- Gdzieś tam jest woda. Podaj
mi, bo oni nie potrafią znaleźć! – obmacałem wezgłowie, sięgnąłem pod poduszkę,
szukałem dłońmi na ramie łóżka podniesionego do pozycji wpółsiedzącej i nic.
Schyliłem się i zajrzałem pod spód. Leżała tam, pod samą ścianą. Wypita do połowy
z plastikowym dziubkiem jak dla dzieci. Z tą różnicą, że dzieci sobie radziły.
On nie. Trzy razy powtarzałem, że otwarty jest, ale z niekapka samoistnie nie wypłynie
i trzeba pociągnąć, względnie ścisnąć butelkę. Próbował oburącz zanim się udało,
lecz widziałem satysfakcję, że zrobił to sam, bez pomocy pielęgniarki.
Pociągnął raz i drugi, po czym odłożył ją tak, żeby mieć pod ręką. Na koniec
zażyczył sobie, żebym poprawił mu głowę na poduszce, bo mu spada na bok i
krzywo widzi, a potem, żebym już sobie poszedł, bo żadnego powodu nie ma, abym
stał i czekał aż umrze.
Bezpośrednio dość, ale inaczej
mówić nie potrafił. Jeśli w ogóle mówił, to krótko, dosadnie i szczerze do krwi.
Nawet, kiedy z kolegą wyciągali do naprawy silnik ciężarówki na łańcuchu i niefortunnie
zostawił pod nim dłoń, kiedy kolega zluzował łańcuch burknął tylko, żeby go uniósł
raz jeszcze i nawet do lekarza iść nie chciał, chociaż jeden z palców przecięty
metalowym blokiem trzymał się zaledwie na skrawku skóry. Lekarze połatali, ale
działać do końca życia już nie chciał ów palec, a gość wzruszył ramionami, jak wzruszał
na wiele drobnych i całkiem sporych szykan życiowych. Słuchałem opowieści
matki, jak pełne roczniki polskich znaczków wyprzedawał, żeby na chleb dzieciom
starczyło, albo ostatnio - jak furczał na nią, żeby nikogo poza mną nie zapraszała,
bo nie chce słuchać, jak stoją i płaczą, kiedy wciąż żyje, tylko odrobinę
kiepsko.
Drapię się po głowie, bo
przecież wiecznie był gdzieś obok mnie, nawet całkiem blisko, a przecież jakoś
tak niedostrzegalnie, bezszelestnie, intymnie i nienachalnie. Zupełnie, jak
anioł stróż. Nie przeszkadzał w niczym i nie rwał się z pomocą nieproszony.
Dopiero, kiedy się przyszło z problemem wykazywał się zainteresowaniem. Na ogół
nie pytał o nic, nic nie sugerował i niczego nie wymagał. Milczał, w czym był
chyba mistrzem świata niedoścignionym. Póki oczu starczało – czytał, później zamienił
książkę na możliwie największy monitor i w tysiącach kanałów usiłował wydłubać coś
zastępczego. I nadal milczał, choć słuchał uważnie.
Był taki czas, kiedy partia
(jedynie słuszna) zaproponowała mu awans u schyłku socjalizmu. Siwej głowie
zaproponowała stanowisko, pensję, pierwsze w życiu własne mieszkanie…Odmówił,
bo uważał, że wódki samemu pić się nie da, więc lokal zbędnym będzie. Matka sklęła
go wtedy głośno, lecz po cichu chyba była dumna – w końcu sama sympatyzowała
aktywnie z nową, podziemną wartością. Partia pamięć miała doskonałą i sił
jeszcze dość, żeby takiego afrontu nie oglądać zbyt długo, więc zamiast zyskać
mieszkanie – stracił pracę.
Dobrze, że znajomi pomogli i
słowo szepnęli, więc z pracą wyszło na zdrowie. A jakiś pospieszny remont w
oficynie nadającej się tylko do wyburzenia, ad hoc zorganizowana przeprowadzka
z jednej bylejakości w drugą, aż wreszcie, po kolejnej zamianie na własnych
śmieciach i z godnością mógł nareszcie wszystko, co może człowiek we własnym
domu – Że emeryturę listonosz przyniósł wcześniej? Że Bóg zdrowie i włosy zabrał?
Zdarza się chyba? Wzruszył ramionami i nie płakał za straconymi latami, tylko się
cieszył, że wreszcie może dzień cały w łóżku spędzić, albo w samych gatkach zakręcić
się po kuchni wyjadając z garnków co mu w ręce wpadnie. U siebie.
Ja nie potrafię sobie nawet
wyobrazić, jak ważne było to krótkie stwierdzenie, ale widziałem rozmiar ulgi i
poczucie spełnienia w nim, kiedy już ostatni transport dotarł na swoją
wieczność doczesną i choć wciąż w kartonach, to już na miejscu. Widziałem i usłyszałem
jak w cichym westchnieniu ulgi, w jednym zdaniu, które wymsknęło mu się w
emocjach przyznał, że ostatnie wyzwanie w życiu popełnił i kąt bezpieczny własnej
kobiecie wreszcie zapewnił.
