piątek, 28 listopada 2025

Kolagen kolaborował z kolanem.

 

    Stary pudel wiódł na pokuszenie starzejącego się chłopa, jednak pokusy dobierał nieumiejętnie. Drugi spacerowicz, z beaglem (nie mylić z biglem) gestami przemawiał do swojego psa, lecz ten nonszalancko ignorował tak mimikę, jak gesty i oddawał się psim przyjemnościom.

    

    Śladowy mróz powstrzymał opady i uwolnił z ust parę. Na przystanku wszyscy wyglądali, jak komiksowi bohaterowie podnieceni scenicznym dialogiem. Faceci w wąskich spodniach, a kobiety z nogawicami tak szerokimi, że dwie nogi w jedną bez trudu powinny zmieścić. Wszyscy drepcą w miejscu chcąc zachodził chłód dobierający się do resztek sennego ciepła.


    Zerkam na pazurki w kolorach, które Bóg wymyśliłby dopiero pojutrze, gdyby nie znudził się tym światem i nie rozglądał po bardziej emocjonujących przestrzeniach. Kierowca z premedytacją zajeżdża na przystanek tak, by przednie drzwi były trudno osiągalne dla pasażerów. Nic z tego. Pani w czerwonej czapce z wielkim pomponem wymusza otwarcie tychże. Inna, o bladej cerze i buzi okolonej białym futerkiem szeroko otwartymi oczyma i martwym wzrokiem penetruje zewnętrzne ciemności.


    Melancholijnemu Karampukowi coraz trudniej ukryć rozbudzoną kobiecość i łudzę się, że doczekam dnia, kiedy wystąpi w sukience i butach o dwa kilo lżejszych. Na chodnikach jedynie dzieci wykazują oznaki życia, radości, spontanicznych zachowań, czy ekspresji w marszu ku mozołom. Zerkam na śliczną panią daleką od ideałów urody. Na żaden konkurs piękności nikt by jej nie zaprosił, chyba do serwowania przekąsek. A przecież, pomimo grubych warstw tekstyliów zwracała uwagę. Najwyraźniej, miała „to coś”. Niedefiniowalną magię.


    Uliczna biegaczka wbiła się w tak obcisły strój, że przezeń mogłaby obsługiwać telefon ozdabiający szczyt biodra po wewnętrznej stronie materiału. Biegnie obok zakładu, w którym kończy się remont, a na nowych drzwiach pojawia się tabliczka ze zdumiewającym napisem: URLOP OD 18 SIERPNIA. Kto wie, czy dotyczy minionego, czy przyszłego lata, a także, czy w ogóle się skończy.


    Dziewięć tłustych, niemal równoległych smug plus kilka innych, tnących te pod kątem ostrym. Kolejne dopiero co są rysowane z wielkim zapałem, a piloci uwijają się jak mrówki w rozdeptanym mrowisku. Osaczony zewsząd księżyc jeszcze nie nabrał wielkości, by stawić czoła tym potężnym kratom więc buźkę miał bladziuchną. Zagadką jest natomiast, co te samoloty robią nad Miastem, bo przecież nie zwiedzają (zbyt szybko latają i za wysoko), a lotnisko ciągle zamknięte.


    Fosa okryła się taflą szkła, jeszcze kruchego, ale kaczki i gołębie ostrożnie drepcą nie mocząc brzuszków. Patrząc na szczupłą nastolatkę o niemal białej karnacji układam kolejny ekstrakt. O przedwczesnej empatii. Wisi niżej.

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze raz :) Uwielbiam przyglądać się i miłe uśmiechy, czasem nawet słowa posyłać kobietom, tym daleko stojącym od ideałów. "Ideałów", które zwykło się coraz częściej spotykać, mających buzie wszystkie u tego samego lekarza medycyny estetycznej tworzone, klonowane, jak wyrób hurtowy, do natychmiastowego odbioru na miejscu. Niedefiniowalna magia nie podaje szczegółów, ona jest, nawet bez uśmiechu zauważalna i za to uwielbiam kobiety, które są świadome jej posiadania.

    OdpowiedzUsuń