Niemłoda kotka wyjada muchy wprost z szyby i zostawia na niej wilgotne pieczątki porowatym
jęzorem i noskiem pracującym szybciej od ogona. Ogon tłucze się tymczasem o
kartonowo-gipsową ścianę i ściera z niej kurz i farbę o poetycko brzmiącej nazwie
mającej zdefiniować ją pośród miliona rozmaitych odcieni, rozróżnialnych chyba tylko damskim
wzrokiem. Sam nie wiem, czy bardziej mam podziwiać poetów potrafiących wykazać się
potęgą wyobraźni wystarczającej na jeszcze jedną niepowtarzalną nazwę, czy inwencję
chemików potrafiących wygenerować kolejny odcień pośród bardzo wyeksploatowanego
już widma. Ten konkretny miał w nazwie coś romantycznie saharyjskiego, więc nazwa
niewyszukana, sugerująca odwieczność produkcji. Dłuższy cykl sprzedaży niż
życia farby na ścianie. Teraz żyć będzie moment na kocim ogonie lekko
przykurzona, do czasu, aż pieszczoty lub zabiegi pielęgnacyjne nie strącą barw
na podłogę.
Za
oknem, na wybujałej gałęzi rokitnika siedzi wróbel niewzruszony kocim
podnieceniem i smętnie patrzy na kiście kwiatów. Może czai się na pszczoły i
trzmiele, które (gdyby nadleciały) poniekąd samobójczo zamorduje. No tak –
przecież zapylone kwiaty jesienią rozwrzeszczą się ciemnopomarańczowym krzykiem
i cierpliwie czekać będą wróblego głodu na przedwiośniu. Pamiętam zeszłą jesień,
kiedy obwieszony do obłędu krzak mozolił się z uniesieniem owoców, by marzec
przywitał go nagiego i najdrobniejszego, nawet podgniłego ziarenka nie dało się
odnaleźć na nim. Teraz drapie elewację twardymi kolcami jakby chciał ukołysać wróbla
i uśpić go na dwuletniej gałęzi. Przy okazji rozpyla pszczele feromony kusząc
je dostatkiem nektaru, może wabi wzrok niewieści biało-zielonym
niedopowiedzeniem, albo czeka, żebym go skarcił i skrócił sekatorem o teleskopowo
rozkładanych ramionach, żeby mi skóry do kości nie podarł w proteście. Nie jest
mi towarzyszem, któremu chciałbym ofiarować bliskość fizyczną.
Tymczasem
wróbel z premedytacją irytuje koci głód, który pazury wbija w parapet niczym
sprinter kolce w tartan przed startem. Słońce nad kamienicą jednoznacznie
określa czas – pora na śniadanie, ale podwójna szyba jak wykuty przez kowala łańcuch
podwórkowego kundla pilnuje kociej niecierpliwości. Muchy dobre były na przystawkę,
ale wróbelek ciepłokrwisty stanowiłby godne zwieńczenie kociego poranka i
pozwoliłby na sjestę do chwili, kiedy słońce skryje się gdzieś poza niewidocznymi
stąd budynkami dworca PKP. One tam stoją od tak dawna, że pociągi gwiżdżą z
podziwem każdego dnia i każdej nocy. Nawet tej świątecznej, szukającej raz w
roku gwiazd na niebie, czy tej podkreślanej fajerwerkami zdumiewającej radości,
że znowu kalendarz się zdezaktualizował, a na torcie czas zmieścić jeszcze jeden
płomyczek – dziwne, bo tylko producenci świeczek powinni świętować taką zmianę
i nie do końca rozumiem zbiorowy entuzjazm, w którym globalnie, ekskluzywnie i z
wielką pompą biorą udział panie na co dzień strzegące PESEL-a nader skrupulatnie,
a w obliczu konieczności uciekają się do (łagodnie rzecz ujmując)
niedopowiedzeń lub zgoła jawnych nadużyć.
Kot
niespodzianie zawiesił się, niczym leniwie eksploatowany Windows i trwał
niewzruszenie w czasie przeszłym, wzrokiem zawieszony na pierzastej drobnicy i
zahipnotyzowany, zdając się nie widzieć i nie czuć nic. Szczekał nieodżałowanym
sopranem, po kociemu skarżył się, albo klął – nie mam talentów językowych i
trudno było mi się zdecydować w barwie emocjonalnego przekazu. Gdyby nie ogon-obecnie-bykowiec-pastwiący-się-nad-ścianą
pomyślałbym, że kot skamieniał, że geniusz rzeźby utrwalił go w gnejsie
szaroczarnym, w skomplikowanym wzorze stłamszonej ciężarem ziemi skale ideą kota – nie samego kota, lecz jego ruch drapieżny, jego sierścią najeżony na grzbiecie
apetyt, w skurczu pazurów i kłach na cudzym podbrzuszu i gardle zaciśniętych
bez cienia litości, w oczach głębszych niż dna czarnych dziur - równie przy tym
beznamiętnych.
