Pan
obrośnięty nędzą materialną wyszedł ze sklepu z nieukrywanym
zadowoleniem. W dłoniach dzierżył szkło – wino z owoców tak
popularnych, że nie mogło kosztować nawet tyle, co piwo
popularnych kompanii piwowarskich. Wzniósł obie dłonie pełne
czerwonego, słodkiego trunku i oznajmił sukces. Na ławce
zafalowało. Towarzystwo przetasowało się lokując odwłoki bliżej
cienia, żeby trunek nie uległ samozapłonowi, po czym raczyli się
niespiesznie – dzień już długi, a złotówek niedosyt zwiastuje
popołudniową posuchę. Ktoś dotarł lekko spóźniony, lecz
chwalebnie - z czterema puszkami piwa, ktoś zapomniał o savoir
vivre w trakcie konsumpcji, więc czmychał w podskokach stawiając
dymną zasłonę z obelg tuż za sobą, a pięści zaciśnięte i
słowa gorące ścigały go na wskroś Miasta. Trunki utleniały się w tym czasie więc pościg nie trwał zbyt długo.
Znów
nastał sezon siniaczków – nie zapomniałem, lecz w tym roku
kobiety zdecydowanie ostrożniej obchodzą się z własną
cielesnością i z widzeniami ubożuchno. Ale. Nie wspominałbym,
gdyby nie objawienie, a nawet dwa. Pani wysoko na udzie niosła
sinego tulipana, a inna poniżej kolana miała wymalowaną zakończoną
spełnieniem erekcję wulkanu. Fragmenty lawy stygły już pływając
pumeksowymi cegłami, lecz pod spodem wciąż tliła się czerwień
żywiołu. Czarny krater ział cierpieniem i pamięcią eksplozji.
Budowlańcy
chwalą się muskulaturą porzucając wszelką możliwą garderobę –
nawet spodnie robocze potrafią skrócić, byle tylko kieszenie
zachować. Starsze panie drepczą miastem w sandałkach i ze wzrokiem
wbitym w chodniki – być może po brukowych kostkach potrafią
odnaleźć drogę powrotną. Rudowłosa pani zawiązała sobie
supełek na spódniczce, lecz nie zapytałem, o czym ma przypominać.
Obok Teatru Lalek konkurencyjne szpalery krasnali w czerwoniutkich
kubraczkach i czapeczkach zaszczycają poranek własną
niedorosłością, lecz musiały ją przywieźć z ościennych
miejscowości, jakby tubylcze przedszkola „wyrosły” już z
dziecięcych zabaw. Lipy próbują przykryć miejskie smrody pokusą
niezrównanego aromatu i nawet sobie radzą z nieodległą,
organiczną przeszłością podwórek. Kobiety nad podziw blade, lub
opalone nadmiernie starają się oszołomić mnie i zasiać
niepewność dotyczącą pory roku, jednak posiłkując się naturą
potrafię jeszcze wyrwać się z odmętów iluzji.
Przypomniało mi się moje pytanie, które w czasach dzieciństwa zadałam mojej mamie. Zobaczyłam Franciszkanina i zaciekawiło mnie jakie za trzy rzeczy musiał zapamiętać.
OdpowiedzUsuńładnie zaczyna się ta opowieść. co było dalej?
UsuńNie pamiętam odpowiedzi mojej mamy, wiem że się śmiała.
UsuńMuszę przyznać, że jestem pod wrażeniem Twoich obserwacji ulicy. Kiedy dochodziła jeszcze budka z piwem, a obok menelstwo.
OdpowiedzUsuńNatomiast panie rzeczywiście coraz śmielej wzorem celebry dziergają sobie to i owo.
Serdecznie pozdrawiam
to były siniaki Ultro. nie tatuaże.
UsuńA ja dziś przed burzą uciekałam przez park i oko w oko z wiewiórką się spotkałam, obie byłyśmy zdziwione...ona moim parasolem, choć nie padało( jeszcze), ja jej odwagą, że przygląda się z tak bliska i nie ucieka.
OdpowiedzUsuńrude myszy drzewne są bardzo odważne. w miejskich parkach jedzą ludziom z ręki.
UsuńLato przypieka skórę i dlatego wychodzą na niej różne ślady... ;-)
OdpowiedzUsuńsądzisz, że skóra uszkadza się od słońca? nie od fizycznej ingerencji?
UsuńMistrzowski opis - jak zawsze u Ciebie.
