wtorek, 22 maja 2018

Wieszcz prozaiczny.


Przemykałem chyłkiem. Przynajmniej tak mi się wydawało, że chyłkiem i niepozornie. Ale miasto nie śpi. Miasto dyszy milionem pazernych oczu i wypatruje nieciągłości. Mnie wypatruje i oczywiście znalazło mnie. Na początek starszy pan, który w dzień bez pośpiechu kruszy chleb na parapet okna drugiego piętra. Gołębie niemal na głowę mu wchodzą i gdyby nie kot i papieros w szklanej lufce, to i w usta by mu chyba wlazły. On jeszcze był nietoksyczny, bo okiem tylko rzucił, czy nie kradnę roweru, albo szyb nie wybijam złośliwie. Ale kamienicę dalej na oku czuwała pani. Ciekawe, że też siwowłosa – płowieją im od tego wysiadywania w oknie? Pani miała uszyty podłokietnik - taką wielgaśną poduszkę przykrywającą cały parapet i tak miękką, żeby mogła wytrwać i rok bez przerw żadnych, ale ja mam wrażenie, że została tu dostarczona i wstawiona razem z tym oknem i parapetem zanim napoleońskie truchło zdążyło się rozłożyć w grobie.
Od tamtej pory trwa zrośnięta z tym oknem, tylko jakaś nielitościwa duszyczka wymienia jej okulary na grubsze i mocniejsze. Obecnie przypominają ubogą wersję lornetki Zeissa. Wzrok ma tak wyostrzony, że pod jej oknem szczury nie biegają nawet – ze strachu, że je potnie wzrokiem na chude plasterki, jak szynkę w czasach kryzysu socjalistycznego. Żywy ultrasonograf. Nie wiem, czym wyłuskała mnie z mroku - noktowizją, słuchem, sonarem, czy szamańskimi zmysłami niedostępnymi śmiertelnikom? Kto wie, czy Cagliostro u niej nauk nie pobierał, albo do mnie podobny chyłkiem i ukradkiem nie skradał się pod ironicznym wzrokiem wszystkowidzącej? Zostałem namierzony, zlokalizowany, rozpoznany i szedłem dalej już prowadzony sygnałem GPS, podparty zrozumieniem dla mojego stanu godnego pożałowania. Nawet chuchnąć nie musiałem, bo ona już wie, że większą butelkę wódki we dwójkę pod cztery piwka i sałatkę ze śledzi, żeby się sponiewierać dokumentnie. Takich w occie i z dużą cebulką, która potrafi w kolaboracji z przegryzioną wódeczką wytworzyć aromat niepodrabialny, od którego padają w locie muchy i lądują od razu zmumifikowane.
Jest i kolejny obserwator – ten, to dopiero jest niebezpieczny. Kłaniam się niechętnie, ale maskuję się, żeby wyraz twarzy nie powiedział mu co o nim sądzę. To oko – gangsterskie oko na okolicę. Nie do wiary, co w głowie unieść potrafi. Komputery zawstydziłby, gdyby te umiały się wstydzić i miały dostęp do przechowywanych danych. Z okna wstaje rzadziej niż starsza pani, ale to naturalne - on jest w PRACY!!! Pierwszej i jedynej jaką w życiu miał, bo jedną z nóg ma krótszą, lecz ZUS wyliczył procentowy defekt jako nieznaczny, więc nawet renty nie ma. Trochę go rozumiem – siedzi, bo chodzić nie może, a skoro płacą za pamięć i dobry wzrok, to grzech nie brać. Wręcz obowiązek. Jego żona wyrzutów sumienia nie ma wcale i czasami widzę ją na zakupach. Po wielkości siatek jestem już w stanie rozpoznać, czy wykrywalność przestępstw okolicznych nie poleciała na łeb na szyję. Pan żyje z procentów. Tak – taki podziemny rentier, chociaż siedzi na czwartym pietrze i on swojego oryginalnego Zeissa dostał w prezencie od zachwyconego złodzieja – KUPIONĄ W SKLEPIE dostał, żeby nie miał kłopotów, kiedy odwiedzi go Policja, bo przecież każdy wie, że odwiedzają go regularnie.
A on siedzi cichutko i ramionami wzrusza i nie wie, nie słyszał i nic nie widział. Ale – Policja nie płaci za dane, a żyć trzeba. Taka jednostka aspołeczna – jakby przeciwwaga dla samarytan. Negatyw można powiedzieć. Złodziej płaci i to hojnie, żeby się rentier nie obraził. Wie, kto kupił telewizor 52 cale, kto kino domowe najnowszy model, o której wstaje i czy najpierw idzie się wysikać do łazienki, czy żonę kolanem przyciska. Gdzie pracuje i o której wraca, czym jeździ i co jada, a jeśli nie daj Bóg złotego zęba ktoś był łaskaw obstalować i raz mu w słońcu zabłysnął, to tak, jakby go już wyrwać pozwolił. Zważony, zmierzony, przekazany do organów wykonawczych i w ciemnej bramie operacja stomatologiczna w znieczuleniu miejscowym połówką cegły. Bo takie rwanie boli jak diabli i nawet złodziej to wie, że znieczulić wypada – w końcu to ma być kradzież, a nie tortury. Siedzi w oknie i szyję ma już dłuższą od ciała dorodnego pytona, tylko bardziej zwinną. Za to dzieci nie ma, bo z posterunku nie zejdzie, a żona roztyła się na jego utrzymaniu i pod parapetem tyłka nie wepchnie, bo się nie zmieści. Obiadki konsumuje pomiędzy okiennicami i czasem nawet się zdrzemnie, ale nigdy tak, żeby obuocznie wagarował.
