Siedzieliśmy nad fosą miejską, a księżyc powoli kurczyć
się już zaczynał, choć dopiero trzecia noc po pełni. Na tafli wody pływały
pojedyncze suche liście zagnane tam grudniowym wiatrem z nie-wiadomo-kąd, więc
zapewne był to zaułek jakiś, nad którym swoją teraźniejszość trawił jawor
posadzony zapomnianą ręką, albo wręcz samosiejka zuchwale wyzwanie miastu rzucająca.
Siedzieliśmy, Kapelusz milczał doskonalej od Buddy, a przecież miał mówić, miał
mnie uczyć i opowiedzieć to wszystko, czego wiedzieć nie mogłem, bo nie znałem
do tej pory zupełnie. Żyłem w tym mieście długo, ale to, co stało się moim
udziałem, moim widzeniem i nie do końca pojętną wyobraźnią przerosło mnie o
miliardy lat. Zupełnie, jakbym obudził się w światach Lema, czy Dukaja…
Kapelusz milczał wpatrzony w nurt, cichszy niż trawy
więdnące na brzegu, niż kamienie rozgraniczające płynną przeszkodę od
stabilności gruntu. Patrzył wzrokiem, w którym więdły świece, a życie zawijało się
w kokony, żeby chociaż larwy i zalążki mogły przetrwać. Styks mógłby tym
wzrokiem zatrzymać i cerbera uśmiercić, a przynajmniej zmrozić do trwogi i
rozwolnienia. Ale patrzył nadal, jakby chciał wykłuć w fosie dziurę aż do jądra
grawitacji, która superwulkanem uciekłaby w mgławicę Magellana i więcej tu już nie
wracała. A on nawet warg nie oblizał, tylko milczał jak cholerny Sfinks tonący
w piaskach egipskiej pustyni.
- … - zacharczał wreszcie niezrozumiale i czas poruszył
niechętnie wskazówki, które wydawały się trwać we wczoraj z determinacją godną
sądu ostatecznego – miałem powiedzieć… Miałem powiedzieć słowa, które są
nieistotne, bo słowa NIGDY NIE SĄ ISTOTNE… Słowa, to tylko zasłona dymna,
oszustwo, w którym pochopni toną, a wytrawni gracze pływają ciesząc się
chwilową przewagą, aż nadpłynie większa ryba i większym słowem pożre wczoraj i słowa pożre bez reszty – tego uśmiechniętego durnia, któremu się wydawało… Miałem
powiedzieć i bełkotem skazić prawdę, która jest pomimo wszystko niezależna od
słów. Chciałem ciebie okłamać, oszukać, jak wielu przed tobą oszukałem. Ta
trzydniowa mistyfikacja, to wielkie udawanie… nie tu mieszkam, nie tu mieszkają
i wracają szczury – tu jest… magazyn… Podręczny, tymczasowy, bliski centrum i niewygodny
bardzo. Wątpliwe, żeby przetrwał ciekawość ludzi. Już teraz szczury wynoszą wszystko
stąd, bośmy się kręcili trzy doby tutaj… Przez ciebie… dzięki tobie…
Jedzenie i lekarstwa są już bezpieczne w nowej , a raczej
dotychczasowej siedzibie – tu była fantasmagoria, żeby cię oszukać, okłamać i zachować
tajemnice świata szczurów. Na wszelki wypadek, na zapas, na
nieprawdopodobieństwo nawet – nikomu tu nie wierzyliśmy. Do dzisiaj, do twojej rozmowy ze szczurzycą… Nie wiesz? Widzę zdumienie na twojej twarzy… zostałeś
ojcem chrzestnym szczurzycy, a ona swoje najmłodsze lata wspomina czasem pośród
światów, które nie znały języka, którym wieża Babel dopiero później szyki pomieszała. I
kiedy tak sobie gruchaliście… co? Znowu nie rozumiesz? Nie zauważyłeś?
Rozmawialiście ze sobą i każdy szczur to widział, każden, który dostrzegł was
we dwoje wie doskonale, że stało się, że wczoraj jest przeszłością mroczną, a
ty jesteś szczurzą przyszłością – przynajmniej tubylczych szczurów… dziękuję. Tobie
dziękuję, bo już bardzo zmęczony jestem. Dzisiaj chcę odejść i zostawić ci klucz
do tego świata, w którym będziesz królem i sługą jednocześnie – będziesz rządził
i będziesz przeżywał pokutę każdego dnia, w którym nie poradzisz sobie, a nie
poradzisz sobie na pewno. To dla mnie jasne, ale wiem, że ja… ja już nie radzę
sobie. Nie mam siły i zostanę tu dzisiaj, na brzegu fosy, aż mnie roztocza i
bakterie rozpylą po wszechświecie.
Nie mogę dać ci nic, czego byś nie miał, bo masz wszystko,
masz świeży wzrok, masz sumienie, którym słuchasz świata, który wyglądać już
nie musi, bo potrafi być pięknym i potrzebnym bez względu na wygląd. Masz
szczurzycę, która nie odejdzie od ciebie, a jej dzieci znajdą cię wszędzie,
choćby nie wiem jaki bóg próbował cię schować w skarpecie, kieszeni, więzieniu,
czy księżycu odległej galaktyki – nawet w grobie cię znajdą jej dzieci, bo już
przesiąknęły twoim zapachem i nie zapomną twojego rytmu serca. Szczurzyca…
umrze, jak ja, może nawet tutaj, nie przeszkadzaj jej – proszę, ostatnia prośba
starca – pozwól jej pójść, kiedy dzieci przestaną ssać pierś życiodajną. Pozwól
jej przyjść do mnie, bo to moja wnuczka… najmądrzejsza spośród wszystkiej
dziatwy… na nią też czas – to ona przewidziała ciebie i taki dzień jak dzisiaj.
Ona wiedziała, że jesteś ojcem jej dzieci, tak jak ja jestem jej dziadkiem. Nie
pamiętam tak dojrzałej szczurzycy, żeby miotu się spodziewała – ona jest twoja
i była nią, zanim pojawiłeś się w zaułku krwawiąc. Byłeś jedynym, który nie
wiedział… tamto, trzy dni temu, to farsa była, szopka, a tak na poważnie –
szczurzyca chciała przedstawić ciebie nam – mi i całej szczurzej rodzinie,
chociaż tej najbliższej. Nie wiem, czy ją jeszcze zobaczysz, bo za stara była na
poczęcie, ale jej dzieci przylgną do ciebie, jak piegi do rudowłosego, jak
dzień przylega do nocy, a niemowlę do mlekodajnego cyca… nie zawiedź nas.
Gasnę, czuję, że zbyt wiele słów już ze mnie nie
wypłynie, więc postaram się przekazać najważniejsze – patrz, słuchaj, czuj,
dotykaj, węsz... Korzystaj z kompletu zmysłów, a nie tylko z pojedynczych.
Słowa, to kamuflaż, za którym ukrywa się zawstydzona, albo trudna prawda – nie gadaj,
nie słuchaj – czuj! Błagam cię, czuj! I wiem, że potrafisz. W języku
pięciu-sześciu-siedemnastu zmysłów słowa stają się protezą dla upośledzonych –
czuj, jak czułeś przez trzy dni, jak podświadomie, bez tej całej dysputy i rozważań filozoficznych
robiłeś – właśnie – robiłeś, czyniłeś wypełniałeś świat dziełem, a nie słowem błahym
Czyń tak dalej…
…
…
Zgasł…
Kapelusz zgasł po ostatnich słowach i w grudniowym powietrzu
rozniosła się bezgłośna skarga milionów – one już wiedzą (pomyślałem sobie ową myśl najciszej, jak umiałem) one wiedzą i za chwilę przyjdą tu wszystkie –
niedobrze, niebezpiecznie, ale nie umiem im zabronić, więc co mam zrobić? Prosiłem
w myślach szczurzycę, żeby przyszła do mnie i pomogła, bo to pierwsze i już za trudne zadanie…
Brzeg zaroił się od ogonów, łap i wąsów, woda zaczęła kipieć. W
skarpie, niewidocznymi pazurkami powstawała jama wielka i wciąż głębsza. Niby mrówki
szczury przeniosły ciało do jamy wygrzebanej anonimowym dla mnie tumultem…
- dziwne – pomyślałem – marnują jedzenie, które przecież
nie jest oczywiste dzisiaj, ani jutro, a one zakopują w ziemi jedzenie…
Poczułem na policzku mokre wąsy i sam nie wiem dlaczego,
ale poznałem zapłakane wąsy szczurzycy. Przytknęła nos do mojego policzka i
czułem po kres sumienia te łzy bardziej gorzkie od migdałów i bardziej słodkie niż
trzcina cukrowa, i słowa klujące się zrozumieniem pod sklepieniem czaszki:
- Teraz ty, twoja kolej żeby poprowadzić ród.. możesz nie
wierzyć, ale Adamowy nie jest tak liczny i nie boryka się z takim problemami.
