Deszcz musiał mieć w genach wyrafinowane, socjalistyczne deszcze pochodzące z Górnego Śląska i potrafiące swobodnie przegryźć się przez zdobyczne „stylony” rodem z samej Ameryki. Padał i padał, przeciskając się przez pory skórne niezliczoną ilością nanorobotów z utajnionymi tabliczkami znamionowymi. Niewątpliwie producent pochodził z bardzo zawistnego narodu, bo zaatakowanym błyskawicznie rosła agresja względem najbliższego otoczenia. Najspokojniejsi co prawda mamrotali tylko wyszukane przekleństwa, lecz co bardziej krewcy szukali ukojenia w bezpośrednim zwarciu. Roboty niewzruszenie drążyły ciała tubylców, rozprzestrzeniając się za pośrednictwem dowolnej wilgoci. Mniemać należy, że kolejne jednostki zarażały się podczas wymiany płynów ustrojowych, nawet tych ukradkowych, w domach oświetlonych czerwonymi latarniami.
A jakieś PINy do tych nanorobotów dawali? Spadały z deszczem?
OdpowiedzUsuńrozpylane z samolotów obcych razem z chemtrailsami. piny były tylko dla wybrańców.
Usuń