Usłyszałem
dość nerwowe pukanie w okno. Gdybym mieszkał na wsi, nie byłoby w tym nic
dziwnego, ale tu? Na drugim piętrze kamienicy chwalącej się peselem zapisanym
literami MDCCCXC? Dziwne… Podszedłem jednak do okna, bo ciekawość niełatwo
nakarmić obojętnością. Na parapecie siedział szpak. Zwyczajny, epoksydowany i perłowo
piegowaty, jak to szpaki mają w zwyczaju. Patrzyliśmy na siebie przez szybę, a
on przechylił głowę i chyba ironicznie się uśmiechał, że taki tępy i
niedomyślny ze mnie gospodarz.
- Pioooo –
zagwizdał do mnie i ponownie zastukał w szybę. Otworzyłem. Ciekawości mieszczę
w sobie tyle, że powinienem wyglądać bardziej okazale niż zawodnicy sumo, a
jednak mieści się cała w żenująco ubogim gabarycie. Szpak przeczekał bez trwogi
otwieranie podwoi, po czym odważnie wkroczył do środka. Łypnął okiem i daję
słowo, że do mnie mrugnął. A potem wystartował z parapetu i zwiedził wnętrze.
Kołował niczym samolot nad docelowym lotniskiem na oparach paliwa, aż przysiadł
na oparciu fotela. Wzruszyłem ramionami i też usiadłem.
- Pioooo –
zaśpiewał znów, więc uznałem, że się przedstawia.
- Miło mi
Piotrze, jestem Michał
- Miiii, Miiii,
Miii… aaaauuuu!
Zaśmiałem się i
powtórzyłem pokazując palcem na niego i siebie:
- Piotr, Michał
- Piiiiooooo…
Miiii….aaaau.
A
potem ptak przesiadł się na stół i patrzył znacząco. Pomiędzy książką, pilotem
od TV i drobiazgami stał talerzyk po jakichś herbatnikach i pusta szklanka.
Aluzję zrozumiałem i poszedłem do kuchni. Przyniosłem wodę w małej miseczce i
kawałek chleba. Piotr grzecznie się poczęstował, a potem usiadł mi na ramieniu.
- Miii…aaaau –
potarł mnie dziobem po nieogolonym policzku i odfrunął.
Historia.
Ale skoro się wydarzyła, mogła się powtórzyć. I rzeczywiście. Następnego dnia
Piotr przyleciał i zapukał w okno, a kiedy otworzyłem czuł się już jak u
siebie. Przywitał mnie po imieniu i sam się przedstawił. Sprawdził ,czy na
stole nie znajdzie poczęstunku, a kiedy go nie znalazł, to przysiadł mi na
ramieniu cierpliwie czekając. Poszliśmy razem do kuchni po wodę i chleb. Piotr
znalazł gruszkę w koszyku i pytająco popatrzył na mnie. Odkroiłem plasterek i
położyłem obok chleba na talerzyku. Wróciliśmy do pokoju, a Piotr posilał się
niespiesznie. Znów dostałem buziaka nim pofrunął do szpaczych spraw. Trzeciego
dnia byłem gotowy. Okno było zawczasu otwarte, na stole świeża woda, chleb, gruszka,
trochę ziaren słonecznika, rodzynki i siemię lniane. Wszystko, co znalazłem w
zapasach i zdawało mi się być dobrym dla ptaka. Nawet kaszy ciemnej i
szorstkiej nasypałem, żeby Piotra przyjąć z fasonem.
