Wyszedłem
za nią w noc. Z tego tumultu, ścisku i pobieżności wyszliśmy obok siebie idąc,
ale inicjatorem nie byłem ja, tylko ona. Zabawne, bo przecież to ja podszedłem
do niej ze słowami ubranymi we wszystkie możliwe sztuczki i chciałem zajrzeć
jej w dekolt nie tylko oczami, ale dłońmi i ustami też. A ona tylko się zaśmiała,
bo takich jak ja mijało ją co chwila kilkunastu, łykających ślinę, o drżących, spoconych
dłoniach, a wzmocniona alkoholem odwaga pozwalała sobie na bezczelność
ścigającą się z wulgarnością, na które reagowała lekceważeniem, pozwalając
słowom przepłynąć obok tak płynnie żeby nie naruszyły nawet fryzury. A mimo wszystko
podszedłem, jakby podejście było obowiązkową próbą w drodze pomiędzy parkietem,
a barem, bo ci, którzy czekali na obsługę potrafili usnąć przy stolikach
mokrych od rozlanych płynów i lepkich od bagna prochów, które narkomani na głodzie
wylizywali wprost ze szklanych blatów – zabójcza mieszanina rozmaitych resztek
alkoholi i rozcieńczonej nimi kokainy smużyła się na tak wielu stolikach, że był
to niemal znak rozpoznawczy tej dyskoteki.
Siedziała
przy jednym z niewielu stolików o suchym i niezakurzonym blacie i bezmyślnie mieszała
łyżeczką dawno wystygłą kawę, a lampka wina wysychała w zapomnieniu, tęskniąc
do jej ust. Obok, bo przecież nie z nią, siedziały jeszcze trzy kobiety, które
w trakcie rozmowy zakłócanej rytmiczną muzyką o dużym natężeniu, obrzucały otoczenie
spojrzeniami kupca próżności – zupełnie, jakby mierzyły wartość każdego
mijającego stół człowieka i skrupulatnie wyliczały szerokość uśmiechu na
podstawie oszacowanej grubości portfela. Płeć i wiek nie były istotne
absolutnie – liczyła się marka odzieży, jakość perfum, biżuteria, a od owego
szacunku piersi paniom zakwitały, bądź kryły się w mrokach bluzeczek, a kolana
niczym skrzydła kolibra wykonywały ruchy wahadłowe, jakby rozsiewały feromony. I
zapewne rozsiewały, bo obok tego stolika przedefilował komplet gości zaciągając
się tym nieoczywistym aromatem i rozum tracił zbliżając nozdrza odrobinę
bliżej, żeby wyskamleć z trudem maskowane pożądanie, które bezobcesowo i
zdecydowanie wulgarnie rozpatrywane było w trybie ekspresowym, a w przypadku
pozytywnej oceny zawartości dżinsów jedna z ultrakrótkich spódniczek oddalała się
kołysząc biodrami do obłędu i wiodąc wybrańca w czeluści toalet, by w pojedynczych
minutach wracać, bezwstydnie obciągając spódniczkę, na której schły ślady
spoconych dłoni ściskających jeszcze przed chwilą biodra w pospiesznej
ekstazie.
A
przecież, pośród tego pijanego, narkotycznego tłumu nie sposób było nie
zauważyć jej – kobiety, która słowem się nie odzywała, wzrok miała zbyt trzeźwy,
chociaż pozbawiony złudzeń. I nawet wyznawcy ekspresowych uniesień starali się
zajrzeć jej w oczy, zanim wskazali palcem którąkolwiek z trzech pozostałych,
gdy ta oczami samymi powiedziała tak zdecydowane NIE, że pijani momentalnie trzeźwieli
i stać ich było na zawstydzone „przepraszam”, zanim się oddalili wiedzeni trójwymiarową,
sinusoidalną ścieżką malowaną sromem którejś z jej koleżanek.
