Przyszło toto do mnie –
pojęcia nie mam dlaczego wybrało mnie, ale przyszło. Pamiętam, jaką sensację
wywołało, kiedy się tutaj pojawiło – w jednoosobowej maszynie, której kokpit
ledwie wystarczał na podstawowe ruchy umożliwiające zachowanie mięśni przy
życiu. Ponoć po jakiejś katastrofie udało się uruchomić tylko to i wracać przez
niezmierzony kosmos do domu. Samotnie, przez pięćdziesiąt lat, miał szczęście,
że systemy podtrzymania funkcji organizmu zachowywały się bez zarzutu. Tylko łączności
zabrakło, żeby poszukać pomocy i trochę tych interaktywnych map, z których można
było odnaleźć najbliższe życie. Tułał się więc przez kosmos w tempie taksówki
miejskiej, a splot nieprzychylnych zdarzeń usunął mu z kursu każdą możliwą pomoc.
Pięćdziesiąt lat samotności –
w tym czasie można trzy razy ożenić się i rozwieść z przyrządami sterowniczymi,
a z fotelem doczekać wnucząt! A on gadał do uszkodzonych elementów sterowania
tak długo, aż ze wstydu wypaliły się jeszcze bardziej i pokryły rumieńcem
patyny. Jak przeżył i nie oszalał, to pozostanie jego zagadką, a ja nie wiem,
jak silnym musi być życie, żeby podołać pięciu samotnym dekadom. Po powrocie uciekał
od zamkniętych przestrzeni, nawet śpiąc po parkach i plażach, żeby mieć wokół
siebie niezmierzone przestrzenie i żadnych ograniczeń. Ludzi traktował trochę
nieufnie – jakby byli zwidami i fatamorganą, ale zapytany odpowiadał, nim się spłoszył
i uciekł.
Dzisiaj przyszedł do mnie –
może dlatego, że kopciłem na parkowej ławce fajkę podglądając wstający dzień i
rozkoszując się przekomarzaniami ptasimi. Przyszedł nieśmiało i przysiadł się
cicho. Zarośnięty tak, że tylko w skrzących się oczach nie było sierści. Wyglądał
jak pompon z dwoma srebrnymi guziczkami wetkniętymi gdzieś pomiędzy te kłaki. Siedział
i patrzył na mnie bez słowa, a kiedy w milczeniu wyciągnąłem do niego dłoń z
fajką zakołysał oczami na boki – znaczy, że chyba nie… Wzruszyłem ramionami, bo
to najłatwiej i ćmiłem dalej pozwalając mu na zebranie się w sobie i
wykrztuszenie, co go sprowadza. Dopiero, kiedy wystukałem resztkę żaru o ławkę
odważył się zapytać:
- Ostrzyżesz mnie? Ale tu, bo nie pójdę na salony…
Dlaczego ja? Przecież nie
jestem nawet fryzjerem, a tutaj postrzygacza owiec trzeba, żeby spod tej
plątaniny kudłów wydobyć ciało Pompona. Chciałem się wykpić, usiłowałem
tłumaczyć się z własnej ignorancji, ale żałość tak wielką miał w oczach, że
machnąłem ręką na skrupuły i poszedłem przynieść nożyczki i amatorską maszynkę.
Strzyżenie Pompona może się
wydawać zabawne, jednak to ciężka praca, kiedy nie wiadomo nawet, jak głęboko sięgają
piórka w głąb tej struktury. Przez pięćdziesiąt lat część tej masy
ukształtowała się zapewne w zwarte ciało stałe i pod wierzchnią warstwą mogła
stanowić filc – śmiechem parsknąłem brzydko dość, bo skojarzenie miałem z
walonkami – kosmate walonki z grzywką. I to żywe.
Kiedy wróciłem wciąż
siedział na ławce i cierpliwie czekał – czym w końcu dla niego ta mizerna
godzina, wobec półwiecza samotności. Włączyłem maszynę, a Pompon zamknął oczy i
poddał się zabiegom z lubością. Tak sądzę, bo mruczał gdzieś tam pod spodem na
tyle wyraźnie, że słyszałem dźwięki pomimo jazgotu maszynki. Wokół ławki rosła
sterta obciętych włosów, a wiatr nie zamierzał jej rozwiewać wcale. Przysięgam,
że widziałem dwie polne myszy, jak uciekały, kiedy zbliżyłem się maszynką do
jakiegoś gęstszego i bardziej ocienionego rewiru. Przecież spał gdzieś pod
gołym niebem, a myszom może chłodno było, więc się wprowadziły na te salony.
