Nie
proś mnie, bo nie może się udać. Wiara, to nie jest witamina C, którą beztrosko
połknę przed posiłkiem, żeby na długie godziny uzbroić organizm do walki z
codziennością ponurą, skrytą pośród mżawki i szarości dnia krótkiego, zanim
wrócę w ciepło oswojonej gawry i wtulę się w ciepło twojego ciała. Jak wierzyć
mam w twojego Boga, skoro nawet nie wiem, jak ma na imię i czym „handluje”?
Usiłujesz mnie przekonać, ale to tylko demagogia, na dodatek nie najwyższych
lotów. Czym chce mnie skusić twój Bóg i czego w zamian oczekuje? Co zabrać
chce, a czym poczęstować w ramach wymiany? Jaką ideą zarazić i jakim azymutem
chce mnie w życie wysłać, żebym niezawodnie trafił w Jego objęcia?
Ja?
Ja wierzę szczerze, że dowolna wiara wymknie się każdej definicji, bo to
właśnie jest jej istotą. Że nie da się jej udowodnić, uzasadnić, ubrać w
definicje i formuły. Gdyby się jednak udało, oznaczałoby to, że stanowi gałąź
nauki. Dyscyplina, z której można zdawać egzamin, albo doktorat napisać. Więc
nie. Nie można uwierzyć w Świętą Lodówkę, bo lodówka ma instrukcję obsługi i
serwis 24/7 – a za drobną opłatą może być nawet uzupełniana on-line… dożywotnio
i anonimowo.
Poeta
wyśpiewał ideę w słowach prostych i zrozumiałych: „trudno nie wierzyć w nic”,
jednak chyba zatrzymał się o krok za wcześnie, bo nie zdradził imienia. A
przecież nawet pies ma imię i ten chomik, który w akwarium z nudów mieli
młyńskie koło, nadaremnie rozrzucając trociny po dywanie wiecznie noszącym
ślady jego nieodległej doczesności. Ortodoksyjne jednostki potrafią imieniem
obarczyć kawałek drzewa z lasu przyniesiony, kamień o kształtach mieniących się
domniemaniem subiektywnym, maszynkę do golenia, wibrator, albo pojazd
mechaniczny starszy od panującego ustroju, bo przez zasiedzenie stał się
domownikiem, ze wszystkimi wadami i sentymentami, które nosi pośród plam i
rdzy.
A
przecież wierzę. W bezimienną (niestety) przyszłość, która pozwala mi stawiać
kroki i ustawia we mnie priorytety, dumę i wstyd. Najwyraźniej nie zasłużyłem,
żeby poznać imię dobroczyńcy, dzięki któremu trwam i mam dylematy. Mam i
rozwiązuję je własną ignorancją powodowany i brakiem autorytetu, który mógłby
mnie w dupę kopnąć i powiedzieć: „obudź się chłopie! Co ty robisz do jasnej
cholery?! Nie tędy droga!”
Mógłbym
słuchać tego głosu, jak słucha się głosu ojca usiłującego pomóc, zanim młodzieńcza krew się
poleje z nieumiejętności. Ale przecież pamiętam, że sam pozwalałem dzieciom
bawić się siekierą, choć jeszcze długopisu trzymać nie umiały. Ba! Zakład przyjąłem, że
poradzą, bo wiara w siłę własnych dzieci warta jest przegranego zakładu.
Uśmiecham się do tych wspomnień powodowany dumą i złośliwością – nie mi przyszło
brzuch ciężki od browaru i mięsa ciągnąć do sklepu po kolejną skrzynkę, a zapas
drzewa na ognisko rósł szybciej niż piwa spożycie.
Wierzę.
W mojego Boga, który nawet mi zdradzić nie chce imienia, chociaż (być może)
jest tak zgodnym ideałem, że żadne Mu przeszkadzać nie będzie, jeśli tylko
pozwoli mi wytrwać. Nie wierzę w betonową architekturę, nie w symbole w żelazie
kute – w ideę nieskończoną i niezrozumiałą, bo gdybym był w stanie ją zrozumieć
sam byłbym bogiem. Wiekuistym objawieniem dla jednostki ograniczonej
fizycznością, genetyką, fizjonomią i wadami tak szeroko rozpiętymi, że żadne
stworzenie na ziemi nie ma szansy dorównać perfidii poczynań ludzkich. Nie wierzę
w suknie czarne, białe, czy pomarańczowe, bo nie staną się moim wyznacznikiem,
ścieżką pośród nocy, kiedy wyrwany ze snu obudzę się spocony, a kolor będzie
niedopowiedzianą fantasmagorią i grą wyobraźni.
Wierzę,
że stało się coś wystarczająco małego, żeby mnie do życia powołać, abym
posprzątał detal nieistotny. Nie wiem wciąż co, nie wiem czym, ale ręce mam
nadal sprawne i rozglądam się nie do końca świadom, co zrobić mam i w czyje
imię. Może za wiele wymagam? Poznać imię Naczalnika Bezimiennego – och! W swojej
nieuświadomionej pysze już Mu imię nadałem, choć niezbyt popularne, jednak dla
jednostki wybitnej imię może być kontrowersyjne. I płcią go namaszczam, jakby
to moim zadaniem było, a przecież nie znam, domniemywam głupio i bezzasadnie…
Wstyd mi teraz bardzo, bo nie wiem nic, a mądrzę się, jakbym pożarł każden
możliwy rozum i szatą wielkości okrył nikczemność kadłuba.
