Ogary poszły w las, zostawiając szczeniaki w domu. Wiadomo, ogarek w sam raz dla diabła.
W tramwaju skulony, zziębnięty wyraźnie Afrykańczyk zapoznaje się dopiero z tutejszym klimatem. Jeszcze nie klnie i nie mruczy pod nosem okropieństw z serca Afryki, ale empatyczni tubylcy już łączą się w bólu i solidarnie przywdziali czarne uniformy. Elektrociepłownia robi co może i aż krztusi się wydmuchując w niebo całe stada brudnobiałych baranków, ale wszystko na nic.
Martwa pora sprawia, że tramwaj, kiedy się wreszcie zjawił, był dość mocno oblężony. Przejeżdżając skrzyżowanie, zostawił niewiele czasu na przejście krzyżówki, więc podbiegam, bo światło dojrzało już i całkiem nie zielonością mi po oczach świeci, a kierowcy warczą silnikami. Wraz ze mną jezdnię pokonuje kłusem młoda pani. Bezpieczni śmiejemy się jak psotne dzieci, a potem idziemy obok siebie gaworząc. Okazało się, że pani podobnie do mnie po osobach w tramwaju poznaje upływający czas i Nóżka jest dla niej w miarę stabilną wskazówką. A jeszcze później okazuje się baristką – tak! Tą tańczącą podczas układania krzesełek przed zakładem. Czyli też Stara Dobra Nieznajoma, choć dopiero teraz wyszło szydło z worka. Dzień w każdym razie stał się lepszym, a uśmiech nie boli mimo chłodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz