Nie
mówię, bo nie chcę zadręczać ciebie moją martyrologią. Tymi wszystkimi
drobiazgami, które sprawiają, że optymizm porudział jak schnące na deszczu
liście. Milczenie brzemienne w przekleństwa i tak widzisz, więc na cóż mi
słowa, które tylko depresję spowodować mogą. Pochylam się nad niedoszłą wiosną,
a pani od meteorologii kłuje mnie po tyłku, żebym śniegowce z szafy wyjął…
Wyjąłem.
Pani miła, uśmiechnięta i nie miała wcale zamiaru szykanować mnie. Fakty, a z
nimi ponoć dyskutować nie wypada – przynajmniej dżentelmenom. Ze mnie co prawda
taki dżentelmen z opłotków i z zaścianka – trochę rynsztokowy, ale potulny i wcale
nie dyskutuję. No przecież już wyjąłem i nawet wzułem na giczoły dekadencko
dżentelmeńskie. Po sarmacku się teraz noszę z rękami zawieszonymi na biodrach i
przeglądam się w upstrzonym muchami lustrze, jakbym nowy kontusz właśnie mierzył,
albo anielskie skrzydełka - najnowszy model o podwyższonym standardzie nośnym.
W
butach po chałupie się kręcić nie bardzo przystoi, więc trzasnąłem drzwiami z
fantazją – na szczęście została ze mną owa fantazja po tej samej stronie drzwi
i poszliśmy. Kot z wysokości parapetu odprowadził nas wzrokiem, ale nie wydawał
się zainteresowany wymarszem eksploatując resztki ciekawości na jakieś kocie
sprawy znajdujące się w jednej z doniczek stojących obok niego. Poszliśmy z
fantazją w ten śnieg, który dopiero ma spaść. Minęliśmy ostatnie opłotki i pochylone
ze starości płoty by iść w tę stronę, gdzie horyzont zasłonięty jest lasem,
przez pola skostniałe i łąki trzeszczące od schnących chwastów i traw.
Fantazja
podskakiwała i tańczyła wokół mnie jak szczeniaczek skory do zabawy, i zaczepiała,
i śmiechem wybuchała nieuzasadnionym, albo pod rękę mnie łapała i tuliła się
spragniona pieszczot i słowa dobrego. Zupełnie, jakby moją była całkiem i bez
reszty. Patrzyłem na nią, trochę z dumą, trochę z melancholią. Ładnie wyrosła
mi. I o sarkazmie nie wspominajmy nawet, bo to ojcowska duma szczera bardziej niż
uzasadniona – większość rodziców idealizuje narybek własny choćby kosztem
całego świata przyszło to czynić, a niektóre matki gotowe wręcz osobiście
wrogom oczy wydrapać, czy na krucjatę męską część populacji skoligaconej wysłać,
gdyby wróg był zbiorowy.
Patrzyłem
z czułością i po głowie chciałem ją pogłaskać, ale ona – latawica jedna już włosy
rozplecione i rumieńce, a pod powiekami rosły obrazy niepojęte i świat zdawał się
za wąski, a powietrze zbyt rzadkie do oddychania. Paluszkiem pokazywała to
kamień, to oset chwiejący się w trzech osobach nad rowem zeszklonym w
jodełkowate zacieki i kleksy paproci wygiętych wiatrem. Zdrewniały z zimna myszołów
zerkał na nas spod oka, jakby brwi marszczył spłowiałe i chmurne, aleśmy drobnych
gryzoni nie przypominali, to dał nam spokój.
Las
milczał wytrwale na horyzoncie, a pola i łąki zamiast się kurczyć od naszych
kroków, to chyba rosły, bo wciąż dalszym się ów las zdawał. Szliśmy – ja statecznie,
dostojnie niemal, i ta - rozbrykana, parskająca wciąż i zadowolona po kres
sumienia fantazja, aż wdepnąłem w krowi placek i dostojeństwo całe szlag trafił
na miejscu. Niby po wierzchu zmarznięte, lecz pod wpływem moich prywatnych kilogramów
noga w śniegowcu wklęsła po samo dno i trzeba było widzieć obłoczki skondensowanej
radości, z jaką fantazja zaraziła powietrze. Tak pięknych obłoków nawet Bóg nie
potrafi powiesić na niebie.
Śmiała
się ze mnie fantazja, a ja odarty z pozorów godności śmiałem się też, bo nic
lepszego mi do głowy nie przychodziło. Ręce mi powiesiła na szyi i w oczy
zerknęła głęboko. Buziaka dostałem tak ciepłego, że zapomniałem o świecie całym
i szliśmy tańcząc już razem wspólną radość. Las trwał, jak trwać miał dłużej od
nas, łąki i pola leżały, bo to potrafią najlepiej. Biegliśmy, gdyż marsz był
zbyt ubogi dla naszego szczęścia, biegliśmy trzymając się za ręce i rozstrzeliwaliśmy
ciszę śmiechem beztroskim, dziecinnym i niepowstrzymanym.