Wróbel
buńczucznie rzucał jednym okiem na kota i ową szybę, która pozwalała mu szydzić
z drapieżcy i chichotał po wróblemu rzucając wyzwanie ze świadomością kociej bezradności, drugim chwalił się chyba sikorkom, a może był tylko małym wróblem o podłym
charakterze i wreszcie mógł sobie pozwolić na szyderstwa i obelgi? Sroki i wrony
zerknęły tylko raz na jarmarczny spektakl i poszły niewzruszone do spraw
ważniejszych, ciesząc się, że kot nie jest ich problemem, czy przeszkodą w
spożywaniu posiłku i pielęgnacji młodzieży. Gdyby potrafiły splunąć, zapewne
uczyniłyby to bezapelacyjnie, ale brak umiejętności wcale ich nie speszył i
doskonale radziły sobie z codziennością w której kot nie występował nawet jako tło. Kotka –
nie.
Sapała.
Wściekała się i żal miała o tę wolność kulawą, pozbawioną szerokości i
bezkresu. Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć, jak zareagować. Bałem się, że
otwierając szeroko okno otworzę świat, który przyjmie ją - owszem, ale
bardziej jako posiłek, niż jako współudziałowca, który daje i bierze. Stałem
tuż obok i wystarczyło ręką sięgnąć po lakierowany uchwyt klamki, aby zetrzeć
wróblowi ten głupkowaty uśmiech z dzioba, zdjąć mu koronę uzurpatora i władcy
świata. Jakie to było proste. A przecież tak często, przynajmniej raz dziennie uchylam
ów kaganiec, żeby pokłady stężonych uczuć i feromonów wypuścić na wolność,
nawet własną podłość wypuszczam i egocentryczne złudzenia, nie bacząc na
krwawiącą futrynę, więc czemu nie apetyt kotki?
Słońce
siliło się na neutralność, ja siliłem się na bezwzględność, a kotka szarpała się
pożądaniem ku pulsującej swobodzie sterczącej pośród sztywnych cierni krzewu.
Zbliżyłem twarz do szyby, żeby zerknąć w to wyszczekane menu wciąż jątrzące rany
na kocim żołądku. Nie byłem głodny wcale. Nie miałem pazurów kocich, ani kłów ostrzejszych
od krawieckich szpilek, a przecież wróbel nie zdzierżył, nie uniósł mojej obecności i odfrunął. Kluje się we
mnie myśl, że wystraszyłem go fizjonomią, że jestem obrazem niezrozumiałym i
toksycznym tak, że wolał zrezygnować, niż kontynuować działalność szyderczą.
Czyżbym był aż tak paskudnym okazem życia? Takim biczem bożym na wróblowate
sumienia nieczyste?
Z
kotki zeszło powietrze, nim wróbel zdążył zaplątać się pomiędzy liście wierzbowe
dwa piętra niżej od gawrona mającego patronat nad wierzchołkiem (prychnąłem z sarkazmem
i zauważeniem, że antena TV na dachu sąsiedniej kamienicy też nosi piętno
aspiracji owego możnowładcy). Kocina z ciężkim westchnięciem zlazła z parapetu
i wspięła się na poduszki. Na piernaty, które służyć miały ludzkim słabościom
dopiero nocą, lecz ona zaanektowała je już teraz. Jak swoje wzięła, kuląc się i
ukrywając pod łapkami oczy, żebym nie dostrzegł wyrzutów i żalu, że znowu nie,
że kolejny dzień minie nadaremnie i jutro też wróbel śmiać się będzie bezkarnie
lub bezmyślnie. Westchnęła cichuteńko z niegasnącą nadzieją:
– „Pomożesz? Otworzysz
mi świat, żebym mogła zatopić kły w bezczelności niezasadnej? Pozwolisz wyjść
na rosyjską ruletkę i rzucić na sukno zielone każdy grosz, ostatnią zdartą życiem
koszulę i krzyknąć jeszcze raz, ten ostatni być może: SPRAWDZAM! OBROŃ SIĘ, JEŚLI ZDOŁASZ! Jeśli nie…
twoją krwią pomaluję wąsy i tatuaże sięgające… No właśnie… Ile masz kipiącej krwi
w sobie wróbelku – wystarczy na jedno wspomnienie?”
