własnego rozpełzło się po wnętrzu, szukając bezpiecznej przystani. I chyba
zanim się udało, rozpoczęły proces odwrotu. Najwyraźniej wnętrze nie aspirowało
do zacisza domowego.
Tymczasem za oknem przybywa opalonych
(znaczy już po wakacjach) i sukienek o rozcięciach poważnie naruszających barierę
wstydu. Żeby ukryć pod takimi bieliznę, gumkę majtek należy podciągnąć powyżej
biodra – moda na pewno przewidziała taką potrzebę i za miliard dwieście można znaleźć
ofertę odpowiednio spreparowanych stringów, czy coś tam. Pomiędzy nimi, kto
wie, czy nie na czele – dojrzała (wcale nie przedwcześnie) kobieta w okularach
i żółtej koszulce lidera wyścigu, z piersiami opisanymi w nieznanym mi języku.
Trykot informował, że lewa ma na imię Y, a prawa N – może ktoś rozpozna język i
pochodzenie koszulki gdzie prawa-lewa to NY?
Miejsce patyczaków zdążyło zająć
kolejne, swobodnie dorastające stadko nastolatek. Wśród nich dostrzegam wysoką,
szczuplutką brunetkę w zielonej sukni, kojarzącą mi się natychmiast z motylem.
Z motylicą. Gdyby jednak przyszło mi uzasadnić owo skojarzenie, to miałbym
kłopot. Tym bardziej, że dziewczę uśmiechnęło się niewinnie, okazując uzębienie
zawierające kły, co przecież jest znakiem rozpoznawczym drapieżników. Są
mięsożerne motyle? Na zdegradowanym przez współczesność moście (tuż obok
zbudowano nowy, co jest ewenementem na skalę kraju) stała pani w brązowej
kiecce zrobionej chyba z przykusej podkolanówki. Chyba ktoś musiał pomagać jej wcisnąć
ciało do środka. Pani bardzo wnikliwie przyglądała się krótkim spodenkom w
cielistym beżu, jakby zamierzała wsunąć je na siebie pod sukienkę bezlitośnie
opinającą każdą wypukłość cielesną, ograniczając młodym samcom pole widzenia do
wyższych partii.
Ja myślę, że to zielone to wcale nie była motylica, tylko modliszka.
OdpowiedzUsuńtaaa? szczęśliwie trzymałem się z boku.
Usuń