Nie potrafiłem zrozumieć,
ale przecież pamiętam, że jego nawet rodzona matka styczniową nocą, a potem i
teściowa z domu wygnać potrafiły, więc wartość rozumiem. Nie zapytałem matki,
czy płakał, czy łzy pierwszą nocą ciemną spłynęły, kiedy już przestałem zwozić,
układać, segregować, kiedy na łóżku czysta pościel, a w TV gadające głowy
opowiadały niestworzone głupoty o świecie dalekim od prozaicznej rzeczywistości,
kiedy w kuchni pierwszy raz dla nich wesoło zagwizdał czajnik, a koło chlebaka pojawił
się nóż pamiętający szkołę podstawową, bo takie noże polscy chłopcy robili na zajęciach
technicznych i w wielu domach do dzisiaj je widuję – miały wartość większą niż japońska
stal nierdzewna ostrzona laserowym strumieniem i chleb tylko jednym nożem był w
domu dotykany – tym chłopięcym i niezastąpionym.
Wiesz… Pamiętam, jak
podbierał mi-nastolatkowi książki, które dla niego były zapewne zbyt naiwne, niedorosłe,
lecz on kwitował moje zdziwienie słowami: „jeśli ktoś potrafi pisać, to książka
telefoniczna stanie się pasjonującą lekturą” Nie przyznam się do tego głośno,
jak bardzo chciałbym przyjść i położyć przed nim książkę – moją książkę, mną
napisaną i taką, która byłaby godna jego mniemaniu o tej książce poniekąd telefonicznej…
Nie przyjdę, bo nie będę miał
komu się pochwalić, jeśli w ogóle się uda kiedykolwiek. Dzień niecały później
przyszedłem znów na SOR – przeniesiony na oddział oddychał maszyną, już bez
świadomości, a lekarka nawet nie próbowała udawać, że jeszcze się obudzi. Pocieszyła
tylko, że już na pewno bez bólu, że…A potem… Tylko ja dotknąłem zimnej dłoni
nim pośród mżawki i łez stał się wspomnieniem, tymczasową czcionką na nagrobku
namalowaną na komunalnym cmentarzu.
Dlaczego mówię? Tobie obcemu?
Nie mówiłem, bo mówienie mi też przychodzi z trudem, ale pomyślałem, że komuś
trzeba, żeby cień pamięci został, żeby zadrapać sumienie pytaniem o wartość,
którą tak chętnie się pomija. Przynajmniej w mojej rodzinie. Gdzie miejsce we
wspomnieniach na męską część rodzin? Pytam, bo podobną ścieżką życie
przemierzam i zapewne podobnie ją skończę. Nie łudzę się, nie chcę wiele, ale
niechby zaistnieć fragmentami, epizodem, czy anegdotą choćby. Jeśli to nie jest
za trudne. Zabawne – historia świata jest męską bajką, gdy historia życia
wydaje się tryskać kobiecością tak bardzo, że męski wątek w niej znaleźć, to
zadanie dla detektywa. Drzewo posadzić - tak? A komu to potrzebne?
A wiesz, że coś w tym jest, że częściej matki, baki, ciocie sie wspomina? Może dlatego, że panie odchodzą później i bardziej w naszej pamięci sie zapisują? Jednego z dziadków prawie nie pamiętam i gdyby nie zdjęcia...
OdpowiedzUsuńTyś już oddał przysługę odchodzącemu, utrwaliłeś w naszej pamięci...
myślisz, że to reguła z tą pamięcią żeńskiej części rodziny?
UsuńNie wiem czy reguła, są różne rodziny...
Usuńnie mam instynktu badacza, ale grzebię we własnej pamięci i kobietami na bogato raczej, a facetów zdecydowanie mniej. może kobiety są po prostu bardziej kolorowe i nieprzewidywalne? i dlatego pamięta się je z większej liczby epizodów?
UsuńWitaj, oko.
OdpowiedzUsuńDzisiaj pomilczę.
Pozdrawiam:)
pytania się mnożą, ale wszystkie łączy brak odpowiedzi - milczenie jest rozsądną strategią. byle było o czym milczeć.
UsuńObudziłeś wspomnienia, odległe i świeższe. Też wolę pomilczeć...
OdpowiedzUsuńto dobre milczenie. nie świąteczne, ale prawdziwe.
Usuńbez chryzantem i świecących amfor na pokaz.
Piękny... Piękny, wzruszający tekst. Jestem pod ogromnym wrażeniem.
OdpowiedzUsuńo śmierci pisać jest bardzo trudno. zdecydowanie trudniej niż o seksie, czy lokalnych podwyżkach cen na lokomotywy i embargu na parostatki dla Kuwejtu.
Usuń