OdpowiedzUsuńZobaczyłam całą tę wyśmienitą galerię postaci - od pijaczków, poprzez blade i opalone panie po tych muskularnych budowlańców...
obrodziło ludźmi. wystarczyło zapamiętać.
UsuńNie tylko zapamiętać. ;) To za mało.
UsuńTu trzeba Twego OKA, spojrzenia i mistrzowskiego pióra...
kiedy się już zobaczy i zapamięta reszta jest uporczywością - pisze się tak długo, aż się spodoba. z czasem zajmuje to coraz mniej.
UsuńMnóstwo ludzi, a jednak (czasami) nikogo... więc szukałam wczoraj JEDNEGO. I znalazłam - z samego rana, w drodze do pracy, zauważyłam człowieka leżącego pod drzewem na wielkim zielonym, ładnie przystrzyżonym trawniku... leżącego na plecach, z rękoma pod głową, patrzącego w niebo. I zrobiłam "wooow".
OdpowiedzUsuńczasami po prostu pięć minut nie wystarcza.
Usuńnie wystarcza, siniaczków nie zdążyłam policzyć, nie zauważyłam,
Usuńale gdyby były, uchwyciłabym głównie kolory
nie od razu na Brackiej padał deszcz - z czasem i kolor i kształt się schwyta
Usuńnie od razu Kraków...
Usuń"lecz na wschodzie przynajmniej życie płynie zwyczajnie"
tzn. jak?
Usuńran tak, raz tak
Usuńnudno, leniwie, albo też/i burzliwie
albo pogodnie, tak jak dzisiaj
czyli, w sumie... tak jak wszędzie :)
Bracka' powstała z braku weny?
dlaczego z braku? kiedy napisałaś, że zaczynasz dostrzegać barwę siniaczków, ale pozostałych elementów nie odpisałem, że nie od razu (domyślnie Kraków zbudowano) - co wydało mi się jakieś takie płaskie, więc zmieniłem we własnym zakresie na Bracką lekko tylko modyfikując słowa piosenki. na tyle, żeby można było zauważyć.
Usuńno właśnie, gdybyś napisał Kraków, nie zajrzałabym na Bracką, ani do tekstu...
Usuńa tak... nawet piosenki posłuchałam.
(intencje odebrałam właściwie, ale chyba mój pokręcony umysł lubi wszystko komplikować)
tak przeczytałam, że z braku, albo chwilowej niemocy twórczej
to już się udało. i wyprostować też, chociaż to nie wnosi wiele - po co komplikować?
Usuńdla równowagi :)
UsuńBezpieczni ludzie. Mam na półce, może podobna flaszeczkę a właściwie miałam póki jakiś bałwan nie dał jej psom, może niechcący. Nazwa:"Piorun". Przy okazji muszę kupić bo przecież wszystko powinno się mieć dla kogoś kto może zapukać.
OdpowiedzUsuńMiło ,że Pan jeszcze żyje. Trupy raczej małoproduktywne są.
rozumiem, że moja "produkcyjność" zaspokaja jakieś potrzeby i służy, bądź niepokoi. również mi miło.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńMożna by rzec, że tradycji (w pierwszym akapicie) stało się zadość:):
"Możnaż wino porzucić? Powabny to trunek,
Lecz takiego powabu zbyt drogi szacunek.
Niech go piją bogatsi, gustu w nim nie ganię,
Ale gdyśmy ubodzy, pijmy trunki tanie."
("Do pana Lucińskiego" - I. Krasicki)
Pozdrawiam:)
tak, tak - tanie wina są dobre, bo są dobre i tanie... - dosyć popularne powiedzenie.
UsuńKiedyś się mówiło "wino, marki wino", a takich obrazków ulicznych u mnie też sporo. Jest ich na osiedlu kilku i każdy inny.
OdpowiedzUsuńfolklor. wszędzie są.
UsuńCzasem (zwłaszcza latem) zazdroszczę tym ławkowym kiperom. Wiodą proste, jak ich wina, życie bez wiecznego stresu o pracę i inne, tego typu, duperele. Miałem kiedyś znajomego, który wprost z uniwersytetu trafił na taką ławkę. Już nie żyje, ale zawsze gdy go spotykałem twierdził, że odnalazł sensy w życiu:)
OdpowiedzUsuńnajdziwniejsze, że oni są bardzo często uśmiechnięci, nie znają pośpiechu, na kieliszek chleba potrafią się zorganizować i chociaż wulgarnie, to jednak życzliwi, kiedy się im nie zamierza ingerować w obywatelskie swobody i tę specyficzną godność.
UsuńNic dodać, nic ująć:)
Usuń