Zwijam
się w kłębuszek niepozorny i znowu udaję, że zupełnie mnie nie ma. W embrion
pływający jeszcze swobodnie w zaciszu macierzyńskich instynktów wciąż nie do
końca uświadomionych. Obejmuję ramionami własne kolana i pływam bezwolnie i swobodnie.
Nie powiem, że odważnie, bo kurczę się w lękach zbyt wielu – ta swoboda bierze
się z obaw. Otulam sam siebie, bo innych chętnych nie widać, a wokół kły i
pazury, burczenie nienasyconych organizmów i ślina cieknąca z jęzorów wywieszonych.
Jad i podstęp, zasadzka i jawna agresja, nagonka i współpraca piracka wypatrująca
łupu, żeru, przetrwania…
Dzień jeszcze nie jest pewien, czy chce nadejść,
chociaż noc wydaje się ze zmęczenia mrugać niebiańskimi powiekami, a ja drżę pośród
oceanu prześcieradła, kiedy zlekceważona kołdra odfrunęła na podłogę – ona też wystraszona – boi
się, że zostanie posądzona o kolaborację, a może i zdradę. Uciekła więc ciemną
nocą i rogiem spłowiałym od prania wskazuje mnie palcem, żeby się wykazać
gorliwością wobec sędziów. Prześcieradło, gdyby mogło pewnie też uciekłoby ode
mnie, ale ciężar mojej beznadziei przytłoczył je tak, że tylko marszczy się i
układa pode mną, jak wydmy pustynne czesane wiatrem. Może doskwierać mi próbuje, może złośliwością
raczy.
Spoza okna dobiegają poranne targi
ptasiej drobnicy, skargi klepiska deptanego samochodami zbyt wielkimi dla jednej
istoty. Pojedyncze okna plamią noc jasnymi kleksami nienaturalności, wiatr
zlizuje kurz z liści, a ja pulsuję rytmem zbyt szybkim, żeby udawać sen. I tak
śnić nie potrafię, więc może powinienem zrezygnować z tego udawania i pozwolić mrocznej
wilgoci zrewidować moje ciało, pójść tam, gdzie natura wciąż broni się przed
estetyką człowieczą, zniknąć pośród sil starszych niż pamięć hieroglifów kutych
w skałach pamiętających stworzenie świata.
Zalążek egoizmu drąży we mnie dziury od
środka i próbuje mnie nauczyć własnych wartości. Kiedy ja wiję się przed
hipotetycznym ciosem, próbuje mnie skłonić do walki i zaciśnięcia pięści. A ja
zaciskam splecione dłonie, żeby ramiona nie wypuściły kolan z objęć, staram się
uformować ciało w kulę idealną, bliższą mi jakoś od koncepcji sześcianu. Można
sarkać, można kpić, ale przecież kąt prosty jest nienaturalnością, z której
cywilizacja dopiero uczyniła boską wartość. Przyroda go nie zna wcale, a jeśli
się zdarzy, to częściej jest deformacją, niż cechą pożądaną. Jest ułomnością. Może
dlatego ludzie chcą się odciąć od „prymitywnej” natury ewoluując w
przestrzeniach prostopadłościennych, poziomych tak bardzo, że nawet woda płacze szukając ujścia zrozpaczona, nie wiedząc dokąd ma zmierzać – cud ludzkości – tak oszołomić wodę,
żeby zabłądziła i w stresie uschła kleksem mineralizacji podobnym do słojów
drzewa, czy wstęg agatów.
Tymczasem leżę, w samounicestwieniu, w
skrępowaniu rękami własnymi, ubezwłasnowolniony strachem i bezsennością, która
odbiera energię i wolę. Ponoć są tacy, którzy wspominają ostatni sen w czasach
tak zamierzchłych, że już jest on wygładzony westchnieniami podąża ścieżką
ideału. Pośród nocy, której ludzie odebrali już nieskończoność i każdej doby
starają się wydłubać z niej kolejne fragmenty przestrzeni, czasu, kolorów. Kto
wie, czy nie dlatego słońce wstaje zawstydzone, bo to jego rolą było świat barwami
wypełnić i pokazać przestrzeń. Noc ma zostać niedopowiedzeniem, nieokreślonością,
w której dowolnie wielkie i dowolnie małe sprawy są tożsame. Sięgają kresu pojmowania. Tak jak ja.
Wiem, albo tylko domniemywam, że poza
łóżkiem istnieje świat, nawet odrobinę oswojony rutyną chwilową, ale przecież,
gdyby go nie było? Nocą? Po czym poznałbym, że skurczył się i oplótł mnie skwapliwie pajęczyną, skondensował do rytmu mojego serca i dłoni szukających drapieżnie punktu
zaczepienia. Bezskutecznie niestety i tylko szramy na prześcieradle każdego
ranka świadczą o desperacji, o sile, która we mnie tkwi, gdy szukam. Świata,
przestrzeni, towarzystwa, znaczenia…
Ciebie nie oszukam na pewno, nawet pośród nocy widzę twój uśmieszek ironiczny. Nie schowam się w stuletniej powodzi słów, bo już
czekasz aż powiem nieuniknione – że ciebie szukam nocą każdą. Ciebie, bo tylko
ty możesz noc rzucić na kolana, możesz ją rozśpiewać ciałem własnym zatopionym
w moim wspólnotą, która potrafi rozciągnąć nawet paroksyzm nieskończoności. Nawet w omamach,
w przedświcie snu, w majakach zmęczenia i skargach rzewnych szukam na
płaszczyźnie prześcieradła uzasadnienia, szukam idei potrafiącej wartość nadać przyszłości,
ignorancji wreszcie w sobie szukam, która pozwoli mi zlekceważyć bezkres nocy i
sprowadzić ją do roli szklanki herbaty stojącej przy łóżku, na wszelki wypadek,
gdyby zły sen, albo uniesienie powołało do życia pragnienie.
Powiem. Oczywiście że powiem. Nie ustami,
które są nawykłe do kłamstw, nie wzrokiem upośledzonym każdej nocy. Jeśli
chcesz prawdy absolutnej… Dotrwaj świtu i zerknij na prześcieradło – znów mną podarte,
znów zeklniesz mnie za ekspresję i szkalowanie ekonomii, za brak szacunku i niepohamowaną
potrzebę, a ja jak skarcony szczeniak z psoty będę się cieszył nierozumnie.
Zupełnie nierozumnie. Bądź mi tej nocy, zaistniej w nieskończoności prześcieradła, bądź
chociaż anioł skrzydła ma wyskubane i w poszwę kołdry, niczym niewolnik został
odziany i zepchnięty w otchłanie nieoczywistej podłogi, niczym w piekło, bo na prześcieradle
jest miejsce tylko dla dwojga…
Szukam cię dłonią przeklętą w mrocznych spazmach, niepewną i strachliwą. Jesteś ostatnią odwagą, nadzieją i tchnieniem, w którym życie może
noc przetrwać bezkarnie. Może przetrwać nieskończoność. Tylko nie bez ciebie…
Podrę każde prześcieradło, podrę noce na strzępy. Jesteś snem, który może
nadejść i nadzieją, o której śnić warto.
Zwijam się w kłębuszek niepozorny i
udaję, że zupełnie mnie nie ma. W embrion pływający jeszcze swobodnie w zaciszu
macierzyńskich instynktów wciąż nie do końca uświadomionych. Obejmuję ramionami
własne kolana i pływam bezwolnie i swobodnie. Zwijam się pośród nocy i chociaż
oczy udają, że śpią, to pazury drapią prześcieradło do posoki gorejącej, mojej
lub jej. Szukają ciebie beznadziejnie niemal, ale szukają. Podświadomie, instynktownie,
rozpaczliwie. Męskim głosem tkam skargę pośrodku niedopowiedzenia nocy, od
której nawet księżyc się odwrócił. Tkam skargę i żebrakiem jestem, który nawet
leżąc klęczy – na katafalku prześcieradła, zbyt dużym dla samotności, pośród wieczności
mrocznej i obojętnej. Szukałem wartości, a kiedy dniem ją znalazłem, to noc mi
ją zabrała… Czy noce muszą być takie długie? Czy w ogóle muszą być?