Pojawił
się znienacka. Korzystając z otwartego okna sfrunął niczym pocisk i miałem
wrażenie, że rozbije się na mojej twarzy, ale w ostatniej chwili rozłożył
skrzydła i wyhamował. Usiadł na krawędzi stołu i patrzył na mnie śmiejąc się
zapewne z psoty. A kiedy zobaczył, jakie przyjęcie mu przygotowałem, stracił tę
swoją niewzruszoność i aż podskakiwał z radości. Nie wierzyłem, że mały ptaszek
potrafi tyle zmieścić, ale sprzątał talerzyk, aż miło. Każdy niejadek koło
niego zaraziłby się entuzjazmem. Ja również poczułem apetyt widząc ten
odkurzacz skrzydlaty. Przyniosłem sobie drożdżówkę z rabarbarem, a Piotr przyszedł
na degustację. Wyrwał z ciasta kawałek rabarbaru i usiłował go rozdrobnić, żeby
przełknąć. Udało się – dziób miał tak ostry, że mógł tatuować wzory na skórze
wołowej. Nim odleciał przysiadł na popielniczce i wypróżnił się.
Potem
robił to już za każdą wizytą. Z popielniczki zrobił sobie toaletę, a papierosy
strącał ze stołu i usiłował je pokruszyć na drobne. Chowałem przed nim, ale
niewiele to dawało. Znajdował bez pudła i szpaczymi pazurkami niszczył każdą
paczkę. A potem siadał mi na ramieniu i krzyczał na mnie, aż było mi wstyd.
Naprawdę mnie zawstydził. Nie paliłem, kiedy był u mnie, bo jego dezaprobata
była wyraźna i nieodmiennie wydzierał mi papierosa z ręki i zrzucał na dywan
wypalając w nim czarne, cuchnące dziury. W końcu poddałem się i zrezygnowałem.
Została tylko pusta popielniczka po nałogu, żeby Piotr miał toaletę.
Odwiedzał
mnie całe lato, lecz pod koniec września zaczął się robić nerwowy. Nie cieszyły
go już nawet ulubione winogrona rodzynkowe, które jedliśmy wspólnie każdego
dnia. Piotr czekał, aż umyję kiść, otrząsnę z nadmiaru wody i podam w głębokiej
misce. Siadał naprzeciw mnie, na brzegu miski i częstował się wymieniając ze
mną jakieś uwagi. Zdolny ptak potrafił już powiedzieć swoje imię, lekko tylko
zaciągając przy samogłoskach, a nieme H w moim imieniu brzmiało w jego dziobie
dość arystokratycznie. Trochę pokpiwałem, że muszę chyba zmienić imię na MIHAŁ,
bo mniej więcej tak je wymawiał mój wierny towarzysz, a Piotr patrzył na mnie
spod oka, czy nie nabijam się z niego nadmiernie. Wciąż robił mi psikusy
nadlatując znienacka i strasząc mnie hamowaniem w ostatniej chwili. Czasami
wybierał się ze mną na spacer i dziobem pokazywał kierunek, w którym chciał się
przemieszczać na moim ramieniu. Uwielbiał, gdy zakładałem kaszkiet. Siadał na
płaskowyżu czapki i stamtąd dyrygował niczym kapitan z mostka.
Ale
końcem września Piotr stał się nerwowy i coś mi usiłował powiedzieć. Niebo nad
miastem przecinały klucze ptasie wiedzione instynktem na południe. Piotr zerkał
w niebo coraz częściej, aż któregoś dnia rozwrzeszczał się wniebogłosy.
Stanąłem w oknie, a on, siedząc mi na ramieniu pokazywał dziobem kurz wirujący
na stalowym od chmur niebie. Otarł się o mój policzek i pofrunął.
- Piiioootr!
Piooootr! Miiihaaaauuu!
Piotr
szybko nabierał wysokości i ledwie chwila minęła, żeby zlał się z tłem. Wielka,
ruchliwa plama szpaków kłębiła się niezdecydowanie zmieniając kierunki w
błyskawicznych zwrotach. Do chmary dołączały kolejne i kolejne ptaki, aż w
końcu stado ukonstytuowało się i z głośnym furkotem odleciało biorąc kurs na
Hiszpanię. Ostatni jesienny sobór płynął niebem gdzieś za horyzont.
- Miiiihaaaauuuu!
– na pewno wmówiłem sobie, że w tym tumulcie usłyszałem wołanie Piotra. Ale tak
bardzo chciałem je słyszeć, że usłyszałem – Miiihaaauuu!
