poniedziałek, 7 czerwca 2021

Tu i tam.

 

Nic nie odkrywa ciał równie pięknie, jak lato. Sandały zaroiły przystanki i zasiedliły chodniki. Porzucone biustonosze smętnie zwisają z klamek w łazienkach, bo przecież grzech nosić nadaremnie. Robinie zdusiły miejskie smrody i konkurują z asfaltem, licząc, że przeważą barwą. Psy wciąż wcześniej chcą spacerować, bo w upale lepiej jest położyć się na chłodnych kaflach, na balkonach, wdychając pot wody mozolnie parującej z miski. Szyszki wreszcie zaczęły spadać z sosny, więc teraz skrzynki pełne ciepłych szyszek, bo piękniej okalają kwiaty, niż ziemia jałowiona upałem. Chwasty niezrażone moim zachwytem kłębią się pomiędzy jezdniami, a chodnikami – wszedłem, by skropić buty ponocną rosą – żal, że nie boso.

 

A wczoraj, zanim się niebo zaróżowiło z wieczornego wysiłku poszedłem między ludzi. Rynek pobłażał wszystkim i tym obcym, i tym, co niemalże osiedlili się na tamtejszych brukach. Naprawdę – nie podejrzewałem, że tak mi brakuje tego rwetesu na chwilę, wielorakości, kolorów i przypadkowych potrąceń, bo gdzieś tam stragan jarmarku oferuje ślinotok za darmo, lecz spełnienie za miliony. Chociaż preferuję kameralne towarzystwo, od czasu do czasu trzeba mi anonimowego zgiełku, chaosu utkanego w skończoną przestrzeń, gdzie ludzie jawnie patrzą na siebie wzajem, szukając pokrewnych dusz. Niechby na jeden uśmiech, albo niezbyt wystawne życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz