No tak. Należało się spodziewać, że zbyt łatwo nie
będzie, chociaż początek wcale nie rokował ekstremów. We wstępie (jak to chłop) bezbłędnie rozpoznałem, że zawartość (niebagatelna) absurdalnie
błękitniutkich dżinsów jest płci odmiennej, oraz dysponuje dostrzegalną miękkością
i pośród rozmaitych wyższych harmonicznych związanych z ruchem jednostajnie pospiesznym
przemierza te niegościnne okolice w trwodze, lecz wciąż jako zbiór
jednoelementowy i zupełnie nieuszkodzony nawet złym słowem. Obserwowałem
oddalający się błękit, a niebo nachodziło mnie tłumnie, zbitym, gęstym, szaro-popielatym
granatem, o konsystencji w sam raz do rozdrabniania na szczapy porządną
siekierką. Dwie skrajności wizualne można powiedzieć - i obie w jednym czasie
nawiedziły mój otumaniony organizm, który wypuściłem na chwilkę zaledwie poza zamknięte
przestrzenie, szukając paszy na śniadanie. Zupełnie jak ten gołąb, którego
dostrzegłem już wracając – zwiedzał podwórko spacerując godnie i bez
nieprzystojnego pośpiechu, pochylając się lekko nad… bladą, zakrwawioną dłonią
zaciśniętą w pięść, jakby urągała niebu. Zbladłem i ja, bo nie jest to codzienny
widok, nawet w tej okolicy – przecież nauka (poza radziecką) doskonale wie, że
gołębie nie jadają mięsa. A już ludzkiego to wcale – chyba, że u Hitchcocka, a
ten ponoć nie żyje... Ja zdębiałem i zapomniałem nawet o własnym apetycie, a
dłoń ucięta w nadgarstku leżała sobie beztrosko pomiędzy samochodami, a niewinnymi kałużami. Parka żurawi cichutko budowała gniazdo przenosząc ciężary na
stalowych linach, jakiś samochód oświetlał piwniczne okienka, ktoś zamiatał
jesień pakując gnijące już liście do kontenerów. Taka brudna i ponura
rzeczywistość i tylko dłoń w kułak zaciśnięta uginała się pod naporem gołębiego
wzroku. Przełknąłem ślinę i w gardle mi zaschło, a gołąb (chwilowo) odpuścił
sobie konsumpcję i pomaszerował zaspokoić pragnienie wybierając jeden z
tymczasowych akwenów ulokowanych na tutejszym parkingu. Wtedy nadbiegł pies – biało-rudy,
co w ogóle go nie usprawiedliwia, gdyż minął dłoń obojętnie, choć pies i
białko, to wręcz kiczem śmierdzące skojarzenie, a na zapasionego i nadmiernie odżywionego
wyglądać nie chciał absolutnie. W ogóle widział ktoś najedzonego psa? To chyba
nie zdarza się w przyrodzie. A ten zadowolił się towarzystwem sosny i brutalnie
rzecz ujmując „olał” moje widzenia i poszukiwał konkurencyjnych ekskrementów na
wyleniałym, jesiennym trawniku. Dłoń zlekceważył doskonale, nawet po
zaspokojeniu potrzeb fizjologiczno-laryngologicznych. Kawka zaszczekała
ironizując trochę z tego mojego skostnienia, więc wszedłem do domu i z
wysokości okna próbowałem dostrzec dalsze dzieje owej dłoni bezpańsko leżącej
pośrodku niczego szczególnego – klepisko zadeptane oponami do pofałdowanego
betonu. Niestety – za późno. Z wysokości okna nie pozostał po dłoni ślad
wspomnienia nawet, a wiatr milczał na ten temat wytrwale. Tylko gawron szpetnie
coś obwieszczał, ale nie zrozumiałem, bo bardzo szybko schował się gdzieś za kominami.
