Siadłem
i wklęsłem się w sobie. Bo cóż ja najlepszego uczyniłem. Jak ostatni kretyn i
półgłówek. Zachciało mi się, to i mam. Siedzę teraz w próżni i kląć mogę do
woli – nikt nie usłyszy, nie przyjdzie zwrócić uwagę, kopnąć w tyłek, albo
poklepać rubasznie po plecach, że nie szkodzi. Palcem, czy pałką nie postraszy.
Nikt. Bo nie ma już nikogo. I ja sam, w swojej głupocie to zrobiłem, samemu
sobie zbudowałem piekło i pustynię.
A
zaczęło się tak niewinnie, niemal jak świąteczne porządki, żeby było szykownie,
nastrojowo i tak pięknie, żeby nawet bardzo skrupulatna pani nie mogła zmarszczyć
czoła na widok plamki gdzieś w ciemnym kąciku, czy malutkiego kotka uwitego z
kurzu pod łóżkiem. Wymyśliłem sobie, że posprzątam w sobie. Upiorę, odkurzę,
posortuję i poukładam. Wyrzucę co zbędne, a przydatne uprasuję i na półeczkach poukładam.
Na początek
sumienie. Wziąłem w dwie ręce, strzepnąłem jak płaszcz, co z szafy się wyjmuje
przed sezonem i w wyprostowanych dłoniach do okna, żeby światła więcej było. Słabo.
Sumienie nie dość, że poplamione rozmaitymi (powiedzmy szczerze) grzeszkami, to
jeszcze dziurawe tu i tam. Szkoda prać, bo proszek wyjdzie, a nowego nie kupię,
kiedy sklepy pozamykane. Więc, zupełnie jak dziurawe skarpetki wrzuciłem do
kosza, a ten wyniosłem na śmietnik od razu, żeby mi tu świątecznie nie
cuchnęło, bo miało być wytwornie, a nie po partyzancku. Widziałem, że chwilę
później przyszedł jakiś obszarpaniec i dłubał patykiem w tym kuble aż znalazł
to moje sumienie. Nawet nie wydziwiał, tylko zupełnie jak ja – strzepnął, podniósł
do światła, palce w dziury wraził, niczym nie przymierzając ów Tomasz niewierny,
a potem kiwnął głową i zarzucił na siebie najwyraźniej usatysfakcjonowany.
Poszedł potem i grzało go to moje sumienie chyba, bo szedł jak balonik helem
wypełniony – tańczył i podskakiwał. Pamiętam, że śmiać mi się chciało, bo z
dziurawego tak się ucieszył. A potem sobie pomyślałem, jak jego wyglądać musiało,
skoro to moje tak go ucieszyło…
Następnie
zacząłem dłubać w pamięci. Ludzi z przeszłości wydłubywałem jakby to były
rodzynki w babce drożdżowej. Wydłubywałem i patrzyłem na te znajomości
historyczne, widząc, jak mierne to były koligacje. Ot – pierwszy z brzegu – ani
szkół nie pokończył, ani trzeźwością specjalną nie grzeszy, żeby chociaż urody
odrobinkę, albo pasji – gdzie tam, pasjami, to tylko kląć potrafi! Rzuciłem
przez okno gdzie w trawnik, niech się pasą czarne ptaszyska, co jak sępy szyje wyciągają
i połykają owe rodzynki zanim się w trawie zdążą zagrzebać. Następna –
śliczniutka, jak młodych Niemców sen, ale gdy usta otworzy, to uciekał od niej
każdy, kto słuchu miał odrobinę. Jak można aż tak rozumu nie posiadać i beztrosko
androny powoływać do życia ustami? Poleciała w ślad za pierwszym. Kolejny – a ten,
to w ogóle zniknął nie wiedzieć gdzie dawno temu i pewnie mnie na ulicy już by
nie poznał, więc precz z pamięci. Porządek ma być i na zbędną fatygę, na
wypadek wszelki i cud objawiony trzymał nie będę takich „przydasiów”.