Boksuję
się z własnym umysłem, a ten (jak znakomita większość wyprostowanej populacji
zoologicznej) lubi być w centrum zainteresowania i obarcza mnie kolejną
hipotezą – jestem „Przechodnim Bogiem” – ciało idealne skonstruowane jako tymczasowy
nośnik boskości napełnia się nią na chwilkę fizyczności życiem zwaną, a później
– zupełnie jak olimpijski znicz – trafia w kolejne sumienie, żeby prząść
nieskończoność z drobin niepozornych powielanych pragnieniem przetrwania znanym
w przyrodzie i instynktach najbardziej przyziemnych – mój Bóg dla mnie, we mnie
i ze mną przez to oka mgnienie, w którym dysponuję zmysłami zdolnym i do pytań
i wątpliwości. I poprawia świat, który zmienia się wraz z każdym pokoleniem
pochodni niosącej zew Boga, żeby stał się obrazem idealnym, skończonym do obłędu
zaszytego w ideał.
A
przecież nie mam w sobie nic więcej niż pytania… i wątpliwości… żadnych
odpowiedzi. Domysłu imienia Stwórcy… Nic, poza mniemaniem nieuprawnionym…
Kim
jesteś? Dlaczego ja? W jakim celu? Nie wstydź się – i tak nieprzymuszoną wiarą
jestem wypełniony bardziej niż ciało wodą – powiedz mi proszę, czy jutro będzie
dla mnie… czy będzieMY?
Mój Bóg ma imię, ale od bardzo dawna jest zapomniane. Niegdyś nadużywane, odeszło wraz z ostatnim, który je znał, na tamtą stronę. To nieznana historia Boga Chrześcijan.
OdpowiedzUsuńA może jesteś agnostykiem? Osobą, która ani nie potrafi udowodnić Jego istnienia, ani mu zaprzeczyć?
Wiedza to nie wiara. Gdybyśmy wszystko wiedzieli, lodówka napełniałaby się samoczynnie, a my umielibyśmy lewitować.
O, masz dzieci, nie wiedziałam :D
"...Nie wierzę w betonową architekturę, nie w symbole w żelazie kute..." – cały ten akapit popieram. Z resztą trafisz dziś u mnie nawet na artykuł o tym co Kościół z nas zrobił.
Podobno Bóg nie ma płci w taki sensie jak my, że nie jest cielesny... czy jakoś tak... Ciężko to ogarnąć, a przecież stworzył nas na swoje podobieństwo. Są takie pytania, które jest sens zadawać dopiero po tamtej stronie, bo tylko tam jest komu.
"pochodni niosącej zew Boga, żeby stał się obrazem idealnym, skończonym do obłędu zaszytego w ideał." – piękne zdanie.
mój nie ma - ale jest, chociaz wymknie się każdemu dowodowi i każdej innej logice w świecie małych ludzi.
OdpowiedzUsuńale ja wiem, że jest gdzieś ponad wszystkim, co jestem w stanie dotknąć własnym rozumem. to trudne sprawy - chyba tylko poeci są w stanie choć trochę się zbliżyć do czegoś tak niepojętego. w głowie mi się nie mieści, że mógłbym bezcelowo pojawić się na świecie - widocznie przypisane mi "coś", co mam zrobić - nie wiem jeszcze o co chodzi, ale gdzie mi do wielkości umysłu, który wywołał tę burzę.
Także wierzę, że nikt nie pojawił się na świecie bez przyczyny. Każdy ma indywidualne talenty, pomysły, z którym powinien korzystać i tworzyć swój świat. Tak samo każdy staje na drodze kogoś, na czyjej drodze stanąć powinien.
UsuńAle oczywiście ostateczne wybory należą do nas, nie potrzeba angażować się w zajęcia pozornie bezwartościowe, jak i z cudzej drogi można po prostu zejść.
Los nami kieruje, ale my działamy. Czy jesteś gotów powiedzieć, że nie przegapisz niczego, co ważne?
ludzie są tak buńczuczni, kiedy mają naście lat - ja (niestety) mam więcej - oczywiście, że nie powiem
UsuńJa wierzę, że ludzie albo są dobrzy albo nie są, a religia i imiona bogów nie mają tu wiele do rzeczy...
OdpowiedzUsuńLudzie po prostu są. niektórzy wyznają idee trudne do zaakceptowania. pytanie wciąż się nie zmieniło - można wierzyć w nic? pomylił się poeta?
UsuńNo właśnie nie wiem, mówimy: wierzę w człowieka, w siłę natury, w miłość...
Usuńa ja wierzę, że coś tak wspaniałego jak życie nie powstało przez pomyłkę, tylko stanowi część większego planu. dla paru kilogramów ideału na planecie zagubionej pośród nicości angażowanie genialnej myśli wydaje się żartem barokowym. czemuś musi to służyć.