I teraz będę trwał w niepewnościach i ciągach dalszych, czym była i czyją
własność stanowiła owa dłoń bladziutka. Komu urągać trzeba i pięścią wygrażać,
żeby na pastwę mięsożernych gołębi zostać rzuconym. Pora przeprosić się z własną
skłonnością do nadinterpretacji i wymyślić kontynuację dla spokoju sumienia – bo być
może noc nadejdzie i warto byłoby choć część tej nocy poświęcić na sen –
przepraszam – spanie, bo snów zostałem chyba pozbawiony dożywotnio.
PS. Po pewnym czasie.
Sprawdziłem. Gołębie poruszają się wręcz ociężale, o pośpiechu zapomniały już całkiem. Siedzą pod ostrokrzewami i wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Udają, że plotkują o niczym ważnym, ale tak naprawdę, to strasznie cwane są – udają niewiniątka, co czyni je głównymi podejrzanymi. Może trzeba poprosić panią z piekarni o pomoc – ona ma pazury wyostrzone jakby była miedziorytnikiem ręcznym – sprawdzilibyśmy wtedy zawartość tych szarych brzuszków…
Sprawdziłem. Gołębie poruszają się wręcz ociężale, o pośpiechu zapomniały już całkiem. Siedzą pod ostrokrzewami i wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Udają, że plotkują o niczym ważnym, ale tak naprawdę, to strasznie cwane są – udają niewiniątka, co czyni je głównymi podejrzanymi. Może trzeba poprosić panią z piekarni o pomoc – ona ma pazury wyostrzone jakby była miedziorytnikiem ręcznym – sprawdzilibyśmy wtedy zawartość tych szarych brzuszków…
Niewiniątka o oczach z obłędem... rozpłatać i osądzić. A potem na rosołek do podania, podobno z gołębi pożywny jest. Jakoś tak mi się z Hannibalem Lecterem skojarzyło.
OdpowiedzUsuńrosołek... dobra rzecz, a potem kosteczki do ogryzania.
UsuńHannibal miał taki zasysająco-mlaskający odruch, gdy mówił o jedzeniu... i takie bladziutkie oczka - też niewinne...
Intrygująca opowieść, aż sama zaczęłam zastanawiać się, co dalej z tą dłonią...
OdpowiedzUsuńRacja, nie ma najedzonych psów. Ale grube istnieją. Niestety.
ktoś ją musiał gwizdnąć, a sprzątaczek nie było - po drugiej stornie podwórka mieszka artysta - może to jego rekwizyt był i przyszedł jak po swoje?
UsuńOstatnio czytam taką makabreskę - "Behawiorysta" się zwie, mego ulubionego Mroza. Jestem w szoku, że był w stanie napisać coś tak okrutnego, gdzie dłonie odpadają odrąbane siekierą, a ludzie giną bezpardonowo i za nic. I Ty mi jeszcze na dokładkę o jakiejś dłoni? No wiesz!
OdpowiedzUsuńMroza nie czytałem, ale jeśli poczułaś przesyt dłoni, to ta moja pojedyncza i krótkotrwała - może jeszcze się zmieści w świadomości...
UsuńPrzeczytaj. Koniecznie. Nie będziesz już więcej pisał o zagubionej dłoni...
UsuńO, dziś klimacik thrillera niemalże...
OdpowiedzUsuńod rutyny do nudy bardzo blisko - niech żyje rozmaitość!
UsuńTreść by można zilustrować w stylu Dalego, wykrzywić rzeczywistość.
OdpowiedzUsuńo tak - ten to dopiero był pokręcony. ale malował intrygująco
UsuńChi, chi, chi... "Psychozę" Hitchcocka uwielbiam. Do tego stopnia, że w Muzeum Figur Woskowych wlazłam do wanny ze słynnej sceny i pstryknęłam sobie fotę.
OdpowiedzUsuńale to nie oznacza, że mam wejść teraz do wczorajszej kałuży?
UsuńNie, nie musisz - tam i tak nie ma zasłonki.
Usuńsą kubełki na śmieci - zasłonka przeciwpancerna...
UsuńTo nie psuje do Hitchcocka, niestety! W każdym razie nie do "Psychozy".
Usuń