niedziela, 10 marca 2019

Noblesse oblige.

Zachęcony brakiem rozsądku postanowiłem dzisiaj wydać przyjęcie. Awangardowe, bo bez okazji. Można powiedzieć sarmackim zwyczajem, że okazja zawsze się znajdzie, jeśli odpowiednio głęboko zajrzeć do kieliszka. A takowe miałem. Weteranów, którzy przetrwali pospolite ruszenie, potop szwedzki, Wiosnę Ludów, Jesień Średniowiecza, Zimę Stulecia i Lato Muminków. Pancerne szkło z dnem solidnym, wytrwale kolaborującym z grawitacją. Komu sił zbrakło by dźwignąć – znaczy pijany był na gładko i uśmiechem mógł smarować firmament leżąc i gaworząc beztrosko z chmurami, albo z bezdomnymi pająkami zwiedzającymi piwniczne okienka w nadziei na spotkanie prokreacyjne lekko tylko zahaczające o mezalianse, lub niewierność jednostkową.

Przyjęcie, jak powszechnie wiadomo, zaczynać należy od gości. Trudno podejmować samego siebie, bo ten drań na ogół odmówi, przedkładając piwko przed monitorem nad oficjalną biesiadę, albo przylezie w wyświechtanym dresie i drapiąc się po kieszeniach niedwuznacznie zdryfuje ręką w kierunku osi pionowej wyznaczonej kręgosłupem, jednocześnie paluchami drugiej wybierając na stojąco co lepsze kąski z talerzyków, a resztę zostawi na pastwę much. Dla takiego obdartusa, to nie chce się szykować wykwintności, ani świątecznego obrusa zdejmować z pawlacza. Wystarczy usychająca w zapomnieniu kiełbasa toruńska marznąca w lodówce od tygodnia i osierocona resztka sera, który za chwilę zacznie być twardym i mieć fakturę przypominającą dno wyschniętego jeziora lizanego słońcem bez końca.

Taktycznie zacząłem penetrować listę kontaktów poczynając od żeńskiej części ludzkości, jako bardziej wybrednej i wymagającej odrobiny więcej czasu na podjęcie decyzji, tudzież dobór makijażu stosowny do koloru zasłon gospodarza, bo na poszetkę towarzysza nie ma co liczyć. I tu dramat, gdyż zasłony… Cóż… Kurz niczym szarańcza obsiadł je i miały barwę wiśni, wracającej pieszo autostradą z Niemiec do Polski na wakacje. Nie byłem pewien, czy uda się do nich dobrać cokolwiek. Negocjacje trwały do południa zanim skład się ukonstytuował, a warunki brzegowe wykluczyły spore zagony hipotetycznych uczestników z listy adresowej pozostałej części świata. Zasłony zresztą również zostały wykluczone i skazane na utopienie w kąpieli z chemicznie wyprodukowaną trutką. Do świąt daleko, ale może pranie będę miał z głowy, jeśli przetrwają.

W ekspresowym tempie wyssałem kurz z dywanów, parapetów i kto wie skąd jeszcze, z lekkim niepokojem zerkając na brzuszek odkurzacza, czy przypadkiem nie osiągnie masy krytycznej i nie zacznie się spontaniczna reakcja łańcuchowa zakończona nuklearnym grzybkiem trudnym do skonsumowania. Gdy lęk opadł do poziomu akceptowalnego społecznie wytaszczyłem stół w centralny punkt salonu i rodowe srebra czyściłem beznamiętnie, jakbym kartofle obierał dla plutonu wojska. W zlewie dyskretnie miękła porcelana, żeby odzyskać kolory i nasycić motywy roślinne wilgocią, bo kiedyś trzeba jej użyć wreszcie, aby uzasadnić ekstrawagancję posiadania takowego luksusu. Obrus sfrunął z pawlacza niczym gołąbek i przysiadł na stole. Sam sobie hołd złożyłem, że po świętach czym prędzej wywabiłem plamy po barszczu i innych ekscesach, zanim wyżarły w nim dziury. Zabytkowy był - prawie tak bardzo jak stół. Udomowiony obrus rozsiadł się i kokosił, szukał idealnego miejsca. To przez babcię, która go rozpieszczała i czułymi dłońmi, co do milimetra układała na tymże stole, żeby spasować te dwie połówki jabłka, te turkaweczki sobie przeznaczone. Teraz musi sobie radzić sam, ale czyni to wybornie i z wprawą sugerującą coś więcej niż płytką potrzebę chwilowej wspólnoty.