Nawet
nie próbowałem oszukiwać, że przyszedłem do tego lokalu szukać Boga, albo miłości,
bo w to nie uwierzyłbym sobie sam. Chciałem zapomnieć zbyt wiele, w czym pomóc
miał alkohol i tętniąca rytmicznie muzyka, a jeśli to zawiodłoby, wtedy w
białym proszku poszukałbym owego zapomnienia. Siedziałem przy barze, żeby nie marnować
czasu na spacery i zamawianie przez pośredniczki, które ograniczały się do
zbierania pustych szklanek, kufli i kieliszków, a nawet kuszenie napiwkiem nie zdawało
egzaminu. Zamawiałem wprost przy barze pakietami, po cztery na raz, bo jakieś
kretyńskie przepisy nie pozwalały barmanowi nalewać po dwieście gram w
szklanki, tylko musiał męczyć się w detal. Czymś kolorowym kaleczyłem usta, płucząc
je, gdy biała wódka zaczynała krążyć we mnie rozcieńczając krwiobieg, rozluźniając
myśli i słowa – zupełnie, jakbym zdjął krawat i rozpiął ten guzik krępujący
grdykę. Poszedłem ochlapać twarz zimną wodą pośród dobiegającej z sąsiedniej kabiny
rozkoszy zupełnie nie ukrywanej. Aż dziwne, że łazienki nie zostały wyposażone
w kanapy zamiast sedesów. Kiedy wracałem i zupełnie niechcący zaczepiłem
wzrokiem kobietę przy stoliku, chociaż pozostałe kolana skrupulatnie schowały przede
mną wnętrza ud, jako niegodnym ich wylewności… stało się coś, czego nie
zrozumiałem do końca, tylko poddałem się owemu nurtowi, jakbym został zanurzony
w historię, która się ma mną dopełnić i już dawno jest napisana, a ja tylko ją
odtworzyć mam tego wieczoru.
Kobieta
złapała mnie matowym wzrokiem który dowiercił się do mojej bardzo głęboko już ukrytej
świadomości, wstała i wyszła spoza tyraliery kolan, spracowanych pośladków,
zmiętoszonych po wielokroć piersi i włosów, w które wyszeptano tej nocy więcej
niespełnialnych obietnic, niż z dowolnej mównicy przedwyborczej. Zanim zdążyłem
odezwać się, wygłosić bełkotliwą propozycję, czy komplement, przejęła stery po
sam kres mojego pojmowania i kiwałem głową tylko, zgadzając się na niewysłowione,
czymkolwiek by miało być. Zgodziłem się na nią i na historię. Zrezygnowałem z
tego wieczoru-po-mojemu, skończyłem z zabijaniem pamięci i stałem się bezwolnym
osiołkiem wiedzionym ręką, która miała stać się moją katharsis.
Szła
przodem, nie wahając się, ani nie zerkając, czy wciąż za nią podążam, jakbym
był sznaucerem wyszkolonym do wielokilometrowego podążania, tropienia
cierpliwego, milczącego i wręcz bezdusznego, skupionego na osiągnięciu celu. Buty
na wysokim obcasie drżały przede mną dźwiękiem czystym, zdecydowanym, jak spiż
dzwonu, którego serce obwieszcza miastu trwogę lub nadzieję. Szedłem wiedziony
jej determinacją milczącą, bezwzględną. Mijaliśmy skrzyżowania i spojrzenia
pijane, mijaliśmy światła tramwajów jakby były elektrycznymi węgorzami
rozświetlającymi mrok nocy, a ona nadawała rytm stukaniem w betony chodników i
asfalt jezdni. Jednym spojrzeniem, którym przeszyła chaos dyskoteki i tornado w
mojej głowie – to wystarczyło, abym stał się potulny do uniżoności, żebym
wyzbył się pytań i wątpliwości i szedł po prostu – z przekonaniem o
nieuchronności ciągu dalszego, na mojej przyszłości namalowanego jej paznokciem/gestem
lub słowem.
