Pani o złotych kolankach nie wyglądała na szczęśliwą. Przytulona mocno do torebki, jakby dotyk Midasa zapłodnił jej zawartość wartością rozglądała się wokół zwiększając zachmurzenie ogólne. Młody, konkretnie zmutowany mężczyzna obejmował prywatnego „glonojada” i powłóczył po autobusie wzrokiem posiadacza. Tylko czekałem, aż zmusi dziewczątko, by uklękło przed swym panem, albo rozkaże wyskoczyć przez zamknięte okno. Nawierzchnie w okolicach dworca i jednego z większych miejskich placów są tak rozbrykane, jakby ktoś usiłował zmiksować pasażerów w jeden, wieloskładnikowy koktajl.
Chodnikowa wilgoć prowokuje wrony do degustacji. Spotykam szaloną kobietę z ochrypłym śmiechem opowiadającą nielicznym przechodniom o wózku pełnym kwiatów dla niewłaściwej niewiasty. Chwilę później mijam siedzącą na ławeczce parkę znietrzeźwiałych dżentelmenów, dla których weekend jeszcze się nie skończył i najwyraźniej doskonale im było razem w alternatywnej, niemal stojącej czasoprzestrzeni.
Niektórzy nie dzielą życia na weekendy i pozostałe dni tygodnia, każda okazja dobra do nietrzeźwienia...
OdpowiedzUsuńjotka
jak mawiał pewien filmowy pijaczek - upijałem się dawno temu, a teraz, to tylko dolewam.
Usuń