Naciągam
prześcieradło, słysząc jak protestuje krzykiem pękających włókien bawełny – a mimo to ciągnę konwulsyjnie, wiedząc, że gdzieś na nim udajesz, że śpisz… W samym środku
nieskończoności… Na drugim końcu... Kto to widział, tak wielkie prześcieradła prząść?
To ciekawe, że o nocy i o śnie można pisać tylko z perspektywy. A przecież nie zapamiętujemy dokładnie tego, co nam się śni. Czyli każdy opis snu jest już z założenia nieprawdziwy. Bo senny.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się dwuznaczność angielskiego słowa "dream". Wygodna jest.
Można powiedzieć:
Miałem sen, że latam.
Śniło ci się, że latasz?
A nie, to tylko takie marzenie.
I wszystko prawdą jest, a jednak kłamstwem :-)
nie zdążyłem nauczyć się śnić, jednak rodziców za to nie zamierzam oskarżać - może byłem leniwy, albo miałem inne zainteresowania. Sny są mi niedostępne, więc wymyślam je na jawie. Nie pamiętam żadnego snu z lataniem, w ogóle pamiętam aż trzy sny, w tym jeden - podróż koleją przez ocean, kiedy z bydlęcego wagonu wypada moja matka... może lepiej snów nie miewać wcale? Salvatore Dali mawiał ponoć - "kiedy rozum zasypia wyobraźnia rodzi potwory" może zgadł rzeczywistość? artyści sa odrobinę bliżej spraw niepojętych.
UsuńKto to widział tak wielkie łóżka robić?
OdpowiedzUsuńKto raz nauczył się spać w towarzystwie, samotnie nigdy już nie zaśnie spokojnie...
zasnąć niby można, ale człowiek wstanie nieszczęśliwy, a ile si naszamocze po drodze, to tylko łóżko się dowie.
UsuńBywa, że o wiele wygodniej spać w pojedynkę. Z czasem można nawet to polubić, a tęsknota za towarzystwem niech się rozciąga w inne rejony. Sny dzieją się bez względu na ilość osób w łóżku.
OdpowiedzUsuńbywa. jednak to słowo oznacza margines, a nie normę.
UsuńFajne. Sympatyczne. I dziwnie... cieszy :)
OdpowiedzUsuńno tak... to nie Ty budzisz się bezpańsko w bezkresie.
Usuńale tęsknić równie pięknie potrafię,
OdpowiedzUsuńno, może trochę mniej rozdzierająco, a tak jakby... bardziej ze środka.
zdradzę po cichu, że męski katar, to kataklizm i koniec świata - rozdzierająco mówisz? bo każde nieszczęście jest apokalipsą.
OdpowiedzUsuńO, ja-niedobra! jak mogłam się ucieszyć, zamiast współczuć? przytulam - katar i noc... kiedyś miną.
Usuńale tęsknić możesz - najpiękniej, jak potrafisz.
Usuńmogę, a mój KTOŚ może na to kichać.
UsuńDla samotnego - wielkie, dla dwojga - także, bo i po co dwojgu bliskich ludzi takich rozstrzał:-)
OdpowiedzUsuńnie jestem pewien, czy zrozumiałem - dla samotnika wielkość polega na marzeniu, dla pary na spełnieniu, a dla reszty to pozostanie tajemnicą (dziwną, bo poniekąd nieopisywalną, a przecież to sprawa, którą trzeba uczynić, nie tylko gadać, a nawet słów jest skończona ilość - piękno intymności polega na wzajemności, której nie da się powtórzyć, czy upublicznić)
Usuń