Ze szkłem poszło mi szybciej, gdyż ono, jako używane częściej, nie wymagało zabiegów specjalistycznych. Stół wreszcie przestał się skarżyć na nagość i ubóstwo, choć pustostany szkieł wyglądały posępnie. Dla skupienia podrapałem się po głowie, szukając inspiracji, żeby tę pustkę wypełnić nietoksycznie i bezgrzesznie. Kwiatek z okna zdjąłem, żeby cokolwiek się w szkle przeglądało i wraziłem wraz z doniczką na środek, gdzie i tak nikomu nie chce się sięgać. Od razu szkło zaczęło dywagacje kolorystyczne i przedrzeźnianie, naśladowanie, wygłupy – impreza się zaczęła. Karafki z winem przydały radości, choć i one rozglądały się za jakąś przekąską. Przecież nie podam lodu, a tylko lód posiadam w lodówce w ilościach wystarczających. Świece. Koniecznie świece, żeby spotkanie na wstępie nabrało rysów szlachetnych, które później będzie można strącić w otchłanie i czeluści, jeśli zdarzy się nadużycie. Po kozacku – jak spadać, to z wysokiego konia, a nie z poziomu rynsztoka na drugi bok się obracać niczym kotlet podczas panierowania.

Przyszła pora się wynurzyć i odświeżyć zapasy. Gdyby nie skład mieszany wystarczyłoby w najbliższym markecie profilaktycznie kupić trochę chipsów, orzeszków, parę pęt kiełbasy, albo zgoła pizzę zamówić telefonicznie, gdy żołądki się rozśpiewają. W obliczu subtelniejszych jednostek coś podobnego było nie do przyjęcia. A przecież ma być przyjęcie. Czyli warzywniak. Warzywniak zawsze jest mile widziany, bo piękniejszy fragment istnienia wyczulony jest na organiczne (znakomite słowo niewiele mające wspólnego z organami, czyli kulinarnie rzecz ujmując podrobami) pokarmy i jeśli nawet nie przyłącza się do ruchów społecznych promujących roślinną dietę, to bezwzględnie zwalcza plastik lub własną cielesność – podobno rozpasaną i nadmierną w biodrach. To w ogóle możliwe? W biodrach? Tylko w przypadku, gdyby krzesła pochodziły z chińskiego przedszkola, ale ja mam krzesła z epoki. Tych numerowanych namiestników, którzy wyłącznie żarli i spali, więc i siedziska mieć musieli godziwych rozmiarów.

Ze sklepu wyszedłem, jakbym wozem drabiniastym z dożynek wracał. Wiechcie i pęczki, worki, woreczki, siaty i luz katulający się w ich obrębie, sprawdzający, czy istnieją ewolucyjne ograniczenia dla międzygatunkowego potomstwa. Milion kolorów, nazw chyba jeszcze więcej, szczęściem stół duży i pomieści, gdy się skroi, obierze z łupin i skór, albo wysmaży z nich wodę. Siateczka z mięsnego przy tym zielonym stogu wyglądała tak żałośnie, że trzy razy wracałem da kasy, bo mi było wstyd. Gdzież tu parytet? W końcu zabrakło mi rąk, a bezdomne psy odprowadzały mnie wzrokiem tak pełnym nadziei, że musiałem wzbudzić w sobie nieznane mi dotychczas pokłady asertywności. Drugim rejsem zabezpieczyłem płyny z gatunku skazanych na reklamę po godzinach oficjalnej aktywności nieletnich, przez co tak na prawdę dorośli żyją w nieświadomości nowinek z pogranicza świata spirytualiów i muszą dokształcać się analizując zawartość kubełków po młodzieńczych imprezach.

Kuchnia skurczyła się, a lodówka wybrzuszyła ze wzruszenia. Dawno nie zagraciłem jej po kres wyporności. Butelki są odporne na zgniatanie tylko do pewnego stopnia, a zawierają treść na tyle gorącą, że trzeba podawać ją schłodzoną, żeby dojrzewała dopiero po przełknięciu, najlepiej w głowach konsumentów. Większość zieloności musiała zostać na wierzchu. Przetrzebiłem stóg tnąc i siekąc sałatki, gulasze i surówki. Sukcesywnie wynosiłem do salonu, aż stół zaczął wyglądać, jakbym obsadził go żywopłotem. Gdzieś pomiędzy michami zielska nieśmiało czaiły się ubożuchne plasterki wędlin, kiełbasy łypały strwożonym okiem, czy w zaroślach nie siedzą głodne gawrony, a serom rosły dziury w sercach, gdy przeliczały krzesła spokojnie czekające na gości. Może chciały zniknąć? Samounicestwić się dojrzewając do dziur totalnych?

Nie było czasu na filozofię, bo przecież ciasta (rany boskie – zapomniałem o ciastach, chociaż dla ciast też niektórym trzeba alibi, żeby w ogóle mogły zaistnieć na stole, bo przecież dieta i cukier i w ogóle – przede wszystkim i w ogóle) Coś się dusiło po dwakroć, w wersjach wolnych od mięs i zajętych przez takowe, coś pociło się i dyszało w piekarniku, więc błyskawiczna eskapada do cukierni po pokusy tłuste od kalorii, kolorowe tak, że natura ze wstydu poszarzała. Podejrzewam, że nie byłbym w stanie zdefiniować nawet ćwierci kolorów. To wyzwanie, któremu niekoniecznie sprosta żeńska część przyjęcia i jeśli nie zechcą ich zjeść, to może chociaż pobawią się w rozpoznawanie. Wreszcie patera zaczęła się rozpychać na stole, jakby to ona miała problemy z biodrami, co nie przeszkadzało jej absolutnie szukać eksponowanego miejsca z daleka od pazernych łap spragnionych cukru. Doniczka przegrała i kwiat wywędrował na parapet z ledwie widoczną ulgą. Puste kieliszki potrafią się nieźle naigrawać z ziemiaństwa.

