czwartek, 3 maja 2018

Pompon.


Przyszło toto do mnie – pojęcia nie mam dlaczego wybrało mnie, ale przyszło. Pamiętam, jaką sensację wywołało, kiedy się tutaj pojawiło – w jednoosobowej maszynie, której kokpit ledwie wystarczał na podstawowe ruchy umożliwiające zachowanie mięśni przy życiu. Ponoć po jakiejś katastrofie udało się uruchomić tylko to i wracać przez niezmierzony kosmos do domu. Samotnie, przez pięćdziesiąt lat, miał szczęście, że systemy podtrzymania funkcji organizmu zachowywały się bez zarzutu. Tylko łączności zabrakło, żeby poszukać pomocy i trochę tych interaktywnych map, z których można było odnaleźć najbliższe życie. Tułał się więc przez kosmos w tempie taksówki miejskiej, a splot nieprzychylnych zdarzeń usunął mu z kursu każdą możliwą pomoc.

Pięćdziesiąt lat samotności – w tym czasie można trzy razy ożenić się i rozwieść z przyrządami sterowniczymi, a z fotelem doczekać wnucząt! A on gadał do uszkodzonych elementów sterowania tak długo, aż ze wstydu wypaliły się jeszcze bardziej i pokryły rumieńcem patyny. Jak przeżył i nie oszalał, to pozostanie jego zagadką, a ja nie wiem, jak silnym musi być życie, żeby podołać pięciu samotnym dekadom. Po powrocie uciekał od zamkniętych przestrzeni, nawet śpiąc po parkach i plażach, żeby mieć wokół siebie niezmierzone przestrzenie i żadnych ograniczeń. Ludzi traktował trochę nieufnie – jakby byli zwidami i fatamorganą, ale zapytany odpowiadał, nim się spłoszył i uciekł.

Dzisiaj przyszedł do mnie – może dlatego, że kopciłem na parkowej ławce fajkę podglądając wstający dzień i rozkoszując się przekomarzaniami ptasimi. Przyszedł nieśmiało i przysiadł się cicho. Zarośnięty tak, że tylko w skrzących się oczach nie było sierści. Wyglądał jak pompon z dwoma srebrnymi guziczkami wetkniętymi gdzieś pomiędzy te kłaki. Siedział i patrzył na mnie bez słowa, a kiedy w milczeniu wyciągnąłem do niego dłoń z fajką zakołysał oczami na boki – znaczy, że chyba nie… Wzruszyłem ramionami, bo to najłatwiej i ćmiłem dalej pozwalając mu na zebranie się w sobie i wykrztuszenie, co go sprowadza. Dopiero, kiedy wystukałem resztkę żaru o ławkę odważył się zapytać:

- Ostrzyżesz mnie? Ale tu, bo nie pójdę na salony…

Dlaczego ja? Przecież nie jestem nawet fryzjerem, a tutaj postrzygacza owiec trzeba, żeby spod tej plątaniny kudłów wydobyć ciało Pompona. Chciałem się wykpić, usiłowałem tłumaczyć się z własnej ignorancji, ale żałość tak wielką miał w oczach, że machnąłem ręką na skrupuły i poszedłem przynieść nożyczki i amatorską maszynkę.

Strzyżenie Pompona może się wydawać zabawne, jednak to ciężka praca, kiedy nie wiadomo nawet, jak głęboko sięgają piórka w głąb tej struktury. Przez pięćdziesiąt lat część tej masy ukształtowała się zapewne w zwarte ciało stałe i pod wierzchnią warstwą mogła stanowić filc – śmiechem parsknąłem brzydko dość, bo skojarzenie miałem z walonkami – kosmate walonki z grzywką. I to żywe.

Kiedy wróciłem wciąż siedział na ławce i cierpliwie czekał – czym w końcu dla niego ta mizerna godzina, wobec półwiecza samotności. Włączyłem maszynę, a Pompon zamknął oczy i poddał się zabiegom z lubością. Tak sądzę, bo mruczał gdzieś tam pod spodem na tyle wyraźnie, że słyszałem dźwięki pomimo jazgotu maszynki. Wokół ławki rosła sterta obciętych włosów, a wiatr nie zamierzał jej rozwiewać wcale. Przysięgam, że widziałem dwie polne myszy, jak uciekały, kiedy zbliżyłem się maszynką do jakiegoś gęstszego i bardziej ocienionego rewiru. Przecież spał gdzieś pod gołym niebem, a myszom może chłodno było, więc się wprowadziły na te salony. Jeśli pomieszkałby tu jeszcze trochę, to zaskrońce i wikłacze dołączyłyby do tych myszek niechybnie, a w tej dżungli sierści mógł wyewoluować świat tak niepojęty, że aż żal mojej dzisiejszej działalności.

- Mogłem przynieść kosiarkę, byłoby odrobinę szybciej – wisielczy humor mnie nie opuszczał i musiałem nieźle się rozkojarzyć, bo zanim Pompon nabrał zarysu docelowego kształtu ostrzygłem mu uszy! Leżały teraz pośród sterty włosów jak wyrzut sumienia i zerkały ciekawie to na mnie, to na niego, a Pompon wydawał się ignorować je doskonale. Wolałem nie wzruszać ramionami, żeby nie pomyślał, że go lekceważę.

- hmm – chrząknąłem wstępnie, bo nie bardzo wiem, jak zagaić człowieka, któremu właśnie obciąłem uszy podczas amatorskiego seansu fryzjerskiego. Przecież to coś więcej niż faux pas, ale tym razem Pompon wzruszył… Nie wiem czym wzruszył, ale zafalował w pionie z lekką sugestią, że to wzruszenie ramion, sapnął i głosem pozbawionym wprawy powiedział:

- I tak były zbędne małżowinki przez ostatnie pięćdziesiąt lat, a na dodatek wiecznie skarżyły się, że słuchawki je gniotą. Nie ma zmartwienia. Teraz nic ich gnieść już nie będzie.

Ostygłem troszeczkę, bo obawy miałem wielkie i chciałem zaoferować transport do szpitala, żeby jakoś je przyszyli Pomponowi i może dokończyli ten zabieg, który tak nieumiejętnie popełniam. Zaprotestował i gdzieś spomiędzy tego kosmatego dywanu wyciągnął dłoń, żeby mnie poklepać uspokajająco. Strzygłem więc dalej. Miejscami zaczynał już przypominać wyleniałego dzika, albo welurowy fotel, ale miejscami harty afgańskie wyć mogły z zazdrości, jak lekko falują mu włosy na wietrze. Gimnastyka ponad moje obecne możliwości. Spocony, zziajany, przemieszczałem się wokół starając się z tej kuli odzyskać kształt sprzed kosmicznej podróży, ale efekty nie przychodziły szybko. Może trzeba było powierzchownie najpierw ogolić całość, a dopiero później zagłębiać się w te „historyczne pokłady”?

Wokół zaczęli pojawiać się gapie, a ci – wiadomo – aż kipieli od dobrych rad i ironicznych uwag, ale do pomocy nie dało się znaleźć ani jednej duszyczki. Ciąłem sam, a Pompon siedział niewzruszenie. Jakieś dziecko lizało loda i skarżyło się mamie, że włos się przykleił do śmietankowych właśnie, jakiś kundel szorstkowłosy usiłował odbyć stosunek z bardziej zbitą kupką dopiero co ściętego owłosienia Pompona, starsza pani o słabym wzroku wyjęła z torebki lupę, żeby w komplecie z okularami stanowiły lunetę dalekiego zasięgu. Niemalże zobaczyłem jej zogniskowaną ciekawość skwierczącą gdzieś w pół wysokości Pompona i szczęściem słońce nie zerkało przez lunetę, bo mielibyśmy w parku pogorzelca.

Pot lał się ze mnie strumieniami, więc zrobiliśmy przerwę. Usiadłem na ławce obok wystrzępionego Pompona i zapaliłem fajeczkę. Tłum rzedł, bo patrzenie na mnie palącego fajkę atrakcji specjalnej nie stanowi, więc poszli. Pies tryumfalnie dokończył, co mi instynkt nakazywał, lody zostały odrapane z sierści, a wzrok, jakim mama dziecięcia na mnie patrzyła pełen był obrzydzenia. Babcia od konstrukcji optycznych arytmicznie i bardzo powoli oddalała się w stronę sąsiedniej ławki i wyglądało na to, że dotrze, nim skończę palić fajeczkę. Pompon czekał grzecznie, jakby był pluszowym misiem i jednym słowem nie zdradzał się z niecierpliwością.