Biegliśmy
aż się zadyszałem, a ona, kolorowa fryga, wciąż podskakiwała i warkoczyki
zaplatała, bo już znudziła się rozpuszczonymi włosami i plotła z nich mysie
kitki i wstążeczki dziewczęce bardzo wplatała we włosy i śmiała się radością trosk
żadnych nie znającą. Chwyciłem ją za dłonie ciepłe od tego śmiechu i miękkie tak
bardzo, jak tylko kobiece dłonie być potrafią i w oczy jej spojrzałem głęboko.
Spoważniała na chwilę i zerkała na mnie, choć figle w oczach zgasnąć nie mogły.
Patrzyłem na nią jak na córkę własną i słowa mi w gardle grzęzły, bo mężczyznom
czułość na ustach nie wykwita zbyt chętnie, słowa od wojny dalekie, bez szorstkich
kolców i pasji największym twardzielom śmiałość odbierają. Przechyliła głowę,
jak ciekawska sójka i zerkała na mnie zaintrygowana, co też mi do łba strzeliło,
a ja wciąż za ręce ją trzymałem i w końcu wykrztusiłem:
-
zostań ze mną dobrze? Zostań i bądź już wiecznie. Bądź mi jak córka, a ja…
I
teraz to nie wiem, bo się zaśmiała szeroko i buziaka drugiego dostałem, a ona już
biegła piruety kręcąc na pustym polu, a ja z dłońmi pustymi biegłem za nią, bo się
bałem, że odbiegnie zbyt daleko i zgubi mi się i już jej nie odnajdę. Puste
pole, puste dłonie i ja pusty, kiedy fantazja w zajęczych skokach śpiewała
radość szaremu niebu na przekór. Biegłem za nią, a strach we mnie rósł, że może
wystraszyłem ją swoim chceniem, pożądliwością gorączkową… A przecież byłem jej.
Jak niewolnik, co stan swój akceptuje po szept najcichszy nawet.
Fantazja to dobra kumpelka, nieprawdaż?
OdpowiedzUsuńa pewnie! - wiesz jak trudno w XXI wieku wdepnąć w krowi placek? bez fantazji niemal nieosiągalne!
UsuńSzczerze mówiąc, nigdy nie próbowałam wdepnąć...
Usuńjuż łatwiej wielbłąda spotkać, niż krowę. znajomy dzieci do ZOO zabierał, żeby im kaczki pokazać, bo na wsi nie udało się ani jednej znaleźć.
UsuńNo popatrz, a u nas - w mieście - kaczek zatrzęsienie.
Usuńja w Rynku konia mogę oglądać.
UsuńTo ja w okolicach stadionu - policję konną mamy.
UsuńI na bulwarach etc. Takie konne patrole.
Usuńto dorożkarski koń. dla zwiedzaczy Miasta - można zrobić rundę dookoła ratusza, albo wybrać coś większego.
UsuńDomyśliłam się.
UsuńO dziwo, końskich pączków też nie widuję.
furman zbiera. ma wiadro i zbiera.
UsuńAle policja nie ma furmana.
Usuńwoźnicę, kierowcę - coś ma.
Usuńskoro policja, to powinna siebie mandatami karać za zanieczyszczanie. ponoć nawet właściciele piesków sprzątają po swoich pupilach - trudno to zauważyć, ale zdarza się z rzadka.
Kiedy że własnie nie zanieczyszczają i to mnie dziwi.
UsuńA u nas psiarze sprzątają ostro.
Usuńpolicja oduczyła konie... srać? niesamowite... to chyba je głodzą, albo lewatywa przed patrolem.
UsuńAlbo patrolujący wożą ze sobą sprzęt do sprzątania. Nasz miłościwie panujący pan prezydent bardzo wrażliwy jest na porządki i upiększanie.
Usuńekologicznie czysty nawóz do upiększania sie nadaje, trzeba tylko go pozbierać i posadzić pod jakim krzakiem, żeby zakwitł.
UsuńPozostawię to innym - urodzonym rolnikom czy ogrodnikom. To stanowczo nie moja bajka.
Usuńgówno, a nie bajka (że się tak brutalnie wyrażę)
UsuńJak zwał, tak zwał - w każdym razie nie moje. Dobranoc, idę w piernaty, bo mój czerep grozi eksplozją.
UsuńZa fantazją też bym biegła, bo bez niej smętnie i nijako...
OdpowiedzUsuńi za nadzieją też
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńJakoś ostatnio mam same muzyczne skojarzenia. Może to przez te pieśni silnika, które towarzyszą mi prawie od świtu do świtu:):
https://www.youtube.com/watch?v=kTXVlsS7bMc
Pozdrawiam:)
literackie cytaty zdumiewały mnie bogactwem, ale muzyczne dopełnienie to już kompletny zawrót głowy.
Usuńdziękuję