Nie
otworzyłem znów – wiem, jestem bez uczuć i chyba już się nie zmienię. Ona też to
wie gdzieś głęboko w sobie, bo nawet nie krzyczy, nie drapie, nie pluje i nie
ciska się na mnie, tylko bezwstydnie wyleguje się śniąc kocie raje – czujna niepojęcie
zupełnie.
U Ciebie wróbel uszedł spod łap, u mnie jeden taki zakończył żywot, tylko resztki swej mizernej postaci zostawiając na chodniku...
OdpowiedzUsuńmieszkasz na parterze?
Usuńmój kot przywykł do wsi, a teraz siedzi w mieście i boję się okno otworzyć, bo nie trafi do domu.
Mieszkam wyżej, ale widziałam dramat na chodniku...
Usuńze skokiem koty kłopotów nie mają - gorzej z powrotem na własną leżankę - zewnętrze śmierdzi tak bardzo, że nie znajdują drogi powrotnej. a wtedy o łzy bardzo łatwo - nie tylko kotu.
UsuńBardzo to obrazowe i znane, koci instynkt łowiecki nie zanika. Udramatyzowałeś zawód kotki, chociaż na pewno głodna nie była.
OdpowiedzUsuńona jest wiecznie głodna - tylko weterynarz twierdzi inaczej. nie jestem pewien, czy się z nim zgadzam - kotka na pewno nie.
UsuńSkąd masz klucze od naszego mieszkania? Fidor nigdy nam nie powiedział, że gdy oboje jesteśmy w pracy odwiedza go Obserwator. Skąd wiem, że bywasz u nas? Nie stąd, że mamy wróble za oknem, bo każdy je ma (właściwie, to ma mazurki, gdyż wróbli już nie ma). Nie dlatego, że mieszkamy w kamienicy, bo kamienic w Polsce dużo. Wiem stąd, że nigdy nie widziałem, ani nie słyszałem o szczekającym kocie, poza jednym. Fiodorem:)
OdpowiedzUsuńnie mam wyjścia - na kieliszek kawy wypada zaprosić - moja kocina szczeka bezwstydnie każdego dnia.
Usuńzabierz jakiś krwisty ochłap, jeśli aparatem da się upolować, a od razu staniesz na podium uwielbienia na-wpół-dzikiej-kocinki. gdyby mięsko się ruszało niewątpliwie ostałbyś namaszczony na boga... albo przynajmniej na bóstwo - masz cycki? bez nich to bóstwo jest kategorii drugiej - panie mają przewagę - nawet u kotów - to jawna niesprawiedliwość jest i czas ogłosić jakiś społeczny protest na miarę metoo...
Kiedyś to miałem cycki-nadcycki, ale teraz - już nie. Odeszły z wróblami. Jeżeli kiedykolwiek zawitasz do Olsztyna, kieliszek kawy, będzie czekał!
Usuńok. niewiele jest miejsc odleglejszych - nie liczę Suwałk, które generują nieomal pełną przekątną.
Usuńale nie omieszkam zapukać i liczę na wzajemność (mam nadzieję). tylko koło mnie łosi nie ma... za to ptaszyska z ZOO wagarują każdego dnia i szwendają się po licznych odnogach rzeki, żeby nie czekać na łaskę wiktu z ręki pańskiej. pokażę paluszkiem, gdyby się zdarzyło.
Oj, tam, mój kot też szczeka, ale nie na wróble tylko gołębie.
UsuńMój kot na smyczy wychodzi na balkon, bo nigdy nie wiadomo...
OdpowiedzUsuńgotów uciec?
Usuńmój wącha klatkę schodową z wielką nieufnością.
Zwiedzać raczej. Kiedyś znaleźliśmy ją na balkonie sąsiada.
UsuńKlatka schodowa to inna kwestia. Mój kot, jak tylko drzwi otworzyć – zwiedza chętnie inne piętra naszego wieżowca. Trochę mi żal, że mieszka w bloku, bo ma potencjał eksploracyjny.
kot turystyczny - jak właścicielka.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Gdzie dużo piwnic,
Strychów
I płotów
Tam się zaczyna Królestwo Kotów.
Świat tam na cztery łapy spadł,
Zaczarowany koci świat."
(W królestwie kotów" - L. J. Kern)
Tak to wygląda u mnie, więc nasze - zawsze wracają:)
Pozdrawiam:)
bo są u siebie. moja ze wsi przyjechała i obwąchuje okolicę bardzo nieufnie.
UsuńTo taka odwieczna walka w naturze. Kot, wróbel, mają dzięki temu co robić ;) Dzisiaj chce patrzeć na to w ten sposób
OdpowiedzUsuńsądzisz, ze gdyby wróbel usiadł o jedno drzewo dalej i kot i wróbel umarliby z nudów? interesująca sugestia.
Usuń