poniedziałek, 16 lipca 2018

Lolita.


Patrzyłem na ciebie. Na twoje ciało, które dorastało zdecydowanie szybciej od mózgu, na te wszystkie bibeloty, którymi każda kobieta nawet w bezruchu potrafi oszołomić mężczyznę, jeśli tylko w nim choć odrobina gorącej krwi jeszcze krąży. Skąd wiedziałaś Niedojrzałości Moja, jak spowodować, abym nie był w stanie odwrócić się, abym zastygł, jak magma gorejąca w morskie otchłanie rzucona? Patrzyłem skostniały, a ty stałaś podpierając brodę palcem, albo od niechcenia opierając skroń o futrynę, żeby pachnące nocą włosy wysypały się na twarz, gdy ty mówiłaś spomiędzy tych czarnych włosów tak urocze głupoty, że pokonałaś moją bezduszną i odporną na świat duszę. Trzepotałaś rzęsami, jak mucha plujka skrzydłami tłucze po świeżo umytej szybie, kiedy daremnie szuka ucieczki na swobodę.

Kupiłaś mnie tym swoim nieumiejętnym życiem, które dopiero nieśmiało wypełniało ciałem twoje okrągłości, a z ust twoich wyfruwały prawdy tak naiwne, że nie znalazłem w sobie samozaparcia, żeby ciebie ich pozbawiać. Żeby poskromić twoją nastoletniość dopiero co się jątrzącą pierwszym księżycem. Niech sobie zgniją w tobie, kiedy przyjdzie na to czas. Niech pozostaną ideami zaszczepionymi poprzez bajki, których nie miał kto zinterpretować i wyjaśnić, zanim się stało. Niech więc trwają wespół z dziecięcym tłuszczykiem na buzi i wraz z nim odejdą w przeszłość, kiedy pora nadejdzie, by życie wypaliło do cna złudzenia. Do zmarszczek zrozumienia, albo zgorzknienia. Jednak już dziś nie uwierzę, kiedy mówisz, że nie wiedziałaś, że nie widziałaś, że nie chciałaś – chciałaś i robiłaś wszystko z premedytacją, która podszeptem wydobywała z twojej podświadomości to, czym mogłaś mnie rzucić na kolana i zostawić z gębą pełną zdumienia i niedowierzania. Zanim sama zrozumiałaś byłem już twój.

Stary ja, któremu własne myśli zdążyły głowę pomalować niewzruszoną stalą historii przeżytych bardzo nieumiejętnie dni i ty, nieledwie rok temu w pierwszy biustonosz odziana, który nosiłaś dumnie, choć niepotrzebnie. Przepraszam – potrzebnie. Uczyłaś się nosić pozory i kryć wartości nieistniejące. Ale dzisiaj już umiesz, a prawdy tężeją, boleśnie kalecząc moje oczy, bo dzisiaj celowo nie zdążyłaś się ubrać. Dziś w halce tkanej pajęczą nicią, przez którą przebić się potrafi delikatne pierze zarostu intymnego, który wciąż nie wie, że zostanie wytrzebiony depilacją, żeby jego miejsce zajął tatuaż, od którego męskiej części świata spłoną policzki, a głos zadrży – jeśli dane mu będzie zobaczyć…

Sam już nie wiem, czy bardziej bałem się obrazu, czy też tego, że go nie zobaczę. Że nagle zmarszczysz sterczący nosek i palcem namalujesz determinantę oczekiwań, które spełniał będę z dala od ciebie tak długo, aż zdechnę niespełniony. Tupiesz rytmicznie nóżką bosą o skraj dywanu, a halka nie potrafi się powstrzymać od naśladownictwa i chociaż rytm trzyma, to przecież spóźniony, jakby synkopą chciała odpowiedzieć na twojego życia rytmy. Patrzę, jak głodomór patrzy na obiad podawany za szybą kryształową na stuelementowej zastawie stołowej wciąż pamiętającej obiady cesarzy chińskich, których prochy przez wieki rozproszyły się w niepojętej karuzeli ewolucji. Twoje wpółśpiące oczy, stopy lunatyczki, ciepło sprężystych pośladków wygrzanych nocą w inkubatorze materaca miękkiego niemal tak, jak twoje kiełkujące piersi. Twarde tylko wtedy, kiedy się je dotyka, lecz miękkie, gdy się do nich przytulać… Miękkie w oczach patrzącego.

Boże! Jak ty to wszystko wiesz dokładnie. Jak mnie torturujesz swoją pozorną nieświadomością, jak przeciągasz się, żebym zobaczył, że jedwab nie potrafi się potknąć na twoim udzie i płynie po nim tak gładko, jakby już nie miał zamiaru nigdy się zatrzymać… A ty chwytasz skraj halki dłonią, zanim odsłoni piegi tam, gdzie jeszcze nikt ich nie policzył, a szczęśliwiec ugrzęźnie na wieczność życia i będzie błagał o jeszcze, o ponowne sprawdzenie, czy aby pod wpływem emocji ich liczba nie zmieniła się od poprzedniego liczenia. Miałaś w oczach obietnicę raju haftowaną piekłem niedopowiedzeń i obietnic odważniejszych niż każda z myśli, którą zdążyłem począć. Nie wiedziałem, że jest coś więcej, niż nieskończoność, że ktokolwiek może mieć w sobie odwagę, żeby przekroczyć nieistniejącą granicę, krzycząc beztrosko: Chodź! Zobacz! Jakie cudowne rzeczy dziać się mogą, kiedy zdejmiemy z siebie ograniczenia, chodź, bądź ze mną nagi, odarty z pierza cywilizacji, przesądów, małostkowości. Chodź! Bądź ze mną tu, gdzie poza nami nikt nie będzie miał odwagi przyjść…

