Zerkałaś na mnie spod oka, spoza grzywki i głowy filuternie przekrzywionej na bok. I patrzyłaś na mnie jak na rarytas ukryty za witryną pancerną. Pełna pożądania i pośród mimowolnych myśli, że nie tobie pisany jestem. A jednak zerkałaś i zalotnie sztucznymi rzęsami trzepotałaś jak okoń w podbieraku, zanim go oceni oko zdobywcy i przeznaczenie określi – patelnia/zbiornik.
Siedziałem w zaciszu knajpianym i wcale mi w głowie były dywagacje – prozaicznie miałem zamiar upodlić się i spędzić wieczór z własnymi instynktami – tymi najniższymi, podprogowymi i sięgającymi epoki wielkich gadów. Za medium robiła kelnerka służbowo wydekoltowana o włos poza dwulicową tolerancję podstarzałej właścicielki, która przyznać nie chce, że to jej głowy skinienie nieznaczne spowodowało dyskomfort kelnerek wyposażonych roboczo w tkanki ciut więcej niż przeciętnie, a materią okryte nad podziw ubogo.
Melancholia. Tym właśnie usiłowałem spomiędzy zębów wydłubać popołudnie i dezynfekowałem własny otwór gębowy trunkami zbyt egzotycznymi dla układu pokarmowego, żeby pozostał obojętnym. Zareagował niestety – i owszem. Burczał na mnie i prężył się w ciepłym bąblu gazów – mało erotycznych, ale eteryczność ich perfumowana moim przygodnym, sarmackim menu, mogłaby powalić kozaka nawykłego do snu pośród kohort zbrojnych w czas wojny, a niechby i w augiaszowych stajniach, czy miejskiej rzeźni na tydzień przed świętami.
A ty zerkałaś na mnie i trzepotałaś tymi rzęsami (chyba sztucznymi, bo czerń miały zbyt idealną i rozciągniętą w przestrzeni poza umiar i pojmowanie) – gdybyś chciała, mogłabyś nimi wyczesać kotu pchły z sierści, albo z osnowy arrasów kurz pięćsetletni. Ale ty wolałaś trzepotać zalotnie w moją stronę i sutkami malować parzystą, synchroniczną nieskończoność, za którą moje źrenice podążały niczym w hipnotycznym śnie i niewiele więcej potrafiły ogarnąć postrzeżeniem.
Kupowałaś mnie. A ja niewiele począć mogłem, kiedy trzos pełen nasienia rósł we mnie wzwodem zwierzęcego pożądania i odpychał każdą abstrakcję, myśl wykraczającą poza egzystencję i reprodukcję. Nie umiałem dyskutować z tobą na akademickim poziomie, merytoryką argumentów, dojrzałością, doświadczeniem – sprowadziłaś je wszystkie do poziomu uciążliwości spaceru wokół ratusza – po kocich łbach, wyglansowanych pokoleniami niedorajdów, wymoczków, mieszczan, kurew i rajców sprzedajnych. Mogłyby stać się lustrem, albo wewnętrzną stroną konfesjonału, ale nie chcą. Wolą marznąć środkiem lutego i pocić się ekstremalnym sierpniem, licząc na wulgarną plwocinę egzotycznego turysty. A może moją? Pójdę, jeśli ty jesteś nagrodą. Pójdę i plunę, jeśli to w czymkolwiek pomoże, żeby stanął przede mną rajski ptak, bezbronny i w swej bezbronności tak silny, że stracę zmysły i obronić się nie potrafię.
Sroka – naprawdę sroka, chociaż może powinienem myśleć SROKA. Blada cera sugerująca pośladki słońca nieznające, wręcz białe i mogące zawstydzić marmury Białej Marianny, skrzące się, czarne pończochy i „mała czarna”, niemalże obowiązkowa pośród metropolitalnych trotuarów i tak mała, jak odwaga pozwala. Buty na tak wysokim obcasie, żeby z każdym krokiem karciły bylejakość i zaściankowość domowych papuci obszytych sztucznym, różowym futerkiem. Dziś jesteś ikoną. Stylu bycia, obycia, istnienia i oczekiwań własnych.
Skażona skalpelem, który napełnił twoje piersi moim pożądaniem i silikonem, pośladkom nadał rys, przed jakim nie jestem w stanie się bronić i tylko łykam suchą ślinę, żebrząc, żebyś swoją urodą mnie zaszczyciła – zauważeniem, pobłażliwością, łaskawością, albo… (wiem, że nadwyrężam twoje uczucia i tonę w nadziejach niezmierzonych) wzajemnością…
Niedogolone policzki płoną rumieńcem, oczy gorejące usiłują zaczepić się trwale na twojej fizycznie rzeźbionej doskonałości, którą nie myśląc o jutrze zlekceważyć potrafisz idealnie. Publicznie zlekceważyć, ale ja wiem, ja mniemam, ja… chcę zobaczyć jak tańczysz, kiedy lustro jest jedynym krytykiem kiedy we wzroku masz tylko pragnienia i spełnienie marzeń, kiedy książę z bajki dotrze wreszcie do celu, a ty pozwolisz mu stać się własną bielizną i snami, nie na chwilę, a dożywotnio – kiedy pożądać będziesz szczerze, jawnie i bezwstydnie, całą istotą, której pozwolisz na to, na co nie pozwalasz własnym snom…
Sroką jesteś, słodką pachnącą i kuszącą. Patrzysz na mnie i oceniasz, czy warto, czy czas dla mnie poświęcony wróci ci energii krocie zużyte na ten flirt. Zerkasz i widzę w twoim wzroku oczekiwanie na zaczepkę – bo to męska rzecz – zaczepić piękno i pochwalić, pobłogosławić, uwielbić aż po kolan zgięcie i dłonie złożone jak do modlitwy…
Miałem się zgodzić z tym imperatywem, który pulsował w twoich oczach i żebrać na żwirowej alei w parku, albo pośród drżenia świec w półmroku karczmy chwalącej się tradycjami z rubieży, którym współczesność odmówiła miejsca w granicach objętych patriotyzmem, więc tylko nostalgią kusi – tak drogą, że mało kogo stać na nostalgię.
Sam nie wiem czemu, jakim impulsem pchnięty, postanowiłem jednak nie reagować wcale. Dzisiaj łatwo jest mnożyć dywagacje post factum – wtedy były one labiryntem przyszłych dróg. Na rozstaju których spotkałem wzrok Sroki, sugerujący „być może”. Mogłem zaryzykować? Zapewne, ale ona też, a ja… miałem więcej niż ona lat i stać mnie było na cierpliwość – Sroki nie, bo miała … naście… - pachnących skażoną niewinnością, ciałem Lolity, która niepokalaną będzie po wsze czasy, cokolwiek powie otoczenie, cokolwiek stwierdzi ginekolog…
Czekałem, z zaciśniętymi wargami, i językiem ograniczającym oddech, nawilżałem sam siebie kolejnymi zamówieniami drinków dla niegrzecznych chłopców – gin(bardzo wytrawny), martini(takież samo) i pepsi, dla złamania monolitu. „Zboczone zamówienie” – mawiał kelner, ale podawał dorzucając kostki lodu i plasterek cytryny, a tylko czasem sprawdzał, czy aby smak mnie nie opuścił, żeby po reklamacji przestać eksperymentować – dostawałem swoje, a on płacił za eksperymenty. A Sroka patrzyła na mnie…
Nie miałem biżuterii, a jedyne świecidełko, to nos, spocony pośród braku świeżego powietrza i tłumów śpiewających nieumiejętnie najpiękniejsze z przesłań poety – „Szukam, szukania mi trzeba…”
W oparach etanolu perfumowanego, rozcieńczanego, gęstego od obietnic, że nigdy, że zawsze – siedziałem, a Sroka szukała na mnie świecidełek. Przepaliła mi wzrokiem wszystkie kieszenie – nawet te, których krawiec nie wszył, rozebrała mnie wzorkiem po kres nagości, ważyła ryzyka i koszty, a ja sączyłem chłodnego drinka, podanego przez kelnera świeżo zatrudnionego, który jeszcze miał obawy, jakie w swojej niepojętej prostocie ogłosił pytaniem – „pan potrafi odróżnić alkohole, nawet te rozcieńczone?”
Potrafiłem… Ale Sroki zrozumieć - już nie. Gapiła się na mnie jak kalkulator, który zlicza elementy odzieży na skali cen netto obowiązujących w świecie zalegalizowanym ustawodawstwem. Wąchała mnie, jak wącha się obiad, za którym modły wznoszone zdążyły pokryć się patyną. Ona mnie nie widziała. Ona mnie ZLICZAŁA W WYMIENIALNYCH WALUTACH!
A potem… Uśmiechnęła się do mnie ponoć szczerze, ale bardzo iluzorycznie i czekała – aż ją zaproszę na cokolwiek, na randkę pośród orchidei, na kolację z cygańską kapelą, na wieczór pośród sierpniowych gwiazd z wysokości prywatnego drapacza chmur, albo noc podaną do łóżka, w którym brylanty pływać będą gęściej, niż moje nasienie, choćbym nie wiem jak się starał.
Pozwoliłem sobie na błogostan, w którym ja byłem wartością, a świat wokół zaledwie „aspirował”. Sroka też. Trzeba przyznać, że się starała – pokazała mi, że schowane pod spódniczką rajstopy, które tak naprawdę są pończochami, niezbyt skrupulatnie przypiętymi do obnażonego dyskretnie (lecz z premedytacją) pasa, że biustonosz ma tylko podnieść mi tętno, albo temperaturę, ale broń boże ukrywać przede mną cokolwiek pod białym jedwabiem bluzeczki delikatniejszej od westchnień poety, że uśmiech niesie obietnice zdarzeń, których w życiu nie doświadczyłem, a mógłbym, gdybym był uprzejmy skinąć głową. Nie byłem.
Sam siebie podziwiam, ale nie byłem. Patrzyłem na widowisko, na spektakl i stroszenie piórek – na nagość podawaną mi pod jedwabną serwetą, na iluzje intymności i wyłączności, aż przyszło „trzecie kuszenie Chrystusa” i nim kur zapiał – oddałem się Sroce – jak uliczna dziwka. Bardziej niż Judasz, który skazany był na swój los, bo ktoś musiał wypełnić przeznaczenie i w zamian chociaż grosz mu się ostał.
Oddałem się Sroce… Darmo zupełnie i bez uzasadnienia. Jeśli masz kamień – ja i tak przegrałem – ulżyj sobie! Może nie widzi Bóg, może pośród nieskończoności świata boryka się teraz z większą od mojej Sroką – ta, dla mnie wystarczyła – zjadła moją wolę. Całego mnie zjadła. A przecież – jednego zdania nie potrafi powiedzieć bez skazy – teraz ja… przegrałem – ze Sroką, która sukienkę złośliwie ma zbyt krótką i zajrzeć potrafi pod każdy wstyd – z premedytacją i bez oczekiwań na aplauz. Potrafi zgnieść zahamowania i uprzedzenia, potrafi intuicyjnie obedrzeć świat ze złudzeń. Bez matury, bez słów – wyłącznie niezmierzoną ignorancją. A tę Sroka posiada – po apogeum wszechświata. Nawet Bóg woli stać z boku i udawać, że nie widzi, żeby nie stać się celem owego wzroku, który jest obietnicą i przekleństwem naraz.
- Widzę cię – prawda, że się cieszysz? Już po ciebie idę, żebyś swoją radością mógł mnie wypełnić wartością, którą zdążyłam oszacować dość skrupulatnie – Barman zapalił światło, żeby niedobitki gości grubą nicią fastrygowanych w korowodzie alkoholi zbyt odległych geograficznie, żeby mogły być tutaj pospolitością, odnalazły drogę do resztek zatopionych w niedopitych kieliszkach, do toalet prześmiewczo grających w kółko i krzyżyk na wiecznie zajętych odrzwiach, do wyjścia jednostronnie zachęcającego ramionami dwóch skrzydeł dębowych, podpieranych w niedomknięciu przez masę mięśniową godną co najmniej mistrzostw Europy – pojutrze też otwarte, jutro już tu jest – śpijcie teraz smacznie.