Wstałem, bo słońce dotknęło zenitu, a przede mną szmat drogi do szczęśliwego końca. Jazgot maszynki wypłoszył owady, a przecież i tak pot z drobinkami sierści łaskotały mnie po szyi kąsając wściekle, że marzyłem już o kąpieli. Pompon powolutku stawał się mniejszym gabarytowo egzemplarzem i kształtów nabierał. Tam, gdzie przetarłem ścieżki zdawał się mizerotą. Szkieletem obciągniętym gęstą pajęczyną. Przy nieco gorszej pogodzie miałbym się z pyszna z elektrostatyką – po wyładowaniach atmosferycznych Pompon musiał wyglądać imponująco, ale stawał się niebezpieczny, jak odbezpieczony paralizator.

Nie pamiętam równie męczącej roboty. Słońce przesunęło ciężar dnia w stronę zmierzchu i popołudnie dojrzałe było nad podziw, kiedy wreszcie Pompon wynurzył się spod prywatnej ekologii. Był goły. Może nie było to oczywiste, jednak teraz, kiedy opadł kurz historii stał przede mną goły facet. Stary i pomarszczony. Chyba było mu zimno, bo zadrżał. Oglądał samego siebie zawzięcie – pewnie chciał się przywitać, bo dawno się nie widzieli. Miałem zostać? Zakłócać?

Nie było dobrych rozwiązań, bo porzucić gołego w parku źle, a zostać z gołym jeszcze gorzej. Tylko patrzeć, jak się policja zainteresuje. Oddałem mu własną koszulkę, która jemu za sukienkę albo halkę robić mogła, ale jej nie zakładał – to pogorszyło stan – on nagi, ja półnagi… nawet nie próbowałem wzruszać ramionami, tylko szepnąłem:

- do jutra – i uciekłem stamtąd. Łatwo było powiedzieć do jutra, ale czy go poznam? Po czym? Może on pozna mnie…

21 komentarzy:

  1. I co? Był filc? Pytam, bo filcu maszynka tym bardziej nie bierze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. spróbuj zapomnieć o fryzjerze na 50 lat, to się przekonasz.

      Usuń
    2. Nie muszę - wystarczyły mi zdredowane (i to wcale nie po 50 latach) PERSony.

      Usuń
    3. w filcu, to chyba się rzeźbi.
      a dredy, to też filc - wygląda toto jak tłuszcz pomieszany z popiołem nałożony grubo na włosy i wtarty (zrolowany). z tego da się zrezygnować, czy trzeba to obciąć do gołej skóry?

      Usuń
    4. Do gołej. Od filcu nie ma odwołania. {Wiem, że dredy to filc, dlatego to napisałam. Ojcu tłumaczysz, jak się dzieci robi?}

      Usuń
    5. przepraszam Tato...

      Usuń
    6. No! Żeby mi to było ostatni raz!

      Usuń
    7. postaram się nie spotkać kolejnego Pompona... gorzej, kiedy mnie spotka jakiś zbiorowy sędzia Dred.

      Usuń
    8. zgred, to w młodzieżowym slangu tato (przynajmniej kiedyś, bo teraz to nie wiem)
      przymierzasz się do funkcji sędziego? - bo na ojca zapisałaś się już wcześniej.
      żadnego umiaru nie masz dziewczyno

      Usuń
    9. Podobno trzeba wiele chcieć, żeby dostać cokolwiek.

      Usuń
    10. no tak - dostać... a Mikołaj po świecie raz na rok łazi i nie do każdego dotrze.
      dostałaś już od rodziców życie - to znacznie więcej niż "cokolwiek"

      Usuń
    11. I mam obowiązek być zachwycona?

      Usuń
    12. niekoniecznie. wydawało mi się, że decyzyjność również posiadasz.

      Usuń
    13. Bardzo ograniczoną - i nie dlatego, że jestem upośledzona.

      Usuń
    14. do braku zachwytu zapewne wystarczającą.

      Usuń
  2. Zabawna opowieść, szczególnie fag. o obcięciu uszu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dla Pompona ten fragment zapewne był najmniej zabawny.
      ale cieszę się, że mogłem poprawić Twój humor.

      Usuń
  3. O matko, tak to jeszcze nie zarosłam...ale czasami widuję takich na ulicy ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie szkodzi - ćwicz pilnie, a nuż się uda. a zanim to nastąpi, to się uśmiechnij szeroko.

      Usuń