Siedziałem
w otwartym oknie, chociaż to nie sierpień przecież, ale wygodnie było, bo mrok
otulił niby szalikiem, ukrył przed wzrokiem ciekawskich, co cudzym życiem tylko
żyć potrafią, bo własne im się nie podobało, bo nudne i wciąż takie same. Siedziałem
i pstrykałem zbędnymi rodzynkami, a sępy spać już poszły. Przyroda próżni nie lubi
i zawsze się znajdzie chętny na kęs porzucony – nadeszły szczury z apetytem
wielkim i nieomal widziałem, jak im się noski świecą, kiedy węszyły szukając kolejnej
porcji. A ja, już z mniejszym oporem rodzynki w trawę, bo za gruby, za stary, zbyt
dumny – przypinałem łatkę i hajda ze dwora.
Skończyłem
i nawet nie zdumiało mnie, że nikt mi nie został. Wzruszyłem ramionami – na puste
półki łatwiej będzie układać… Po co mi galeria nieudaczników? Tępych,
uszkodzonych i potarganych życiem? Mam miejsce na nowe – bardziej wartościowe
egzemplarze. Obok siedziały wspomnienia – trochę wystraszone i drżące.
Słusznie! Słusznie drżące, bo one albo zaśniedziałe, albo zakurzone, a wszystkie
miały już skurcz mięśni, bo takie garbate i niepełne. Wyjmowałem je z siebie, a
one wyblakłe tak, że musiałem dorabiać, dopowiadać, domyślać się i snuć wątki
za nie. A niech je szlag trafi! Wyrzuciłem, jakby to były papierki od cukierka,
kiedy cukierek dawno zjedzony. Wiatr je porwał i nawet coś mi gwizdnął do ucha,
alem nie słuchał go, bo jeszcze nie skończyłem.
Pozamiatać
mi przyszło te puste pokoje, gabloty gotowe na nowe otwarcie, więc resztki
wymiotłem i szmatką kurze pościerałem - jak to na święta. Jakieś zapieczone
uczucia wylegiwały się po ciemnych kątach, to precz pogoniłem i wyfrunęły
niczym obudzone ze snu nietoperze. Siadłem wygodnie, sapnąłem, westchnąłem i
kieliszkiem wódki przypieczętowałem gratulacje. Takie wsobne, bo sam sobie pogratulowałem,
że tak sprawnie, szybko i do czysta. A teraz już świętować można i na nowe
wartości otworzyć się przed światem jako ten lejek chętny, chociaż wybredny
bardzo.
Poszedłem
w miasto. Szukać owego nowego i zaprosić w gościnę do pięknie posprzątanego,
dziewiczego wręcz wnętrza. Zdawało się, że to banalne zadanie. Że pośród
miliardów ludzi, nim do rogu ulicy dojdę już będę musiał tych mniej udanych
wyprosić, pogonić, czy zignorować. Gdybanie. Bezdomny pies zignorował mnie
doskonale, niemal po nogach mi przebiegając, a ja z tego zdumienia nawet nie
zaprotestowałem. Jakieś bachory rozwrzeszczane, pijana miłością własną młodzież
i dojrzałość pijana gorzałką…
Nogi
zachodziłem tak, że je musiałem z bioder wykręcać tak głęboko wlazły, a buty
pokruszyły się zanim je rozsznurowałem. Wróciłem sam. Przyniosłem świeżo
odkurzone półki, czyste podłogi i ściany do wieszania obrazów, czy wspomnień
jeszcze farbą pachnące. Puste beznadziejnie. Siedzę znowu w oknie i patrzę przed
siebie. Za siebie nie mam po co, bo tam pustka i nicość. Przed siebie również,
bo nadzieję również gdzieś diabli ponieśli. Patrzę, a świat nawet nie w
pogardzie mnie ma, ale ignoruje mnie tak, jak się ignoruje świeże powietrze,
kiedy spełnia swoją rolę. Znaczy kiedy jest wystarczające do oddychania. Próbowałem
pomachać ręką do kogoś i zdawało mi się, że się odwdzięczył tym samym, ale
szybko się okazało, że machał pomimo, do kogoś obok, bo zaraz wdał się w
pogawędkę, a na mnie nie zerknął nawet.