Jeśli pomieszkałby tu jeszcze trochę, to zaskrońce i wikłacze dołączyłyby do
tych myszek niechybnie, a w tej dżungli sierści mógł wyewoluować świat tak
niepojęty, że aż żal mojej dzisiejszej działalności.
- Mogłem przynieść kosiarkę, byłoby odrobinę szybciej –
wisielczy humor mnie nie opuszczał i musiałem nieźle się rozkojarzyć, bo zanim Pompon
nabrał zarysu docelowego kształtu ostrzygłem mu uszy! Leżały teraz pośród sterty
włosów jak wyrzut sumienia i zerkały ciekawie to na mnie, to na niego, a Pompon
wydawał się ignorować je doskonale. Wolałem nie wzruszać ramionami, żeby nie
pomyślał, że go lekceważę.
- hmm – chrząknąłem wstępnie, bo nie bardzo wiem, jak
zagaić człowieka, któremu właśnie obciąłem uszy podczas amatorskiego seansu
fryzjerskiego. Przecież to coś więcej niż faux pas, ale tym razem Pompon wzruszył…
Nie wiem czym wzruszył, ale zafalował w pionie z lekką sugestią, że to
wzruszenie ramion, sapnął i głosem pozbawionym wprawy powiedział:
- I tak były zbędne małżowinki przez ostatnie
pięćdziesiąt lat, a na dodatek wiecznie skarżyły się, że słuchawki je gniotą. Nie
ma zmartwienia. Teraz nic ich gnieść już nie będzie.
Ostygłem troszeczkę, bo
obawy miałem wielkie i chciałem zaoferować transport do szpitala, żeby jakoś je
przyszyli Pomponowi i może dokończyli ten zabieg, który tak nieumiejętnie
popełniam. Zaprotestował i gdzieś spomiędzy tego kosmatego dywanu wyciągnął dłoń,
żeby mnie poklepać uspokajająco. Strzygłem więc dalej. Miejscami zaczynał już przypominać
wyleniałego dzika, albo welurowy fotel, ale miejscami harty afgańskie wyć mogły
z zazdrości, jak lekko falują mu włosy na wietrze. Gimnastyka ponad moje obecne
możliwości. Spocony, zziajany, przemieszczałem się wokół starając się z tej
kuli odzyskać kształt sprzed kosmicznej podróży, ale efekty nie przychodziły
szybko. Może trzeba było powierzchownie najpierw ogolić całość, a dopiero
później zagłębiać się w te „historyczne pokłady”?
Wokół zaczęli pojawiać się gapie,
a ci – wiadomo – aż kipieli od dobrych rad i ironicznych uwag, ale do pomocy
nie dało się znaleźć ani jednej duszyczki. Ciąłem sam, a Pompon siedział niewzruszenie.
Jakieś dziecko lizało loda i skarżyło się mamie, że włos się przykleił do
śmietankowych właśnie, jakiś kundel szorstkowłosy usiłował odbyć stosunek z
bardziej zbitą kupką dopiero co ściętego owłosienia Pompona, starsza pani o
słabym wzroku wyjęła z torebki lupę, żeby w komplecie z okularami stanowiły lunetę
dalekiego zasięgu. Niemalże zobaczyłem jej zogniskowaną ciekawość skwierczącą
gdzieś w pół wysokości Pompona i szczęściem słońce nie zerkało przez lunetę, bo
mielibyśmy w parku pogorzelca.
Pot lał się ze mnie
strumieniami, więc zrobiliśmy przerwę. Usiadłem na ławce obok wystrzępionego
Pompona i zapaliłem fajeczkę. Tłum rzedł, bo patrzenie na mnie palącego fajkę
atrakcji specjalnej nie stanowi, więc poszli. Pies tryumfalnie dokończył, co mi
instynkt nakazywał, lody zostały odrapane z sierści, a wzrok, jakim mama
dziecięcia na mnie patrzyła pełen był obrzydzenia. Babcia od konstrukcji optycznych
arytmicznie i bardzo powoli oddalała się w stronę sąsiedniej ławki i wyglądało na
to, że dotrze, nim skończę palić fajeczkę. Pompon czekał grzecznie, jakby był
pluszowym misiem i jednym słowem nie zdradzał się z niecierpliwością.
