Własną niezgrabnością malowałem kreskę. Na żywej ponoć
materii miejskiej kreskę malowałem, własnym ciałem ją ciągnąc w poprzek Rzeki,
żebym w meandrach mógł kluczyć, albo zliczać pajęcze nici wiatrem poszarpane
tak, że już dźwięczeć strunami nie będą nigdy. Nie zliczam za to mostów i wysp,
zakamarków nierozpoznawalnych dla kogoś, kto tu nie zabłądzi, bo przecież nie
ma w nich nic, co zwiedzać warto - żadnych sklepów, atrakcji, czy chociaż mitów.
Nic. Mur starszy od innych i wspinający się na chwałę jakiegoś dawnego wielmoży
– absurdalnie – o nim już świat zapomniał, a cegły starannie ułożone trwają na
chwałę nieznanego. Przejrzałem się w lustrach rybiego szkieletu bez łba, podumałem
nad Sokratesową dłonią, o rozmiarze, który zapewne coś miał sugerować, podobnie
jak stopy, wobec których Yeti zzieleniałby z zazdrości i stał się wymarłym
gatunkiem. W podziemnym przejściu mógłbym zamówić modlitwę w dowolnej intencji
za groszy parę, albo koncert na harmonijkę ustną, skrzypce, syntezator, gitarę, saksofon, mógłbym z psem się pobawić, jeśli z koca raczyłby się rozwinąć, bo chyba
marznie patrząc na pustą od miedziaków miskę. Mógłbym kwiat kupić więdnący,
zapewne z pobliskiego placu wyżebrany od kwiaciarek, którym nie zeszły kwiaty,
bo romantyzm męski ginie w cynicznym kapitalizmie i praktycznościach ukrytych się w nowoczesnych gadżetach. Kloszard dużym głosem wyśpiewał małą
pieśń, a ta odbijała się od słonecznego zegara i wracała doń zwielokrotniona. Nie
karmiony słońcem gnomon martwo niewidoczny nie raczył nawet błędnej godziny
podawać, dopiero zegar na ratuszowej wierzy, schowany pomiędzy dachami
musiał go wesprzeć wiedzą. Głód w wielu językach kręcił się zdezorientowany, bo
wybór zbyt wielki śmiałość odbierał. Budowlańcy, ochroniarze, strażnicy miejscy,
kabareciarz po pracy i wyprostowany nad miarę pan z teczką i w garniturze farbowanym pewnie atramentem,
więc granatem lśnił na chłodzie popołudnia. Jakaś pani przyglądała mi się
bezkompromisowo, więc się uśmiechnąłem niezobowiązująco, ale poszła bez
słowa. Grawitacja osłabła chyba, bo drobinki śniegu fruwają horyzontalnie i
wiatr przegania je z kąta w kąt, nie pozwalając osiąść na chodnikach. Nawet
sroce krzyczeć się nie chciało, tylko ogon podkuliła i pofrunęła gniazda
szukać, lub towarzystwa godziwego.
A wiesz? I u mnie były, całym niebem tańczyły, pomyślałam nawet, że to drobinkowe, tańce po...godowe. Kręciły, wirowały, aż dyskretnie odleciały.
OdpowiedzUsuńdeficyt grawitacji - widać zakaźne i rozprzestrzenia się.
UsuńUstalmy, czy były u Ciebie, a później u mnie, czy odwrotnie?
Usuńnie mam duszy kronikarza - wszystko jedno skąd przyszło i kiedy trwało - to płynne i mało istotne.
UsuńAle chyba ważne było, skoro zarejestrowałeś.
Usuńnie czas i nie kolejność zdarzeń, a same zdarzenia jako takie.
UsuńRozumiem. W sumie i tak nie ma o co kopii kruszyć, to tylko drobinki.
Usuńno właśnie - dzięki za wyrozumiałość.
UsuńŻe też, psia mać, mnie nie dotyczy deficyt grawitacji!
OdpowiedzUsuńa cóż chcesz z takim deficytem począć?
UsuńByć lżejszą, bo ludzi dzisiaj mierzy się jednostkami miary i wagi, a nie człowieczeństwa.
Usuńsądzisz, że dwadzieścia kilo człowieka jest bardziej lekkostrawne, niż pięćdziesiąt?
Usuńna lotnisku to już nadbagaż, ale w gawędzie, to chyba nie przeszkadza?
Moim zdaniem nie przeszkadza nigdzie (nie licząc lotniskowego nadbagażu), ale ja niedzisiejsza jestem.
Usuńnajwyraźniej ja również. i wcale w kategorii "wada" nie rozpatrywałbym siebie.
UsuńJak to mawia mój brat: "Tak, tak, siostrzyczko, ideałów nie ma... Poza nami oczywiście".
Usuńtaki brat, to potrafi czary z humorem uczynić - podejrzewam, że w obie strony równie łatwo słowami rozhuśta.
UsuńDa się lubić braciaszek. Trzyma poziom.
UsuńTy o braku grawitacji piszesz, zachwycając sie lekkością płatków śniegu, a dzieci rozczarowane, bo śnieg tak ulotny, że na sankach nie poszaleją...
OdpowiedzUsuńprzecież nie będę dzieci okłamywał - tak fruwało to białe szaleństwo - nie dość że całkiem poziomo, to jeszcze na kierunek nie potrafiło się zdecydować.
UsuńDołująca jest ta końcówka marca...
OdpowiedzUsuńale słońce już się pokazuje i czasami nawet grzeje.
UsuńNiezbyt radosne te marcowe myśli...
OdpowiedzUsuń"taki mamy klimat", że ośmielę się na polityczny komentarz.
UsuńLubię taniec niezdecydowanych płatków o ile nie osiadają na twarzy.
OdpowiedzUsuńa te, którym nie wystarcza westchnienie z daleka i chcą się przytulić i spłonąć w Twoim cieple, niczym ćmy w zwodniczym blasku świecy? one są bardziej żarliwe i bezkompromisowe. Ty przeżyjesz, a płatek oddaje się Tobie po kres istnienia. może czas go docenić?
UsuńDoceniam urodę, kontakt zbyt krotki i zimny.
Usuńprzychodzi do Ciebie pieszczota, a Ty grymasisz...
Usuńmalutka, to i na krótko