Wtedy wódka mi się skończyła, a zbyt mało jej było, żebym nauczył się udawać, że dobrze
mi z samym sobą. Siedzę i klnę, choć to nikogo nie interesuje wcale.
Pstryknąłem guzkiem pilota, lecz tam – sami obcy, gadają o nieistotnościach
małych i wielkich, a przecież żadna z tych wiadomości nie zostawia na mnie
śladu wzajemności. Wyłączyłem. Siedzę w oknie i patrzę na cudze żywoty, ale one
jakoś nie chcą się we mnie ukorzenić - przepływają, owszem, na chwilę banalną,
kiedy przed wzrokiem się przesuną, lecz zaraz później gasną nie rodząc uczuć, ani
myśli. Jakbym był sterylny na cudze istnienie, przeźroczysty wręcz idealnie.
Ależ się oszukuję – jakby mnie nie było całkiem… A może to prawda? Może sępy i
szczury już strawiły to, co mną było?
Ciekawy tekst na koniec roku, ja chyba boje się spojrzeć w to wszystko co na dnie duszy, bo a nuż okaże się, że więcej tam sromoty będzie niż powodów do chwały...
OdpowiedzUsuńBez kielicha nie da rady, ale czy wówczas prawdziwy to remanent?
postanowienia noworoczne - mam do nich stosunek wręcz szyderczy - jakby tylko wtedy można było coś zmieniać. to co za Tobą siedzi w Tobie. każdy ma nieładne wątki w historii - ale one stwarzają Ciebie dzisiejszą - tą prawdziwą. nie wolno wyrzucać, bo to się i tak nie uda.
UsuńObojętność karmiła mnie kiedyś bardzo długo. Świadomość głupich problemów ludzi jest bezlitosna.
OdpowiedzUsuńja czuję się jak sweter uszyty z wad. ale - pasuje na mnie i mnie grzeje. no i jest mój. ponoć mam kilka zalet, ale one są chyba po lewej stronie sweterka...
UsuńTak szybko nie pozbywałabym się ludzi z serca, bo może i niedouczony, albo brzydki, ale najbardziej liczy się serce. A może przywiązany do Ciebie, albo okaże się kiedyś, że pomyliłeś się w ocenie? Ale pozamiatać trzeba. Gdy odejdzie stare, w puste miejsce zapuka nowe. Miłego dnia:)
OdpowiedzUsuńja jestem kustosz - pielęgnuję nawet wspomnienia trutni, jeśli kiedyś mnie odwiedziły
UsuńSkasowałeś mój życzliwy komentarz, cóż… W odpowiedziach nie można wybrać opcji z podpisem, jeśli nie jest się zalogowanym (a nie jest się), i jeszcze ta irytująca weryfikacja obrazkowa… Szczęśliwego nowego roku.
OdpowiedzUsuńKurze Łapki
za życzenia dziękuję - a komentarz był skierowany do kogoś z innego świata - tu podpisuję się imieniem używanym i nie chcę, żeby dwa światy splotły się w jeden - komentarz nie musi być życzliwy, żeby został, ale tamten zgrzeszył przeciwko intymności
UsuńNa poprzednim blogu nie protestowałeś przeciwko temu, nie zmienia się reguł w trakcie gry; no chyba, że to już całkiem inna gra i całkiem inne reguły. Zamykam drzwi od zewnątrz.
OdpowiedzUsuńKurze Łapki
nie było imion na poprzednim blogu. tylko dlatego usunąłem ów wpis.
Usuń"Wady i zalety - to często jedno i to samo. Tylko z różnych punktów widzenia."
OdpowiedzUsuńWładysław Grzeszczyk
innych ocenia się łatwo - trudniej zrobić autokrytykę.
