niedziela, 23 listopada 2025

Striptiz.

 

    Postaci były dziwaczne. Kaptur zniekształcał głowę, albo to miejsce, gdzie ludzie maja głowy, a niżej spadał niczym bardzo szeroka peleryna, kryjąca całą sylwetkę i nie pozwalająca nawet domyślać się jej kształtu. Jedynym wybrykiem były dwa wybrzuszenia wielkości głowy mniej więcej na wysokości piersi. Czyżby to kobiety? Samice? Tańczyły wokół mnie we trzy. A może to nie taniec? Może to tylko moja wyobraźnia? Wszystkie milczały, okrążając mnie bezgłośnie. Nawet stóp nie było słychać. Może suknia-poncho tłumiła dźwięki. To trójosobowe wirowanie bez głosu zaczynało mnie niepokoić. Początkowe podniecenie przekształcało się w strach i obłęd. Zwielokrotnione potrójne wypukłości zdobiące każdą z sukni wirowały w tańcu tuż poza zasięgiem ręki. Nie wiem, czy miałbym odwagę sięgnąć po którąkolwiek, a przecież niczym się nie różniły. Może, gdybym bezrefleksyjnie wyciągnął rękę od razu na początku, nie wpadłbym w spiralę strachu. Teraz było to już niewykonalne.


    Coś się zmieniło. Stanęły przede mną wszystkie, te z zewnątrz sięgnęły w poły peleryn i wyjęły ostrza, by ciąć nimi płaszcz środkowej. A potem, nie wyjmując dłoni spod materiału zaczęły obdzierać środkową istotę z okrycia. Górą faktycznie była głowa, choć do ludzkiej było jej daleko. Za to domniemane piersi okazały się kolejnymi głowami, a każda brzydsza od poprzedniej. Początkowy opór materii słabł, więc proces rozbierania szedł coraz szybciej. Niczym nie skrępowane szmaty spadły w końcu z bioder i ułożyły się na podłodze. Mimo okropnego położenia nie mogłem oderwać wzroku od tej inscenizacji. Istota miała sześć nóg, a między nimi… Nogi nie wytrzymały i usiadłem. Przełknąłem ślinę, bo zaschło mi w gardle.


    Istota, już kompletnie naga wydawała się być zmutowaną ośmiornicą. Podeszła do mnie bezszelestnie, nogami otoczyła moją postać i ugięła je w kolanach. Tam, w środku był otwór. Zdawał się wywijać na zewnątrz, a jego lepkie ściany pełne były ostrych igieł. Pochylała się sześcioma nogami naraz, a otwór zbliżał się do mojej głowy. Cuchnęło, jakby się nigdy nie myła. Ciekło jej, jak wściekłemu psu z gęby. A potem otwór zamknął się miażdżąc mi głowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz