Starsza
pani wychodziła ze sklepu z tak wielką nieufnością, że aż
przystanęła i bardzo ostrożnie pomacała nogą bruk. Czy się nie
ugnie, albo nie załamie. Stanęła i kolejnym krokiem nadal badała, czy
granit utrzyma ją. Nie, żeby była sumitką – chudzinka taka
zabiedzona, może niegdysiejsza hippiska, którą ktoś domył do czysta i włosy
rozczesał popielate (nie siwe!!!). Jakby po wiosennym lodzie szła. Po chyba pięciu krokach dopiero
rozejrzała się, że świat wokół podobnych dylematów nie ma,
więc poszła dziarsko i raźno w świat. Brodacz na inwalidzkim
wózku pilnował kubka po kawie, w którym dno wyściełane było
grosikami, ale ktoś przewrócił go. Na środku przejścia, w gąszczu ludzkiej obojętności papierowy
kubek nie miał szans – zbyt wiele wycieczek zadzierających głowy
do góry. Wycieczka szkolna z czerwonymi chustami pomogła odtworzyć majątek, bo
samodzielnie brodacz zajęcie miałby do wieczora. Rynek tętni
hałasem, gorączkowo przedziera się przez upalne popołudnie i
pachnie mieszanką jarmarku, menu miliona restauracji, potem, i
pobieżnością. Balony na wydechu odpoczywają na kocich łbach. Tu
fioletowy, tam czerwony, dzieciom nawet się ich podnosić nie chce.
Jakiś Odys uwodzi Helenę z grecką gracją, Japończyk kłania się
wybrance, aby była uprzejma pozować do fotografii na tle
drewnianego kurnika sprzedającego węgierskie specjały, co
odważniejsze panie wraz z kurtkami odwiesiły do szaf biustonosze i
oddychają pełną piersią – niektóre nawet bardzo pełną.
Szkraby moczą w fontannach pampersy i sukieneczki w kwiatki, mamusie z palcami na ustach usiłują,
lecz tatusiowie pobłażają, więc biegną później umorusane
szczęścia na trawniki, żeby własną, mokrą pupą napoić
młodziutką trawę. Żywopłot zakwitł wielobarwnie, lecz to tylko używane ciuchy ukrzyżowane zostały pośród twardych gałęzi, kiedy reklamówka nie wytrzymała obciążenia. Słońce dotyka przenikliwie aż po intymność. Szczur w biały dzień wyżera gołębiom rozmoczony chleb i kto wie, czy nie wskoczy do wiaderka z wodą, żeby popływać.
Sezon wycieczkowy w pełni, jutro jadę do Szymbarku i na farmę strusi:-)
OdpowiedzUsuńi na steka ze strusiego udka?
Usuńczy jajeczniczkę?
smacznego.
Na Zeusa, co za barbarzyństwo!!!
Usuńwiem, wiem - drób wolisz oglądać, niż jeść. jajecznicę traktujesz podobnie?
UsuńNie, jajko to nie ptak, podobnie jak komórka jajowa to nie człowiek.
Usuńi tak trudno będzie się do Jotki wprosić - mało czasu na organizację jajecznicy - zanim dotrzesz już talerze będą wylizywane.
UsuńPanorama miejska, barwna, dynamiczna. Nasz rynek omijam, tłoku i zgiełku nie lubię, chociaż pola do obserwacji nie brakuje.
OdpowiedzUsuńa ja lubię - pójść i popatrzeć na ludzi.
UsuńUmarłbym w takim miejscu. Na śmierć!
OdpowiedzUsuńale tylko raz. a potem, to już patrzyłbyś z zachwytem.
UsuńNie sądzę!
Usuńnie namawiam - niech każdy sam decyduje o swoich nałogach.
Usuń"Balony na wydechu odpoczywają na kocich łbach" - bardzo sugestywnie piszesz.
OdpowiedzUsuńMoje uznanie.
one były całkiem sprawne, tylko płucek im zabrakło chętnych. i słońce grzało je w chude brzuszki, a plecki im marzły od granitowego łóżeczka. łatwo się przeziębić.
UsuńOjej, jaka cudna ta Twoja odpowiedż :-)))
Usuńmnie dziwiło, że dzieci nie podniosły.
Usuń