A Sroka zerknęła mi w oczy i bez słów złożyła mi deklarację – noc przed nami krótka, ale niech będzie niezapomniana. Drobne dłonie wczepiła pod moje ramię i popatrzyła mi w oczy z obietnicą, której chyba nikt nie chciałby się wyrzec, a każdy modli się w zaciszu alkowy – dziś jestem twoja, jutro możesz być mój - po kres, po bezkres, po granice pojmowania, albo dalej. Świeć się i błyszcz – może to ostatnia twoja noc? Nikt nie obiecywał kolejnej… Weź mnie, żebym ja wzięła ciebie...
Czarno-biały świat nie jest aż tak zły... wziąłem... a może zostałem wzięty?
Czarno-biały świat nie jest aż tak zły... wziąłem... a może zostałem wzięty?
Sztuczne rzęsy... Pfuj.
OdpowiedzUsuńteraz, to tylko rozum, albo jego brak jest naturalny - reszta podejrzana o idealizację.
UsuńDobre pytanie - kto był ofiarą a kto zdobywcą? A może była to transakcja wymienna?
OdpowiedzUsuńciekawy dylemat - na kogo stawiasz?
UsuńStawiam na transakcję wymienną...
Usuńdemokracja. albo polityka. szkoda się narażać.
Usuńz jednej strony kobiety wiedzą, jak silnie oddziałują na facetów, a z drugiej - facet to niby ten silny, który ma zwalczać - głupia sprawa, że obie strony zazwyczaj potrzebują towarzystwa, nie tylko do gry w bierki. w tym przypadku stawiam na babeczkę - z premedytacją wiodła na pokuszenie aż do skutku - niech nawet będzie, że jabłuszko Adam zerwał...
A może oboje kupowali(albo zabijali)... czas?
OdpowiedzUsuńoni i oni... - nie chcesz odpowiadać na pytanie, kiedy oni zamienią się na TY. nikt nie chce - zapytaj sama siebie, bo nie chodzi o ekshibicjonizm - kupowałaś samca w życiu? udało się Tobie? z dowolnych powodów - ot, dla sportu, dla kaprysu, z nudów (zabijali czas???)na ładne nóżki, na większy dekolt, na odwagę przekraczającą normy w Twoim otoczeniu? na pewno znasz kupionych i kupujące, bo to bardzo stara zabawa.
UsuńNie musiałam. ani dla kaprysu, ani dla sport
UsuńAle przypomniała mi się dyskusja, wśród znajomych, o filmie "Niemoralna propozycja" i padło stwierdzenie, że wszystko można kupić. Najbardziej dojrzała z kobiet zabrała głos i stwierdziła, że z Redfordem... spędziłaby noc za darmo.
czy to miała być sugestia, że z nie-Redfordem trzeba byłoby podeprzeć temat portfelem?
Usuńmnie interesuje raczej inny wątek - gdyby znalazła się w towarzystwie Redforda, czy potrafiłaby (gdyby chciała) sprowokować go do wspólnej nocy. i chodzi mi o emocje, a nie ekonomię.
Z nie-Redfordem musiałoby chodzić o coś więcej...
Usuńczy potrafiłaby? tego nie wiem,
zaczynam szukać powodów.
szukaj - noc jest dobra do takich zdarzeń - można zaszyć się pośród nocy, pod kołdrą, bezpiecznie i gdybać i snuć
Usuńdobrej nocy :)
UsuńZgubiłam się w metaforach, ale skoro finał zadowolił oboje to chyba mało ważne kto zdobył, a kto uległ?
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że wybrałaś sobie jakąś ładniejszą na owo zagubienie - jak się gubić, to estetycznie i smacznie
UsuńJak kobieta się uprze na mężczyznę, to mężczyzna nie ma szans. To czysta biologia. Inaczej gatunek by wymarł.
OdpowiedzUsuńnareszcie odważna kobieta!
Usuńdziękuję.
facet może się bronić, ale to nie rokuje.