Weszliśmy
wreszcie gdzieś, w jakąś próchniejącą ze starości bramę, gdzie liszaje ścigały się
o palmę pierwszeństwa i rekord wielkości, gdzie tynki wyskubane moczem do
gołej, wilgotnej wciąż cegły śmierdziały przepocone na wylot, a drewniane
schody zapomniały już niepewne wspomnienia o stolarzu, który je wykonał. Balustrady,
zubożone o broń białą żerdek zużytych do wykazania lokalnej przewagi wyglądały smętnie
i niepewnością zaraziły moje kolana, a ona wspinała się pokonując szczeble w
tych butach, które obcasem wygryzały okrągłe dziury w drewnie. Olejnica na ścianach
mieniła się wszystkimi kolorami, którymi zostały dotknięte w ciągu stu lat
istnienia, a tam, gdzie czas dogmerał się do budulca kolejne pokolenia pająków
snuły wątek w serwety labiryntów tradycją napiętnowanych, powtarzalnych i
zrozumiałych tylko dla poety. Wchodziliśmy po tych schodach w nieskończoność,
jakby do nieba, albo wyżej, a alkohol parował ze mnie pozostawiając mnie bez
ochronnej bariery. Drzwi z grubego, budowlanego drzewa oskrobane były z farby i
wierzchniej warstwy, pełne wyciętych obietnic bez pokrycia i klątw, oszczerstw
i nadziei, zamknięte były na kłódkę tak masywną, że tylko Fort Knox zasługiwał
na podobną.
Kobieta
otworzyła ją i weszliśmy w mrok, aksamitny od kurzu i zabytkowych pajęczyn. Ona
– widać nieraz tu już była, szybkim krokiem podeszła do małego okienka
dachowego i uchyliła je, jakby otwierała korek wanny i spuszczała z nieba wszystkie gwiazdy.
Usiadła na kanapie pod ścianą, a kanapa – przysięgam – ona szepnęła „dziękuję”.
Stałem z rozwartą gębą i nie wiedziałem, co mam z sobą począć. Kobieta na kanapie,
ja pod lufcikiem, przez który potop gwiazd z nieba lał się na moją oszołomioną
po dwakroć głowę, bo w tej chwili alkohol mniejszym był problemem, niż ta
milcząca nieustannie kobieta. Stałem i patrzyłem na nią, a ona na mnie i
milczeliśmy tak doskonale, jakbyśmy urodzili się w jednej chwili, na dodatek trzymając
się za ręce.
- chciałeś
porozmawiać… dobrze – usłyszałem jej głos, który szepnął do mnie słowa tak
delikatnie, że nawet zwisające z sufitu, niedokończone pajęczyny nie zadrżały –
jeśli nadal chcesz, to rozbieraj się…
Oszołomienie
musiało mnie pozbawić nawet tych mizernych resztek rozsądku, bo zanim zadałem pytanie,
zanim obruszyłem się, czy zareagowałem wiązanką jadu, puścił pierwszy guzik
koszuli. Jak lawina, pociągnął za sobą kolejne i nim ślina w ustach mi wyschła,
koszula leżała już na stuletnim kurzu strychowych desek, a pasek spodni wił się
pośród nogawek uciekając od spotniałych skarpet.
- no
dalej - zaśmiała się dość złośliwie – slipki też, chyba nie wystraszyłeś się kobiety?
Przecież tego chciałeś, tak wielu mówi, że chce, a kiedy przyjdzie stanąć nago,
zaczyna wątpić. Może się rozmyśliłeś? Drogę znasz, trafisz do wyjścia, więc rób
jak uważasz. Poczekam patrząc na twoje niezdecydowanie. Ale, jeśli ze mną chcesz
rozmawiać, to wyłącznie nago, bo dopiero nagość pozwoli tobie na szczerość. Jeśli
cię nie stać -wyjdź i nie wracaj więcej, dopóki się nie zdecydujesz… Zdejmij
ostatnią maskę i już możesz mówić… będę słuchała wtedy bardzo uważnie… kto wie - może nawet
porozmawiamy?
Brzmi jak wstęp do kryminału.
OdpowiedzUsuńpowiedzmy, że brzmi jak wstęp...
Usuńjeszcze nie wiem, czy rozwinę wątek.
niedopowiedzenia są najbardziej nośne... i bardzo podoba mi się owa ośmiornica nienapisana, która wątki pociągnie, albo nie w kierunkach nieprzewidywalnych zupełnie.
Zapowiada się ciekawie...
OdpowiedzUsuńrecydywa...
Usuńzapowiada się...
masz z Hexe jakąś łączność pozazmysłową i głód ciągów dalszych?
Doskonały przerywnik przedświatecznej monotonii kuchenno zakupowej. Nawet nie wiem czy chcę wiedzieć co było dalej, było gęste i jak zwykle działajace na wyobraźnię.
OdpowiedzUsuńto chyba dobrze?
