czwartek, 14 grudnia 2017

Beznadzieja.

Niebo podejrzanie pochyłe, chmury zsuwają się z niego, jak ze stołu pokrytego szarą, poplamioną ceratą, i tłok się taki w tych chmurach zrobił, że kiedy pierwsze jeszcze nie spadły zaraz za starą, obdrapaną kamienicą naprzeciwko, to ostatnie już tak mocno cisną stojące grzecznie w kolejce, że chyba się zaraz gremialnie popłaczą. Kawki zerkają podejrzliwie, bo chyba je też gniecie pod czaszkami upadające ciśnienie, a w takim gęstym niebie można być dżdżownicą i się przemieszczać jedząc tłuste chmurzyska, bo dziś skrzydła stanowią raczej przeszkodę niż marzenie Ikara. Gawron-samotnik próbował nawet oderwać się od komina i przynajmniej krótki patrol wykonać oblatując rewir, ale szybko zrezygnował i schował się znów koło komina, który staraniem paru mieszkańców ma na wydaniu ulotne ciepło w kolorze kompatybilnym do wystroju zimowych, ptasich tubylców. Bramini pochowali się skrupulatnie i wynurzają się tylko w monopolowym, podpisując z rzadka listę obecności, nie kłopocząc się paragonami, ani nie popadając w dylematy wyborów. Można powiedzieć, że wiek zaszczepił w nich konserwatyzm i preferencje mają tak stałe, że nawet gęby otwierać nie muszą – wystarczy wysypać drobne na talerzyk przed kasą i bez względu na porę dnia tuż obok drobniaczków pojawi się zrealizowane zamówienie. Szperacz śmietnikowy kontempluje zawartość wózka i świeżo pozyskanych metali kolorowych, których chyba niedosyt odczuwa – może czeka na deszcz, który podbije wagę na skupie, może harmonogram rewiru odtwarza w pamięci, albo poszukuje słuchem lub węchem. Trudno wyczuć, ale z Walonami zapewne ma wspólne korzenie, tylko zaadaptował się do warunków współczesnych, podobny dzikom, co wolą na sopockim molo szukać pożywienia, niż pośród nadmorskich sosen, tak i on zrezygnował z Karkonoszy, na rzecz kubełków i pozyskuje rudę metalu tak dalece czystą, że każdy starożytny Walon umarłby z zazdrości. Starsza pani drży bardziej ze starości jak z zimna, ale jej wzrok wbity w szybę, która zapachów nie przewodzi mówi mi wyraźnie, że nie da się uwieść pokusie i kolejnym rozczarowaniem nie uraczy własnego portfela, w którym na zapachy miejsce dawno temu się skończyło – ledwie wystarcza na ciepławy oddech. Chciałem splunąć na widzenia wszelakie, udawać, że wszystko jedno, a chmury skłębiły się zupełnie tak, jak pasażerowie tramwajów w godzinach szczytu, co przyprawia mnie o melancholię. Splunąłem… Nie pomogło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz