niedziela, 10 grudnia 2017

Fafik.

Tytuł bieżący jest trochę żartem, a trochę ironią. A tak naprawdę, to raczej ukłonem dla tych, co nie dysponują wspólną ze mną pamięcią innej przeszłości, w której przy pomocy kursywy sygnalizowałem, że rzecz jest tylko fatamorganą i grą wyobraźni. W nowym siodle chciałbym zachować ów pożyteczny wynalazek, a tytuł ma stanowić tak modne dzisiaj skróty myślowe. Fakty i Fikcje złożyły się na nagłówek we wdzięczny nowotwór językowy - fafik. A teraz już zmierzam w kierunkach, o których kursywą autoironiczną pisać należy mam nadzieję, że na przykład tak:
Eksodus.
Płacz i lamenty zostawiłem za plecami. Niektórzy padli w drodze, inni łkają, a sępy już zwietrzyły padlinę i krążą nieskończenie cierpliwie, drąc niebo czarnymi pazurami. Tłum. Gęsty, kolorowy, zdezorientowany. Bez przewodnika i przywódcy, bez drogowskazów. Idzie nieświadom dokąd, a jeśli nawet wie, to przecież bagaż wspomnień skraca krok i oddech spłyca. Cyganie porzucili zbędne przedmioty, za paski wsunęli noże, rozpierzchli się na paluszkach i zupę z gwoździa dawno gotują na gościńcach tak odległych, że mało kto ich teraz odnajdzie. Martwe dusze oblekły stare troski w świeże prześcieradła i posępnie wyją na rozstajach – bo one już tam pozostaną, przyszpilone historią zbyt ciężką, żeby ją dowlec do jakiejkolwiek wioski, czy nawet samotnej chaty pod lasem. Beztroskie urwipołcie radośnie machają skrzydłami i z sardonicznym uśmieszkiem knują kolejne intrygi i kreacje niestworzone, aby w najbliższej gospodzie, z pozamiatanym pospiesznie sumieniem, olśnić i oszołomić nieświadomych własną erudycją i urodą i powieść na pokuszenie z szatańską wręcz fantazją.
Zostawiłem za plecami mędrców siedzących na poboczu, przezornych, czujnych, z absolutnie niezmąconymi czołami, analizującymi logikę zdarzeń i nieuchronne konsekwencje z tak wytrawnym dostojeństwem, że aż skłoniłem się po trzykroć, żeby docenić nakład wiedzy spożytkowanej na zrobienie następnego kroku. Jeszcze szamani, bosonogie rusałki, wiedźmy i czarodzieje – napiętnowani zmysłami niedostępnymi dla śmiertelników przyglądają się bladoniebieskim wzrokiem jak więdnie trawa pośród krzaków tarniny, kiedy zbierają kolce na rytualne ognie, aby krwią własną pobłogosławić przyszłe wybory.
Wiosna ludów. Chmara bezdomnych ruszyła szukając dachu nad głową, zupełnie jak wieczorne komary ruszają na żer, wygłodniałe pośród trzcinowiska. Idę i ja otoczony szaleńcami, generałami i królami życia. Mijam laleczki o stópkach zbyt delikatnych, aby następny krok zrobić mogły i wiejskie oszustki potrafiące mimiką zmiękczyć młyńskie kamienie. Szlochających kucharzy, którym w tobogany nie zmieściły się mosiężne patelnie i kotły adekwatne do tłumu sapiących z powodu zbyt wielkich brzuchów i kwaśnego potu – bo w drodze trudno o higienę, kiedy z braku sił co zakręt trzeba porzucić fragment tego, co ręce pośpiesznie chwyciły przed ucieczką, przed drogą wiodącą w niepewność przyszłą i teraz brutalnie wydziera z rączek okrawki historii, a hieny chichoczą zupełnie złośliwie i czekają, aż nieszczęśnik sam uklęknie, żeby mu głowę odgryźć i ciepłą posoką umazać sierść, tym hienim medalem za odwagę. Pośród klaunów i cudaków, tępych i mądrych płci wszelakiej – prawdziwej lub przybranej, szedłem dziarsko i udawałem – jak większość, że dobrze mi, że ktoś w końcu odciął tę smycz, na której szczekałem lat kilkanaście, a teraz wolnym wilkiem być mogę, a nawet wilczycą, bądź też jej wnukiem, lub ojcem.
No właśnie – ojciec chodzić uczyli od najmłodszych lat. Nie krokiem baletnicy z jeziora łabędziego, nie krokiem z pasodoble, nie marszowym krokiem kompanii reprezentacyjnej, lecz tym, który pozwala przemieszczać się szybko i na odległości liczone w kilometrach dwucyfrowych. Idę cicho, bo śpiewać nie ma o czym. Mijam mniej wprawnych, albo ironicznie spoglądam na biegnących – tak, wyprzedzają mnie teraz, lecz już za chwilę dyszą o drzewo oparci, a nim zmierzch nastanie ustaną na zakwaszonych nogach, które złamią się pod ich ciężarem tak niestosownie wyeksploatowanym. Nie zapomniałem nauki. Pilnie ćwiczyłem, czy ktoś na mnie zerkał, czy wcale nie. Miastem, czy lasem, zimą, czy nocą, niszczyłem podeszwy słabsze od kocich łbów, a rozstaje znaczyłem porzuconymi, dziurawymi skarpetami. Dzisiaj idę w tłuszczy dzikiej, zaróżowionej od emocji dyszącej słowami zemsty, a z wulgaryzmów starsza pani siedząca na poboczu uszyła już zimowe ubranka dla całej Finlandii chyba.
Obejrzałem się raz. Niewesoło się obejrzałem, ale tylko raz. Zamknąłem skrzynie, w których mieszkała przeszłość i zakopałem je dyskretnie pod korzeniami prywatnego drzewa. Niech nabiera tam rumieńców i barw, bo z każdym westchnieniem stawać się będzie wytrawniejsza, lepsza, piękniejsza, a do ideału zabraknie jej już tylko kilku moich wspomnień. Nie chcę zabierać w drogę bagażu, który mnie może spętać w marszu, zniewolić i w ciasne buty ubrać, żebym kaleczył i krwawił. Ręce w kieszeń wbijam i taki nieuczesany, niedomyty i z pustymi rękami wchodzę w jutro już dzisiaj. Jeśli chcesz – opowiem ci historię – taką, przy której w ogniu gasnącym patyk zanurzysz w milczeniu, albo przechylisz szklaneczkę wszystkiego po dno – nie zapytam co pijasz – przechyl na zdrowie, co tylko chcesz.

14 komentarzy:

  1. Dałam sie nabrać, myślałam, że o ślicznym piesku będzie...ale lepiej, że nie o tym historia :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. piesek?
      ten z "Przekroju" - jakoś podobnie się nazywał... Filutek bodajże...

      Usuń
    2. To był pan Filutek, a jak się pies nazywał to nie pamiętam...

      Usuń
    3. sprawdziłem - Filuś i profesor Filutek.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. "dzięki za zauważenie" - jak mawiał Osiołek z Kubusia Puchatka

      Usuń
  3. Nie przypuszczałam, że w takiej formie i takimi słowy można opisać masowy exodus blogerów z Onetu i własne podejście do sprawy. Mi raczej cisną się na usta złośliwości, przekleństwa i wulgaryzmy, póki co jeszcze trzymane na smyczy, ale kto wie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak jak napisałem we wstępie - trochę żartu, trochę ironii - wszystko można. ja się już wyniosłem z onetu całkowicie. i ciśnienie mi wróciło do normy.

      Usuń
  4. Przeszłość zakopać bez sentymentów, bo idzie nowe i za wszystko trzeba zapłacić, pisanie też nie będzie za darmo, więc przechylam kieliszek za zabawne opisanie wędrówki blogerów.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. widziałem, że inną ścieżką ruszyłaś na wędrówkę

    OdpowiedzUsuń
  6. Z wymienionych to ja rezerwuje dla siebie szamana, ale takiego prawdziwego nie jakąś popierdółkę ;) żywym ogniem wszystko spopieli i zatańczymy na zgliszczach niczym Daimon Frey. Szlag, znowu za dużo fantastyki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trudno, żebym wymienił cały peleton... to jakieś kosmiczne ilości
      taka Atlantyda - pełen przekrój, a zegar tyka.

      Usuń
  7. Witaj, Oko.

    "Kto nie umie przy­siąść na pro­gu chwi­li, puszczając całą przeszłość w niepa­mięć, kto nie jest zdol­ny trwać w miej­scu jak bo­gini zwy­cięstwa, nie doz­nając zaw­ro­tu głowy ani lęku, ten nig­dy nie do­wie się, czym jest szczęście."
    (Fryderyk Nietsche)

    Wszystkiego dobrego w nowym miejscu:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to zbyt trudne- trwać i jednocześnie pozbyć przeszłości.
      już ruszyłem w przyszłość.

      Usuń