Ha, spodziewałam się każdego kto by mógł pukać w szybę, pamiętając Twoje różne opowieści i zabarwieniu fantastycznym, ale nie... ptaszka... Zaskoczyłeś mnie.
OdpowiedzUsuńcoś się udało. hurra. szpaki są mądre. zdolne i dość rozrywkowe.
UsuńNostalgicznie, czy to jesienne wspomnienie? Może doczeka(sz)... powrotu?
OdpowiedzUsuńPatrzę w ikonkę... i nie wierzę. Zrobiłeś zdjęcie???
pisałem ze trzy tygodnie temu, że znalazłem w Mieście graffiti, które ktoś wykonał przewidując zawczasu moje istnienie. droga, którą można uciec z Miasta wspina się na wiadukt, a filary obustronnie są ozdobione portretami. miedzy innymi takim. telefon poradził sobie z fotką, a dobra dusza z obróbką, więc wkleiłem. ile to ma wspólnego ze zdjęciem, to nie wiem, ale wkleiłem.
UsuńWielkie brawa, Oko! :) Pamiętam, że o tym właśnie pisałeś...
UsuńZamiast uciekać, gonić drogą, zatrzymałeś się. Super.
życie samo poprowadziło moje kroki właśnie tam, chociaż nie spodziewałem się tego.
Usuńhmm... pod most?
Usuńprzechodzę obok tego wiaduktu. obrazki mają po kilka metrów wysokości, choć z fotki tego nie widać.
UsuńNo widzisz, i już chcę więcej... obrazki, filary i cały most :)
Usuńgdzieś na boku mogę podyktować namiary na te widzenia - przyjedziesz, pomedytujesz, pstrykniesz i dostaniesz tyle więcej, że aż wszystko.
UsuńNie medytuję, robię "łał" i pstrykam.
UsuńA namiary wrzuć za ścianę, podyktuj, może nie od razu wykorzystam, ale kiedyś tak.
szybko, może nawet nerwowo... tak spragniona fotek?
UsuńWcale nie nerwowo, powiedziałabym, że całkiem spokojnie.
UsuńNie wiem co bardziej lubię, mosty czy graffiti, ale przyjmijmy, że jedno i drugie.
Dzisiaj oglądałam fotorelację z radosnych poczynań na murach(pewnego artysty) w moim mieście.
Pozostało obejrzeć w naturze...
czyli spacer. świetna sprawa. i pogoda chyba sprzyja.
Usuńmoja córka pyta się mnie ostatnio: czy w kuchni są kangury? odpowiadam że nie. ona pyta dalej : czy ją obronię przed kangurami. mówię jej że tak. na co córka podsumowuje : mamo bo z kangurami to różnie jest! I po przeczytaniu dziś Twojego tekstu nasuwa mi się taka myśl: Oko bo z ptakami to różnie jest... pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńcieszę się - lubię rozmaitość.
UsuńAle ładne opowiadanie - wpisuje się w ten słoneczny dzień. Bardzo dotknąłeś wiosennie dziś i oczy się uśmiechają od razu - dziękuję za ten dobry nastrój uczyniony też literkami.
OdpowiedzUsuńniech Ci się błyszczą oczy dożywotnio. nie wiem czy dam radę samym pisaniem to zrobić, ale może przyczynię się choć odrobinkę do uśmiechu.
Usuń1890 - czy to się zgadza czy demencja mnie dopadła?
OdpowiedzUsuńPrzemiły ten skrzydlaty gość, może wkrótce wróci?
tak - z peselem poradziłaś sobie.
OdpowiedzUsuńwraca każdego roku na wiosnę.
To miło z jego strony. :)
OdpowiedzUsuńnatura - szpaki jesienią czmychają na zachód - do Hiszpanii, ale na wiosnę wracają. niektórzy ludzie mają podobnie.
UsuńHa, ha - chyba masz rację. ;)
UsuńStary człowiek i ... szpak :)
OdpowiedzUsuńniech i tak będzie.
Usuń