Tytuł bieżący jest
trochę żartem, a trochę ironią. A tak naprawdę, to raczej ukłonem dla tych, co nie
dysponują wspólną ze mną pamięcią innej przeszłości, w której przy pomocy kursywy
sygnalizowałem, że rzecz jest tylko fatamorganą i grą wyobraźni. W nowym siodle
chciałbym zachować ów pożyteczny wynalazek, a tytuł ma stanowić tak modne
dzisiaj skróty myślowe. Fakty i Fikcje złożyły się na nagłówek we wdzięczny
nowotwór językowy - fafik. A teraz już
zmierzam w kierunkach, o których kursywą autoironiczną pisać należy mam
nadzieję, że na przykład tak:
Eksodus.
Płacz i lamenty zostawiłem za plecami. Niektórzy
padli w drodze, inni łkają, a sępy już zwietrzyły padlinę i krążą nieskończenie
cierpliwie, drąc niebo czarnymi pazurami. Tłum. Gęsty, kolorowy,
zdezorientowany. Bez przewodnika i przywódcy, bez drogowskazów. Idzie nieświadom
dokąd, a jeśli nawet wie, to przecież bagaż wspomnień skraca krok i oddech
spłyca. Cyganie porzucili zbędne przedmioty, za paski wsunęli noże, rozpierzchli
się na paluszkach i zupę z gwoździa dawno gotują na gościńcach tak odległych,
że mało kto ich teraz odnajdzie. Martwe dusze oblekły stare troski w świeże
prześcieradła i posępnie wyją na rozstajach – bo one już tam pozostaną,
przyszpilone historią zbyt ciężką, żeby ją dowlec do jakiejkolwiek wioski, czy
nawet samotnej chaty pod lasem. Beztroskie urwipołcie radośnie machają skrzydłami
i z sardonicznym uśmieszkiem knują kolejne intrygi i kreacje niestworzone, aby
w najbliższej gospodzie, z pozamiatanym pospiesznie sumieniem, olśnić i oszołomić
nieświadomych własną erudycją i urodą i powieść na pokuszenie z szatańską wręcz
fantazją.
Zostawiłem za plecami mędrców
siedzących na poboczu, przezornych, czujnych, z absolutnie niezmąconymi czołami,
analizującymi logikę zdarzeń i nieuchronne konsekwencje z tak wytrawnym
dostojeństwem, że aż skłoniłem się po trzykroć, żeby docenić nakład wiedzy
spożytkowanej na zrobienie następnego kroku. Jeszcze szamani, bosonogie
rusałki, wiedźmy i czarodzieje – napiętnowani zmysłami niedostępnymi dla śmiertelników
przyglądają się bladoniebieskim wzrokiem jak więdnie trawa pośród krzaków
tarniny, kiedy zbierają kolce na rytualne ognie, aby krwią własną pobłogosławić
przyszłe wybory.
Wiosna ludów. Chmara bezdomnych ruszyła
szukając dachu nad głową, zupełnie jak wieczorne komary ruszają na żer, wygłodniałe
pośród trzcinowiska. Idę i ja otoczony szaleńcami, generałami i królami życia.
Mijam laleczki o stópkach zbyt delikatnych, aby następny krok zrobić mogły i
wiejskie oszustki potrafiące mimiką zmiękczyć młyńskie kamienie. Szlochających
kucharzy, którym w tobogany nie zmieściły się mosiężne patelnie i kotły
adekwatne do tłumu sapiących z powodu zbyt wielkich brzuchów i kwaśnego potu –
bo w drodze trudno o higienę, kiedy z braku sił co zakręt trzeba porzucić
fragment tego, co ręce pośpiesznie chwyciły przed ucieczką, przed drogą wiodącą
w niepewność przyszłą i teraz brutalnie wydziera z rączek okrawki historii, a
hieny chichoczą zupełnie złośliwie i czekają, aż nieszczęśnik sam uklęknie,
żeby mu głowę odgryźć i ciepłą posoką umazać sierść, tym hienim medalem za
odwagę. Pośród klaunów i cudaków, tępych i mądrych płci wszelakiej – prawdziwej lub przybranej, szedłem dziarsko i udawałem – jak większość, że dobrze mi, że ktoś w
końcu odciął tę smycz, na której szczekałem lat kilkanaście, a teraz wolnym
wilkiem być mogę, a nawet wilczycą, bądź też jej wnukiem, lub ojcem.
No właśnie – ojciec chodzić uczyli od
najmłodszych lat. Nie krokiem baletnicy z jeziora łabędziego, nie krokiem z pasodoble,
nie marszowym krokiem kompanii reprezentacyjnej, lecz tym, który pozwala
przemieszczać się szybko i na odległości liczone w kilometrach dwucyfrowych.
Idę cicho, bo śpiewać nie ma o czym. Mijam mniej wprawnych, albo ironicznie
spoglądam na biegnących – tak, wyprzedzają mnie teraz, lecz już za chwilę dyszą
o drzewo oparci, a nim zmierzch nastanie ustaną na zakwaszonych nogach, które złamią
się pod ich ciężarem tak niestosownie wyeksploatowanym. Nie zapomniałem nauki.
Pilnie ćwiczyłem, czy ktoś na mnie zerkał, czy wcale nie. Miastem, czy lasem,
zimą, czy nocą, niszczyłem podeszwy słabsze od kocich łbów, a rozstaje
znaczyłem porzuconymi, dziurawymi skarpetami. Dzisiaj idę w tłuszczy dzikiej,
zaróżowionej od emocji dyszącej słowami zemsty, a z wulgaryzmów starsza pani
siedząca na poboczu uszyła już zimowe ubranka dla całej Finlandii chyba.
Obejrzałem się raz. Niewesoło się
obejrzałem, ale tylko raz. Zamknąłem skrzynie, w których mieszkała przeszłość i
zakopałem je dyskretnie pod korzeniami prywatnego drzewa. Niech nabiera tam rumieńców
i barw, bo z każdym westchnieniem stawać się będzie wytrawniejsza, lepsza, piękniejsza,
a do ideału zabraknie jej już tylko kilku moich wspomnień. Nie chcę zabierać w
drogę bagażu, który mnie może spętać w marszu, zniewolić i w ciasne buty ubrać,
żebym kaleczył i krwawił. Ręce w kieszeń wbijam i taki nieuczesany, niedomyty i
z pustymi rękami wchodzę w jutro już dzisiaj. Jeśli chcesz – opowiem ci
historię – taką, przy której w ogniu gasnącym patyk zanurzysz w milczeniu, albo
przechylisz szklaneczkę wszystkiego po dno – nie zapytam co pijasz – przechyl na
zdrowie, co tylko chcesz.
Dałam sie nabrać, myślałam, że o ślicznym piesku będzie...ale lepiej, że nie o tym historia :-)
OdpowiedzUsuńpiesek?
Usuńten z "Przekroju" - jakoś podobnie się nazywał... Filutek bodajże...
To był pan Filutek, a jak się pies nazywał to nie pamiętam...
Usuńsprawdziłem - Filuś i profesor Filutek.
UsuńEGZALTACJA.
OdpowiedzUsuń"dzięki za zauważenie" - jak mawiał Osiołek z Kubusia Puchatka
UsuńNie przypuszczałam, że w takiej formie i takimi słowy można opisać masowy exodus blogerów z Onetu i własne podejście do sprawy. Mi raczej cisną się na usta złośliwości, przekleństwa i wulgaryzmy, póki co jeszcze trzymane na smyczy, ale kto wie...
OdpowiedzUsuńtak jak napisałem we wstępie - trochę żartu, trochę ironii - wszystko można. ja się już wyniosłem z onetu całkowicie. i ciśnienie mi wróciło do normy.
UsuńPrzeszłość zakopać bez sentymentów, bo idzie nowe i za wszystko trzeba zapłacić, pisanie też nie będzie za darmo, więc przechylam kieliszek za zabawne opisanie wędrówki blogerów.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
widziałem, że inną ścieżką ruszyłaś na wędrówkę
OdpowiedzUsuńZ wymienionych to ja rezerwuje dla siebie szamana, ale takiego prawdziwego nie jakąś popierdółkę ;) żywym ogniem wszystko spopieli i zatańczymy na zgliszczach niczym Daimon Frey. Szlag, znowu za dużo fantastyki...
OdpowiedzUsuńtrudno, żebym wymienił cały peleton... to jakieś kosmiczne ilości
Usuńtaka Atlantyda - pełen przekrój, a zegar tyka.
Witaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Kto nie umie przysiąść na progu chwili, puszczając całą przeszłość w niepamięć, kto nie jest zdolny trwać w miejscu jak bogini zwycięstwa, nie doznając zawrotu głowy ani lęku, ten nigdy nie dowie się, czym jest szczęście."
(Fryderyk Nietsche)
Wszystkiego dobrego w nowym miejscu:)
Pozdrawiam:)
to zbyt trudne- trwać i jednocześnie pozbyć przeszłości.
Usuńjuż ruszyłem w przyszłość.