Chudziutka dziewczyna ledwie ciągnie na przystanek a buty ma tak ciężkie, że musi szurać idąc. Do wtóru żuje gumę, żeby z rytmu nie wypaść. Autobus dogania pani z siatką, z której sterczy por, kto wie, czy nie zaszczyci swą obecnością rosołu. Piękny i gładki chłopak w kaszkiecie ma uszy pozbawione płatków. Nie, nie z powodu jakichś dramatycznych wydarzeń, lecz tak zwyczajnie, genetycznie. Ponoć była to cecha charakterystyczna jednego z tajemniczych ludów, których większość obawiała się i rozpoznawała właśnie po tej drobnej odmienności. Naprzeciw chłopaka stanęła pani w beżowej kurtce ze skóry. Kurtka miała na wysokości biustu kieszenie z rozpiętymi zamkami i to bynajmniej nie przypadkowo – bez tego piersi absolutnie nie zmieściłyby się wewnątrz, choć kurtka nie była za mała, a rękawy miała nawet za długie.
Usiadłem jakoś tak bezmyślnie przy oknie, którego nie było, bo górną część zasłaniała czarna blacha, więc z zewnątrz mogłem podziwiać stopy spacerowiczów, a na przystankach, to nawet ich biodra. Nie chcąc wyjść na satyra-erotomana skupiłem się na wnętrzu. A panie kolejno przysiadające się do mnie na fragment podróży momentalnie zamykały oczy i wysiadały chyba na węch, albo słuch. Nie wiem. Wiem, że poczułem woń imbiru, co było dobrą wiadomością, gdyż wnętrza często oferują znacznie mniej urzekające aromaty. Miedzianowłosa o niezmordowanie ruchliwych rękach dłonie miała upierścienione tak bardzo, że biżuteria mogła stanowić niebezpieczne kastety w zwarciu. Jadąc nietypową trasą dostrzegam, że do dwóch domów na wodzie dołączył trzeci. To jeszcze nie osiedle, ale pociąg już więcej niż lokalny. Stoją grzecznie przy brzegu, zostawiając kajakarzom miejsce na jazdę w górę dopływu zbyt płytkiego na poważniejsze silnikowe jednostki.
Dużym kołem wracam dość szybko, tym razem siadając więcej inteligentnie przy oknie oferującym to, czego od okien człowiek się spodziewa, czyli widoki. Słońce dopiero wynurza się zza horyzontu i oświetla dachy co wyższych budynków. Nagie drzewa dźwigają ciężar pustych gniazd, a na przystankach tłok. Kobiety-matrioszki kołyszą się sennie w rytm nieznanych melodii, młodzieńcy grzeją dłonie porannymi wzwodami, puchaty facet w krótkim rękawku zerka na apetyczną panią w minispódniczce i oboje są z innego świata, nie znającego wełny czapek, czy futer podbitych kapot. Czarnoskóry zapadł w letarg w przystankowej wiacie, może zamarza, może cierpi na nieznaną mi chorobę – nie wiem. Nie wysiadam. Patrzę, jak coś zagnało chmury za prostą kreskę, ponad którą niebo maluje się czystsze niż sumienie premiera dowolnego rządu. Na kolejnym przystanku widzę, jak rumiany pan wspina się wzrokiem po nogach wysokopiennej pani i to najwyraźniej bez aklimatyzacji. Mógł założyć jakiś obóz przejściowy, by zaadaptować się do wysokogórskich warunków, a tak, to traci oddech i powietrze jest dlań zbyt rzadkie.
Dziś tez zaliczyłam ożywczy spacer daleko od domu, podziwiając porządki jesienne w ogrodach i słonce , które wyszło akurat w połowie mojego wędrowania.
OdpowiedzUsuńduchówka, czyli nalewka na duchach, innymi słowy spirytus zalany spirytusem?...
OdpowiedzUsuńoby się tylko dobrze przegryzło...
p.jzns :)