UsuńJeśli ma być przyszłość, musi być i przeszłość. Jasne, można żyć tylko bieżącą chwilą. Jeśli jest wielce atrakcyjna :)
OdpowiedzUsuńPrzynieś ze śmietnika, to co wyrzuciłeś. Nadmierny krytycyzm jest uzasadniony tylko do samego siebie. No i skąd teraz weźmiesz sumienie?
ależ tam już nic nie ma, jak ptacy nie zeżarli, to wiatr rozwłóczył...
Usuńa bez sumienia, to tak wielu się szwenda po świecie, że gdzieś w tym tabunie zniknę.
Och, jakie cudne to o sumieniu, majstersztyk po prostu! I uśmiałam się, i odgadłam nareszcie, co stało się z moim...
OdpowiedzUsuńczy dzięki temu czujesz się "bardziej brykliwie"?
UsuńBrykliwie? Nie.
Usuńbez sumienia powinno być lżej. łatwiej fikać.
UsuńNic z tego. Najwyraźniej to nie sumienie jest tym, co utrudnia życie, bo sumienia łatwo się pozbyć.
Usuńwolę nie pytać jakie ciężary dźwigasz i gdzie je nazbierałaś, że nie fikasz
UsuńNie pytaj.
UsuńTo taki rodzaj zezowatego szczęścia jest, że spadają z nieba, przyklejają się, obsiadają. Chyba mam w sobie jakiś magnes
łowca meteorów, czy święta grawitacja?
UsuńRaczej Magnesowa Góra.
Usuńznaczy - złom przyciągasz wyłącznie?
UsuńW każdym razie zbyteczne ciężary.
Usuńdo Góry, to i Mahomet musiał się osobiście pofatygować. Góra wydaje się trwać niewzruszenie i na zadzie sobie siedzi czekając na gości, a z rzadka tylko wytryśnie jaką lawą, czy gejzerem, kiedy ją trafi no... niecierpliwość taka...
UsuńO, to, to, to!
UsuńA ja, mimo, że próbowałam, to nie potrafię porobić porządków we wspomnieniach. Nawet, jak próbuję coś wyrzucić - wraca niczym bumerang. W sumieniu o porządki łatwiej, bo czasami zadośćuczynienie wprowadza ład, jeśli się coś przewiniło, a czasem szczery żal wystarczy. Ale tak całkiem wyrzucić sumienie? Niemożliwe!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
dasz radę - pisz. każde wspomnienie się zmieści w słowach - będziesz miała i pokutę i porządek.
UsuńZawsze się zastanawiałem dlaczego nas ludzi stworzono tak, że spoglądając na własne sumienie interesujemy się tylko negatywną stroną? Widzimy plamy i brudy, a nie dostrzegamy jasnych fragmentów naszego życia. Gdy mówimy "sumienie nas gryzie", to na ogół wiadomo o co chodzi, ale przecież sumienie to "... zdolność pozwalająca człowiekowi ujmować swoje czyny pod kątem moralnym i odpowiednio je oceniać ..." Niestety kara za czynione zło wbija się w pamięć, nagrody zaś bywają prawie niedostrzegalne.
OdpowiedzUsuńja myślę, że te dobre sprawki są na wierzchu i mocno eksploatowane, dlatego powszednieją. opowiada się o nich, chwali, więc przestają cieszyć urodą i wydają się prozaiczne. a te brzydkie, upychane nogą pod szafy wyłażą i straszą.
UsuńNa szczęście czas porządkuje wszystko i ustawia mebelki w sumieniu według swojej kolejności. Wtedy może się okazać, że zło sprzed wielu lat staje się prawie dobrem, a dobro powszednieje. Czyżby wbrew teoriom czas był względny? ;)
Usuńprzecież każdy po cichu tego doświadcza, a boi się przyznać - są minuty jak tygodnie, są dni jak pojedynczy oddech. czas jest zależny od wydarzeń.
Usuń