Noże zmęczone nadużywaniem spały w zlewie, wraz z deskami, patelniami, zbędnymi talerzami, i pośród wszelakich ochłapów i okruszków. Zasadniczo śmietnik rozplenił się po całej kuchni, chociaż przyjęcie się jeszcze nie zaczęło, więc należało zacząć sprzątać – obłęd – sprzątać przed przyjęciem, lewą ręką mieszając przy tym powstające nieustająco dania gorące. Czas realizował jakieś kaprysy związane z teorią względności i połykał godziny, jakby to były kwadranse, a ja w pocie czoła trwałem na kulinarnym froncie poświęcając się mu bez reszty… No dobrze – każdy wie, że nie da się gotować bez testowania. Prawa autorskie i pokrewne wkładają w ręce narzędzia, choć nie wspominają, jak łapczywie można ich używać i ilu procent sięgnąć może twórcza degustacja, w celu zapewnienia posiłkowi boskości. Wreszcie przyszedł ten moment, że definitywnie skręciłem kurki kuchenne.

Usiadłem na pobojowisku, żeby odsapnąć po udanym zabiegu, łykiem mokrego się nawilżyć, choćby to woda z akwarium być miała i zastanowić się o czym zdołałem zapomnieć. Podparłem brodę ręką i okazało się, że o goleniu zapomniałem na pewno. Zwlokłem się z krzesła, by pójść do łazienki, kiedy zabrzęczał dzwonek. Goście. Już?! Zegarek bezwstydnie zatrzymał się na ustalonej godzinie, żeby żaden z nich się nie spóźnił. Pewnie dlatego tak gnał od południa. Mechanicznie otworzyłem drzwi, zapraszając do wnętrza. Ocknąłem się z czasowych deliberacji, gdy usłyszałem chóralny śmiech. Lustro z dziką radością zwróciło mi w miarę rzetelne odbicie. Ubrany byłem w półbuty, skarpety i fartuszek ozdobiony dopiero co zakończoną działalnością. Zapewne nie całkiem po sarmacku.

24 komentarze:

  1. Dobrze, że jestem po obiedzie, bo nabrałabym apetytu. Barwnie i elegancko, a strój to wisienka na torcie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdybym zobaczyła gospodarza w takim stroju, na pewno zapomniałabym o jedzeniu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zabawa w... "pani(cz)domu"???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. każdy chyba lubi się zabawić. a zabawa w przyjęcie wydaje się bardzo grzeczną. przynajmniej zanim się owo przyjęcie zmonopolizuje.

      Usuń
    2. Przeczytałam... "grzeszną". Kto wie, jak się rozwinie?

      Usuń
    3. po spożyciu literki się plączą. w każdej główce.

      Usuń
    4. W poprzedniej notce, wg mnie, też się coś poplątało. Chyba.

      Usuń
    5. natura jest okrutna.

      Usuń
    6. i zaparła się na poprzednią notkę?
      z naturą nie wygram.

      Usuń
  4. Dawaj mi tego gościa z opowiadania. Niech mi zorganizuje przyjęcie, facet ma fantazję no i pracowity jest. Pożądam takiego, co to nie dość, że plan opracuje, zakupy zrobi, ugotuje to jeszcze posprząta.
    Już go szczerze lubię.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wolałabym odwrotnie, ale dobra. Przemyślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. panna wygodnicka - dawaj gościa, niech zrobi... - a Ty co? leżeć i pachnieć? nieładnie.

      Usuń
  6. I właśnie z uwagi ten cały wysiłek przed i po, wolę być gościem, niż gospodynią. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Tę plamy wywabione po barszczu brzmią faktycznie smakowicie
    Hahaha
    I czas się zatrzymał nawet nie próbuj go wypychać do przodu
    Nadal nie jestem gotowa na starość
    A i nie zaprosiłeś mnie
    Niech więc już tak pozostanie
    Ty i lustro
    To za karę😛😝😜

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. za karę powiem, że uwielbiam Cię. nie wiem, czy to dobrze, ale stało się.

      Usuń
  8. No i po co było tyle roboty sobie nawalać, skoro gospodarz gotowy do skonsumowania?...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taka perwersja? dla wszystkich ma wystarczyć? jednocześnie, czy kolejno?

      Usuń
  9. I dlatego właśnie zrezygnowałem z przyjęć we własnym mieszkaniu. Nie chce mi się ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i wszyscy chodzą do knajp, bo z tym chceniem, wszędzie kłopot.

      Usuń