wtorek, 19 grudnia 2017

Siedem lat chudych?

Zanim dzień rozwiał wątpliwości słychać było, jak pośród nocy zabłąkany samochód stłukł lustra wyrosłe na podwórkowych kałużach i zanim kolory znowu zaczęły się sobie kłaniać i życzenia dobrego dnia składać, to już potłuczone były one po wielokroć i leżały wyrzucone na brzeg, niby okruchy bursztynów po burzy, albo wieloryby z instynktem samobójczym schnące na tropikalnych, bezludnych plażach. Wrony coś na ten temat plotkowały pod ostrokrzewem, ale pokłóciły się, kiedy jedna z nich (nieużytek kompletnie aspołeczny), zamiast pomóc dotrzeć do sedna sprawy, albo oddać się intelektualnym dywagacjom, to dotarła do sedna kubła na śmieci i jabłko w dziób schwytała, dopiero co znalezione, aby egoistycznie pożreć je całe. Nie było to jabłko z amerykańskiego snu, zwane wielkim, ale takie prozaiczne, pospolite i całkiem nie naruszone zębami. Przynajmniej ludzkimi. Mistrzyni ceremonii w szaro-czarnej todze podfrunęła zrobić porządek i w ramach soczystej wiązanki sprowadzić niesforną towarzyszkę na jedynie słuszną drogę. Musiał to być bardzo konkretny i okropnie jadowity bukiet, bo grzesznica zmyliła trajektorię i opory powietrza wyłuskały z jej dzioba czerwono-zielony owoc. Umknęła już bez łupu, zrugana do szczętu, kryjąc się w ruinach dachu warsztatu samochodowego, a mistrzyni bezceremonialnie już pastwiła się nad owocem, usiłując rozdziobać to jabłko na mniejsze, podzielne fragmenty, podczas gdy owo jabłko nabite na czubek wroniego topora niechętnie się odeń odrywało, co wyglądało komicznie. Pani z okrągłą, rumianą buzią uśmiechała się do całego świata, a jej życzliwość potrafiła przytulić nawet dygresje trzech umundurowanych króli ozdabiających błękitem i gwiazdami chodnik przed komisariatem. Pani od nałogów, szczuplutka i zziębnięta przytulała się bezpańsko sama do siebie biegnąc przez ulicę po jakieś drobne zakupy w warzywniaku, dziewczęta o ustach czerwieńszych od krwi zamiast uśmiechu niosły grymasy, a siwowłose panie dla odmiany niosły siatki nielekkie i westchnięcia jeszcze cięższe. Ja niosłem nic w dużych ilościach, oprócz ciekawości w oczach zaprószonych mokrym śniegiem i dłoni swoich prywatnych, zatkniętych w kieszeniach aż po ich dno. I chociaż to zapewne nic nie znaczy, to jednak na dnie znalazłem zapomnianego goździka – w sam raz, żeby zająć usta na kwadrans tą pikantną przyprawą. 

12 komentarzy:

  1. Goździk na uśmierzenie bólu, na rozgrzanie, dla zapachu i dla zajęcia języka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i na imieniny cioci też niezgorszy (znowu pojawiły się na straganach, bo przez długi czas ich nie było widać)

      Usuń
  2. Piękny opis poranka, wcale nie chudego, bo w końcu każdy w nim znalazł swój sposób na budzenie się. I oby tak nam zostało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty też możesz cieszyć się takim - otwórz oczy i popatrz - one tam są, te detale drobne, uśmiechy, albo grymasy. leżą i czekają na zauważenie...

      Usuń
    2. Ależ ja je widzę. Czemu sądzisz, że nie?

      Usuń
    3. nic i nikogo staram się nie sądzić - uśmiechu z widzeń życzę

      Usuń
  3. Te dziewczęta niosące grymasy na twarzach i te starsze panie z siatami, jakie to prawdziwe. Niestety, w Łodzi nie ma wron, mogę obserwować jedynie kłótnie srok...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. za to kobiet (statystycznie) jest zdecydowanie więcej

      Usuń
  4. Ciekawa retrospekcja w dniu wątpliwości i stłuczonego lustra.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to obraz...
      luster nie brakuje - ani całych, ani uszkodzonych
      ciekawy paradoks - czy pół lustra, to lustro, czy kaleka/niepełnosprawność/dolegliwość/defekt?

      Usuń
  5. Lustra potłuczone, a nawet całe są, zależy tylko, jakie obrazy człowiek w nich widzi.
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja znalazłem w nich zapowiedź zimy, ale jako medium zapewne się nie sprawdzam.

      Usuń