Zostaw przeszłość i zostaw własne nadzieje, wiem, proszę o więcej niż posiadasz
– ale zostaw swoje życie i oczekiwania, oddaj mi każdą wątpliwość – w zamian
dostaniesz miłość miliardów moich dzieci. On… nie powiedział wszystkiego, nie
zdążył, bo umierał już sto lat, czekając, aż się urodzisz. Dzisiaj zapiszczał cały mój świat za jego pamięć – a jutro poprosi ciebie, żebyś został z nami – bez reszty
i do końca… jeśli mamy zapłakać, to teraz i nigdy więcej, bo jutro – bardzo cię
proszę – nie płacz nade mną – jutro musisz poprowadzić moje dzieci do życia. Do
snu bezpiecznego i z pełnym brzuchem.
A dzisiaj posiedźmy, zanim słońce namaluje na fosie żółte
pasy, zanim wiatr je rozmyje jakby był impresjonistą, zanim wzrok niedoskonały
zobaczy uśmiech Kapelusza z nurtu uniesiony pomiędzy buro-popielate niebo.
Wybacz – muszę iść, bo dzieci proszą się na świat – zostań
– jesteś teraz królem i konsjerżem – wiem, że dasz radę… wierzę, że moje dzieci
zostaną z odpowiedzialnym ojcem… zostań proszę, nie udawaj, że pomożesz mi
rodzić i umierać – zostań i czekaj na SWOJE dzieci.
Poszła na czterech łapkach, poszła kolebiąc się, jak
kuter na bocznej fali, a ja nie wiem nawet, jak ma na imię owa przyszłość moja
w dzieciach jutrzejszych zawarta.
Strasznie dużo tego produkujesz, a ja nie nadążam z życiem i z czytaniem... Czuję się, jakbym nie mogła dogonić odjeżdżającego autobusu. Zaczekaj na mnie!
OdpowiedzUsuńprzepraszam, ale nie.
Usuńnie ma we mnie zgody na "produkcje na zamówienie", na brak produkcji tym bardziej - nie czytaj, zapomnij, rób co chcesz, ale nie ingeruj w pisanie, bo to mój blog i chcę, aby takim został - to jedna z niewielu rzeczy, na które nie zgodzę się z nikim - odpuść.
kiedy dopadnie mnie pomysł...
wiesz przecież, że poza blogiem w tym roku powstało sporo - w nowej odsłonie zamierzam więcej treści publikować, nie czekając na oklaski, ani spóźnialskich. kiedyś nadgonisz.
Serio uważasz, że ingeruję lub chcę ingerować w Twoje pisanie?
Usuńnie.
Usuńale lubię jasne sytuacje i nie chcę się chować w niedomówienia, czy domniemane żarty.
Aha. Żartować też nie wolno - dobrze wiedzieć.
Usuńto poboczny wątek i niewiele wnosi. I tak Ty zrobisz po swojemu - ja również.
Usuńw słowach łatwo gmerać i wyciągać "gorące kasztany". ja zmysł dramatyczny zużywam w treściach na stronie głównej. tu puszczam oko, jeśli jest komu, bo to dla mnie nie jest takie oczywiste.
A ja miałam kiedyś oswojone szczurki. Słodkie były...
OdpowiedzUsuńtak daleko, to bym się nie posuwał, chociaż... z głodu różne dziwne rzeczy człowiek zjeść potrafi...
Usuńhodowla? w moim mieście ponoć na jednego człowieka przypada pięć szczurzych ogonów - żywych!!!
jeszcze moment a sam poczuję sie jak eksponat zoologiczny, bo już jestem mniejszością (ponoć u siebie...)