Wracam. Sponiewierany kombatancką biesiadą, która przeciągnęła się poza ramy wieczoru i światu bliżej do poranka, jak do wczorajszego zmierzchu. W kolejnym oknie – początkująca dziwka szuka „sponsora”. Nie – sponsoring i kurewstwo, to różne sprawy i mylić ich nie należy. Aktywność okienna rozciągnięta jest poza stacjonarne uśmiechy niedwuznaczne i zachęty ze strony bielizny zbyt obszernej, aby się utrzymać na ciele mogła, więc spływa obnażając i zachęcając do skosztowania owocu. Owoc ma jakieś piętnaście lat góra, jednak doświadczeniem ukorzenił się zapewne w starożytnym Rzymie. Ileż przez te usta przeszło sponsorskich członków… Ciekawe, czy zna inne smaki niż nasienie? Szczuplutka bardzo i zalążki piersi zaangażowały każdy gram tłuszczu, żeby wystartował w drogę do tych sutków zmarzniętych w nocnej bryzie. Widzi mnie. Oczywiście, że mnie widzi i zdążyła nawet podsumować moją wartość ekonomiczną: spodnie, zegarek, kurtka dżinsowa, buty – o klepisko rozbiła się ślina strzyknięta lekceważąco. – Biedak! Szkoda schodzić. Niech sobie popatrzy, bo może kiedy zarobi na coś więcej i przyjdzie wtedy zdeponować nasienie wnosząc taksę z góry.
Bo tu ludzie potrafią nabawić się wartości w mgnieniu oka – zupełnie jak przedszkolne dzieci wiatrówki, czy innej świnki. Wczoraj golec, a dziś panisko, że rynek chce kupić razem z japońską wycieczką, autokarem niemieckich emerytek i pomalowanym na metalowo pajacem, co zarabia bezruchem. Rozumiem pajaca, ale na cóż komu niemieckie emerytki? Skarpety na drutach mają robić, czy sałatkę ziemniaczaną? Szczegół – fantazja w narodzie wielka, to i zastosowanie się znajdzie, kiedy w jednym z siedmiu sklepów nocnych uszczuplone zostaną zapasy gorzałki, a z podwórek schowanych tak, że lepiej tam nie wchodzić bez potrzeb samobójczych, dojdzie ochrypły chóralny śpiew disco polo. Jedni żyją z turystyki, ale musieli zmienić kraj, bo Niemcy już się poznały calutkie, więc turyści zwiedzają teraz francuskie sklepy – większy szyk i elegancja, taki posmaczek artystyczny, bo też i artyści tam jeżdżą. Na miejscu zostają za to mechanicy – wystarczy złożyć zamówienie – znajdzie się wszystko. Trzeba tylko uważać, żeby własnego nie zamówić, bo dostarczą bez pudła. Anestezjolodzy pracują na trzecią zmianę, głównie w noc po wypłacie. Zdumiewające ile cegieł wala się po podwórkach i jak bardzo są poszukiwane.
Wracam wystarczająco późno (w zasadzie wcześnie), żeby na tych ostatnich się nie nadziać – bo to młodzież jest i tak się bawi, zanim dorośnie do bardziej wyrafinowanych zabaw. A świetlicy tu nie ma żadnej. Znaczy jest jedna – całodobowa i z wyszynkiem. Nawet nie od osiemnastu lat, bo od zawsze i w pełni demokratyczna – każdy się uchlać może, jeśli go stać, albo znajdzie ziomala, któremu noc upłynęła na sukcesach i udało się zmylić pościg. Wracam słuchając mamrotań z takiej świetlicy. Mniej odporni ozdabiają czołami blaty stołów spocone alkoholem. Najwytrwalsi prowadzą filozoficzne debaty, albo toczą partyjkę szachów w pamięci. Przy oknie trwa kontrola wzrokowa otoczenia i gdybym zapomniał adresu, to za drobną opłatą pofatygują się i oprą mnie o właściwe drzwi, a może i jakimś sprytnym narzędziem je otworzą i poczekają aż się wyśpię (żebym mógł podziękować za troskliwą opiekę), czyszcząc mój barek i lodówkę. Nie wiem, czy chcę, więc usiłuję iść samodzielnie. Trochę szerzej niż zwykle, troszkę po marynarsku, ale z fasonem. Dobrze, że sportowcy wybrali się gdzieś na miting – może do dyskoteki? W każdym razie nie ma ich i postawy bokserskiej nie muszę sobie przypominać zbyt zaciekle, ani też uczyć się postawy obronnej pokonanego kundla.
Dotknięty ławicą oczu, węchem dotykam wreszcie regularnie zraszanej moczem klatki schodowej – amoniak skutecznie wyrywa mnie z melancholii i romantycznych myśli. Wróciłem. Cały i zdrów. Kolejny raz się udało. Czyli tak po mickiewiczowsku i romantycznie – „Powrót taty”...

6 komentarzy:

  1. Taki obrazek statystycznego polskiego miasta lub raczej miasteczka, którego to rangę pięknym słowem podniosłeś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo ja mieszkam w takim polskim miasteczku. i widuję. nie zmyśliłem tak całkiem tych obrazków i ludzi.

      Usuń
    2. i ja widuję, nawet przez okno...

      Usuń
    3. może i Ciebie ktoś widuje w oknie - hę?

      Usuń
  2. Witaj, Oko.

    "To wcale nie jest paradoks - najlepiej widzi się życie, mimo wszystko, tylko z jednego okna."
    ("Wielki Gatsby" - F. Scott Fitzgerald)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a tyłka na dwóch taboretach posadzić się nie da i nawet najbogatszy ma jeden żołądek, zupełnie, jak najbiedniejszy. poszukam swojego okna.

      Usuń