Usuńmój ojciec powtarzał, że jeśli ktoś potrafi pisać, to z książki telefonicznej zrobi pasjonujące dzieło.
dalej było wiadomo co - rozmowa, rozpoczęta monologiem, o tym wszystkim, czego nie udało się zapomnieć pod wpływem gorzałki.
I oto zawisł nad blogiem, a następnie przemówił Duch Patologii.
OdpowiedzUsuńtaki czas - duchowo napiętnowany a może nawet duszny.
Usuńmoże zawiśnie jako bombeczka na choince?
U mnie choinki nie będzie, świąt nie będzie, nic nie będzie.
UsuńMysia dziura byłaby najstosowniejsza...
...albo sen nieprzespany, wieczny.
życzyć Ci dobrej nocy?
UsuńTo można zawsze...
Usuńw imieniu własnym i Ducha Patologii życzę Ci dobrej, cichej nocy
UsuńDziękuje w imieniu własnym, choć do snu mi jeszcze bardzo daleko.
Usuńto zarzuć mu jakie lejce i przyciągnij bliżej, żeby go osiodłać i udomowić, żeby pod ręka był, a nie szwendał się nie-wiadomo-gdzie (tylko nie pisz, że poszedł po zapałki trzy dni temu i z frontu nie wrócił dotychczas...)
UsuńNie pamiętam, kiedy wyszedł po zapałki...
UsuńJest jeszcze jego siostra na pocieszenie.
Mysia Dziura?
Usuńwolę trzymać się od niej z daleka - nie ten rozmiar gatunkowy
Nie.
UsuńSiostra Kostucha.
a z tą, to już zupełnie żartów nie ma
Usuńsam do niej wybierać się nie zamierzam
poczekaj już Ty na tego śpiącego królewicza
może skusisz go jakim płynem?
Nie potrzebuje go kusić, jest na każde zawołanie. Tylko nie mogę sobie pozwolić na romans z nim.
Usuńpisałem o kuszeniu snu płynami - koścista pani niech grzecznie poczeka na strychu i niech się nie spieszy tak bardzo - mogłaby powalczyć z anoreksją, żeby chociaż wyglądać.
UsuńWiem, że snu. I na temat odpowiedziałam.
UsuńKoścista nie poczeka na strychu, bo u nas nawet strychu nie ma.
no to w piwnicy/ziemiance, albo spacer dowolnym południkiem niech uskutecznia.
UsuńWszystko mi jedno, którędy chadza. I tak robi wszystko na odwrót, nie tak, jak powinna...
UsuńMoje uznanie - nie po raz pierwszy dla Twojego pisania.
OdpowiedzUsuńPięknych Świąt Bożego Narodzenia Ci życzę.
wzajemnie - niech się darzy
UsuńNiezwykły sprawdzian męskiej odwagi, nadzy jesteśmy sobie wszyscy równi...
OdpowiedzUsuńubranie, to maska, w której grane są role adekwatne do stroju
Usuńpopatrz, jak trudno kłamać będąc nagim...
Nadzy są sobie równi?
UsuńMnie wydaje się, że wręcz i wnóż przeciwnie.
W ubraniu można się łudzić, że jesteśmy tacy sami dobrzy, a może lepsi, niż druga strona, że różnice to tylko kwestia gustu lub pieniędzy.
Osoba naga może tylko wciągnąć brzuch, a to niewiele zmienia.
nadzy są prawdziwi. nieudawani. są partnerami w rozmowie i na równych prawach.
Usuńa odmienne detale na elewacjach, ukrywane pod maskami kreacji i garniturów, aby się łudzić, to kolejne oszustwo i teatralna rola.
nie lubię udawania, że tacy sami są wszyscy (jak w chińskiej szkole?)
równi nie znaczy identyczni, podobni z wyglądu - coś zamieszałeś chyba.
Nie czekam na dalszy ciąg, choć jeśli będzie - przeczytam. Lubię takie otwarte zakończenia. Pobudzają wyobraźnię i skłaniają do refleksji. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńnajlepsze historie dzieją się w głowach
Usuńzostawić furtkę, żeby myśli mogły się wyśliznąć - o to chodzi
Piękny ten pomysł z lufcikiem, korkiem od wanny i gwiazdami!
OdpowiedzUsuńKurze Łapki
prawda? mi też się spodobał...
Usuń