Wstałem, bo słońce dotknęło
zenitu, a przede mną szmat drogi do szczęśliwego końca. Jazgot maszynki
wypłoszył owady, a przecież i tak pot z drobinkami sierści łaskotały mnie po
szyi kąsając wściekle, że marzyłem już o kąpieli. Pompon powolutku stawał się
mniejszym gabarytowo egzemplarzem i kształtów nabierał. Tam, gdzie przetarłem
ścieżki zdawał się mizerotą. Szkieletem obciągniętym gęstą pajęczyną. Przy
nieco gorszej pogodzie miałbym się z pyszna z elektrostatyką – po wyładowaniach
atmosferycznych Pompon musiał wyglądać imponująco, ale stawał się niebezpieczny,
jak odbezpieczony paralizator.
Nie pamiętam równie męczącej
roboty. Słońce przesunęło ciężar dnia w stronę zmierzchu i popołudnie dojrzałe
było nad podziw, kiedy wreszcie Pompon wynurzył się spod prywatnej ekologii.
Był goły. Może nie było to oczywiste, jednak teraz, kiedy opadł kurz historii
stał przede mną goły facet. Stary i pomarszczony. Chyba było mu zimno, bo
zadrżał. Oglądał samego siebie zawzięcie – pewnie chciał się przywitać, bo
dawno się nie widzieli. Miałem zostać? Zakłócać?
Nie było dobrych rozwiązań,
bo porzucić gołego w parku źle, a zostać z gołym jeszcze gorzej. Tylko patrzeć,
jak się policja zainteresuje. Oddałem mu własną koszulkę, która jemu za
sukienkę albo halkę robić mogła, ale jej nie zakładał – to pogorszyło stan – on
nagi, ja półnagi… nawet nie próbowałem wzruszać ramionami, tylko szepnąłem:
- do jutra – i uciekłem stamtąd. Łatwo było powiedzieć do
jutra, ale czy go poznam? Po czym? Może on pozna mnie…
I co? Był filc? Pytam, bo filcu maszynka tym bardziej nie bierze.
OdpowiedzUsuńspróbuj zapomnieć o fryzjerze na 50 lat, to się przekonasz.
UsuńNie muszę - wystarczyły mi zdredowane (i to wcale nie po 50 latach) PERSony.
Usuńw filcu, to chyba się rzeźbi.
Usuńa dredy, to też filc - wygląda toto jak tłuszcz pomieszany z popiołem nałożony grubo na włosy i wtarty (zrolowany). z tego da się zrezygnować, czy trzeba to obciąć do gołej skóry?
Do gołej. Od filcu nie ma odwołania. {Wiem, że dredy to filc, dlatego to napisałam. Ojcu tłumaczysz, jak się dzieci robi?}
Usuńprzepraszam Tato...
UsuńNo! Żeby mi to było ostatni raz!
Usuńpostaram się nie spotkać kolejnego Pompona... gorzej, kiedy mnie spotka jakiś zbiorowy sędzia Dred.
UsuńOby nie Zgred.
Usuńzgred, to w młodzieżowym slangu tato (przynajmniej kiedyś, bo teraz to nie wiem)
Usuńprzymierzasz się do funkcji sędziego? - bo na ojca zapisałaś się już wcześniej.
żadnego umiaru nie masz dziewczyno
Podobno trzeba wiele chcieć, żeby dostać cokolwiek.
Usuńno tak - dostać... a Mikołaj po świecie raz na rok łazi i nie do każdego dotrze.
Usuńdostałaś już od rodziców życie - to znacznie więcej niż "cokolwiek"
I mam obowiązek być zachwycona?
Usuńniekoniecznie. wydawało mi się, że decyzyjność również posiadasz.
UsuńBardzo ograniczoną - i nie dlatego, że jestem upośledzona.
Usuńdo braku zachwytu zapewne wystarczającą.
UsuńUff.
UsuńUlżyło.
Zabawna opowieść, szczególnie fag. o obcięciu uszu.
OdpowiedzUsuńdla Pompona ten fragment zapewne był najmniej zabawny.
Usuńale cieszę się, że mogłem poprawić Twój humor.
O matko, tak to jeszcze nie zarosłam...ale czasami widuję takich na ulicy ;-)
OdpowiedzUsuńnie szkodzi - ćwicz pilnie, a nuż się uda. a zanim to nastąpi, to się uśmiechnij szeroko.
Usuń