UsuńA ja nie wierzę w żadne nadprzyrodzoności, dlatego to nie koniec moich kłopotów. Kto wie, może kolejna "dobra zmiana" w konstytucji skaże mnie na banicję.
OdpowiedzUsuńwierzysz w banicję? czy bardziej w dobrą zmianę? a może tylko w kłopoty? to niezbyt łaskawy Bóg chyba...
UsuńA jakby tak uwierzyć w niebieskie grzybki noszące grające na mandolinach?... Przynajmniej byłoby oryginalnie.
Usuńmoże być - mają nazwę, co już stawia je dość wysoko w hierarchii. tych bezimiennych jest zapewne bez liku. i oni są tacy... zindywidualizowani.
UsuńMają nazwę?
Usuńniebieskie grzybki - to już jakieś imię... dość ektsrawagancje, ale ideom wolno
UsuńMhm...
UsuńA gdyby tak pokusić się o próbę znalezienia nazwy równie atrakcyjnej jak te istoty?
nie krępuj się wcale - oddawaj się pokusom i twórz nazwy adekwatne do wielkości
UsuńJa odpowiem Ci prosto. Wierzę w Jezusa Chrystusa i co najważniejsze - wierzę Jemu.
OdpowiedzUsuńgrunt, żeby On wierzył w Ciebie. to wydaje mi się bardziej istotne
UsuńAgnieszko, gdyby Jezus Chrystus istniał, musiałby być kłamcą. Jak uwierzyć komuś, czyje słowa są kłamstwem?
Usuń...ech...
OdpowiedzUsuńlakoniczność wykraczająca poza granice zrozumienia. nie po raz pierwszy.
UsuńBóg jest życiem, a my jako istoty duchowe doświadczamy jego przepływu - jako ludzie - w czasie, który mamy na Ziemi. Zastanawiam się... co będzie dalej? Jak może być jeszcze lepiej?
OdpowiedzUsuńnie spiesz się - zobaczysz, w swoim czasie.
Usuńnie uważam, żeby życie miało być czekaniem na kolejne - po coś ono jest, więc trzeba korzystać, a nie dumać o następnych.
Jestem niecierpliwa i ciekawa z natury, ale zgadzam się, że zadaniem (na teraz) na Ziemi, jest odkrycie naszego powołania.
Usuńa dokąd się tak spieszysz?
UsuńTylko się zastanawiam. Z nutką ekscytacji - życie jest tajemnicą.
Usuńto są sprawy, które dobrze jest rozpatrywać pod nieobecność zewnętrza - tak sądzę.
UsuńHmmm, o tej porze zbywa mi na umiejętności logicznej wypowiedzi. Być może jesteśmy czyimś eksperymentem?
OdpowiedzUsuńWiara, myślę że każdy ma swoją, ostatecznie trudno jest w nic nie wierzyć.
do czytania głowy wystarczyło? przecież nie ma obowiązku czytania po północy.
UsuńObowiązku nie ma, czas jest.
Usuńnajważniejsze, żeby pojawiła się ochota - reszta jest już wtórna.
UsuńJa też nie znam imienia swojego Boga. Nie martwi mnie to. Jestem pewny, że jakieś ma i kiedyś mi je wyjawi...
OdpowiedzUsuńa jak z nim rozmawiasz? wołasz: "hej TY"?
Usuńja lubię, kiedy (szczególnie istotne) jednostki mają indywidualność dopowiedzianą imieniem. nie muszę rozumieć idei i pochodzenia, ale wolę znać - jako pierwsze z objawień.
Chyba nie rozmawiam z Nim tak samo jak z człowiekiem. Nie wiem jak to nazwać, słowo "rozmowa" nie bardzo pasuje...
Usuńdlaczego nie? rozmowa jest dobra - bez niej wzajemność odbywa się na poziomie - pan/poddany. chyba każdy rozmawia, tylko nazywa to modlitwą, marzeniem, nadziejami, chciejstwem. słów nie brak... coś dobrać na pewno się uda. lepsza kulawa rozmowa od domysłów skażonych ograniczonym umysłem. trzeba rozmawiać. tak myślę.
UsuńDobry tytuł "Trudno nie wierzyć w nic"...
OdpowiedzUsuńBo wiara w życiu bardzo pomaga.
Ja wierzę. Wierzę w Boga w trzech osobach.
A imię? Jezus dał swym uczniom modlitwę "Ojcze nasz"
Rozumiem to tak, że w chce, byśmy w ten sposób się do Niego zwracali...
Ojcze, Panie... Ale może komuś łatwiej: Przyjacielu?...
Łatwiej rozmawia się nawet z Adamem i Ewą. Ojciec, to funkcja, nie imię.
UsuńJa mówię też Tato. Bo to kochający Tata.
Usuńsama wiesz, że to dalej nie rozwiązuje tematu.
Usuńnienazwane potrafi przez palce się prześliznąć.
może to jakiś strach, że wielkość nazwana zostanie oswojona tym imieniem swoim?
w miłości imiona funkcjonują i to nawet w zdrobnieniach - nie ma powodu ukrywać się z żadnym.