- Głupia! – niemal krzyczę na siebie i na ciebie, kiedy tak stoisz, a pościel paruje twoją dziewiczą słodkością, która przestała być już dzieckiem, tylko zapomniała o tym powiedzieć twojej głowie. Nie zdążyła jej nauczyć, że twoje chodź znaczy coś innego – już znaczy. Patrzę na twoje włosy różowe od chemii, na paznokcie, których kolor zamaskowałaś lakierem, na twoją nagość pozornie okrytą jedwabiem śliskim tak, że aż dziw, że po twojej skórze nie spłynął popełniając samobójstwo u twoich stóp nieskażonych jeszcze finiszem spaceru wokół równika, maratonem ziemia-mars-ziemia z aprowizacją na księżycach wszelakich…

Udajesz, że paznokcie gryziesz z niepokoju, ale jednocześnie oczami przewracasz, czym wstrząsasz moją świadomością do tego stopnia, że mój kręgosłup traci stabilność i nie potrafi już utrzymać rozwagi na poziomie akceptowalnym społecznie. Jestem twój i tylko skamleć umiem teraz, kiedy jesteś pachnąca nocą, której znaczenia znać nie możesz jeszcze – powiedz mi proszę, że jej nie znasz… i błagam - nie kłam, bo przecież nie rozpoznam kłamstwa w twoich wargach drżących, w twoich ustach, które uczą się służyć tobie zgodnie z wolą, ucząc się języka, którego żadna nauczycielka polskiego ciebie nie nauczy – nawet, jeśli go zna, to nie zdradzi się z talentem, żeby nie stał się chlebem powszednim…

A ty znasz… Wszystkie sztuczki, którymi świat dąży do powielania, do reprodukcji, bezwzględnie wybierając ziarno odporne bardziej, trwalsze o promil i ognioodporne. To dlatego na mnie ćwiczysz o poranku własną siłę, własne chęci, chociaż ja już nie mam szans w bezkompromisowym wyścigu plemników do cudu stworzenia. Jestem mięsem armatnim, poligonem, na którym trenujesz na czczo, jakbym był programem napisanym dla ciebie, w celu pozbawienia mnie złudzeń. A przecież… to właśnie ja mam przed oczami ciało ciepłe, miękkie i chętne… choć zbyt młode, lecz może to tylko moja interpretacja… Jak bardzo chciałbym być twój, tego nawet nie potrafię wyrazić. Jesteś pasożytem, od którego się nie uwolnię, jesteś przeznaczeniem, któremu jestem posłuszny, którego nie potrafię skarcić słowem, zapomnieć i odejść, jesteś wszystkim, co przeklinam i wszystkim, czego pragnę. A teraz stoisz przede mną i skórę naciągasz niedwuznacznie pod jedwabiem bezbarwnym… Gdybym był pająkiem, już szukałbym porwanych twoją ekspresją nici, już szukałbym drżącej w sieci zdobyczy motającej się z każdym ruchem i z każdym krzykiem bardziej moją, czekającą na konsumpcję.

16 komentarzy:

  1. Strach komentować w tych czasach:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a cóż się czasom stało?
      skoro mi udało się napisać, to Ty komentując możesz stanąć jakoś tak z boku i w razie czego akcje odwetowe przejdą trawersem, najwyżej rozczochrają Ci czuprynę (jeśli dysponujesz czymś takim).

      Usuń
    2. Czuprynę posiadam i to nielichą, więc - masz rację - niech czochrają!

      Usuń
  2. Wiesz co jest najgorsze? takie lolity są dzisiaj coraz młodsze za pozwoleniem rodziców i rodzice nie widzą w tym nic złego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. głupota w modzie. niestety. dziewczyny starają się imponować opalenizną, zamiast rozumem, więc czego oczekiwać. a nagość potrafi przykryć nawet skrajną głupotę.

      Usuń
  3. https://www.youtube.com/watch?v=FJpm0GrkEgc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no proszę - gotowy obraz.

      Usuń
    2. zamiast pisać mogłem pooglądać.

      Usuń
    3. Twój tekst ma trochę inny wydźwięk, to ja zjechałam dosyć nisko.

      Usuń
    4. czy ja wiem? świat zapewne i tak jest bogatszy w zdarzenia i ciągi dalsze.

      Usuń
    5. W wiele wersji zdarzeń.

      Usuń
  4. Porównanie trzepotu dziewczęcych rzęs do skrzydeł muchy plujki to dla mnie za wiele.
    Balthus mi się przypomniał, on malował takie Lolitki, tyle że jeszcze nieświadome swojego uroku. A może jednak...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czemu za wiele?
      przecież każdy wie, dokąd latają muchy...

      Usuń
  5. Bohater powinien zachować świadomość, że na Lolitach prokurator łapę trzyma.

    OdpowiedzUsuń