poniedziałek, 4 marca 2019

Majaki.


Ze świeczek układam twój kontur. Na dębowym stole, który pamięta historie niezwykłe, z tak dawnych lat, że dzisiaj wydają się nieprawdopodobne. Układam niespiesznie – jedna po drugiej, a stół milczy jak zaklęty. Pewnie widział coś więcej niż niezgrabnymi dłońmi układany kontur. Zapalam świeczki. Może to pozwoli mu poczuć wszystko, czego szukam. Stopy. Drobne, trzymające się siebie nawzajem jak dwie sierotki. Pięcioma świeczkami zaledwie naszkicowane. Zaskrzypiał, więc pewnie przypomniał sobie czyjeś stopy, może tańczącą Szeherezadę, może pokojówkę wspinającą się na palce, by sięgnąć nad głowę i rozniecić kandelabr wiszący tam być może z dwieście lat temu.

Dziś siedzi na nim tylko kruchy kontur. Smutny, obejmujący ramionami nogi w kolanach i z głową wspartą na nich, patrzący wprost na obraz poczerniały ze starości. Zaznaczam świeczką kręgosłup, a wiatr-psotnik usiłuje zepchnąć światło na poziom stołu, by pomiędzy pośladkami prześliznąć się pod nawis nóg. Ja wiem, że mu nie pozwolisz nawet wtedy, gdy będziesz zamyślona, ale przeciąg próbuje. Stołu nie zawstydzi, bo ten zapewne niejedną niewiastę nosił w objęciach i studził płonące w uniesieniu piersi. Ostrożnie omijam biodra. Tak, pamiętam. Zarzucasz im, że zbyt się panoszą, że rozpychają na boki, choć wiesz, że lubię, kiedy są takie niepokorne. Tak dobrze pasują do moich dłoni.

Zamykam kontur z westchnieniem. Smutno mi, bo kontur, to wciąż nie ty… To zaledwie iluzja. Fatamorgana. Wieczór stężał pośród mojego smutku i czai się w zakamarkach, jak mysz na resztki z sutej wieczerzy. Tafla stołu udaje niewzruszoną, ale czuje ciepło konturu. Ja również. Usiadłem tak, żebyś mogła mnie widzieć. Chciałem ci opowiedzieć dzisiaj, bo pewnie nie wiesz, ale byłaś jakaś zadumana, może nawet nieobecna? Tak. Na pewno. Tylko roję sobie, że na tym stole to ty… Jak dziecko budujące w parku z dwóch patyków pieska, albo w lalce widzące przyjaciela na całe życie, powiernika najstraszliwszych tajemnic i jedyną istotę wartą przytulenia. Patrzę ci w oczy, ale przedzieram się wciąż na wylot, aż spojrzenie rozbija się na zimnej ścianie zupełnie absurdalnie.

A dzisiaj właśnie kupiłem świeczki. Te najtańsze, w aluminiowych koszyczkach, bo pomyślałem sobie, że może być ci zimno, więc nimi cię ogrzeję, kiedy będę opowiadał. Maluteńkie płomienie drżą z niecierpliwości szukając ciebie i oplatając twoje ciało własną żarliwością. W takim świetle miałabyś kasztanowe włosy. Lśniące i chowające się same za siebie, gdy tylko którakolwiek ze świec zaproponuje im żywszą czerwień.

Przymykam oczy i widzę, jak płomyk wygładza gęsią skórkę na twoim udzie, jak rozluźniają się piersi, jak dłonie rozplatasz i bawisz się w kotka i myszkę z ogniem, a płomień nie umie wskoczyć na żaden z palców, które mu przewrotnie obiecujesz wodząc go na pokuszenie. Stół rozgrzany wdycha twój aromat i malujesz na nim wilgocią serce tłoczone pośladkami. Ja pewnie oszalałbym, ale stół czeka na więcej. Taka deklaracja, to wciąż za mało. Nie wiem, czego oczekuje, żeby się zachwycić tobą. Chciałem ci opowiedzieć dziś – takie płoche, nic nie znaczące i wolne od zdarzeń wielkich, czy dramatycznych. Bo niosłem dla ciebie obraz rzeki czesanej wiatrem, i parę słonecznych plam bawiących się w berka na zawilgłej, odrapanej elewacji budynku. Wspomnienie paru kroków pani w spodniach zbyt krótkich i pana w kapeluszu, który brodę na części podzielił, jakby jedna mu nie wystarczała i chciał na jednym podbródku dwie wyhodować.

Świece skarżyły się, że ciebie nie ma. A może szydziły ze mnie? A ja zasłoniłem okna, żeby nikt nie podglądał, bo może się wstydziłaś tak siedzieć na stole i pośladkami malując serce wilgotne twoim aromatem. Ciebie wciąż nie było, jednak świece poczuły się ważniejsze i odważniej wspinały się na twój kontur. Teraz, mogłabyś nawet wstać, a i tak dosięgłyby ciebie całej. Tak… Mogłabyś wstać… Nawet położyć mogłabyś się pośród tych świeczek, bo tylko tak przed nimi można się ukryć. Ze dwie zerkały mi w oczy i sprawdzały, czy nie szklą się za bardzo od tego czekania aż przyjdziesz.

Przymknięte oczy, to za mało. Nie wystarczyły, żebyś przyszła. Pozwoliłem im się zamknąć, a chociaż płomienie kusiły zacisnąłem powieki tak, że nawet łzy miały kłopot, żeby się wydostać. Poczułem, jak mijasz mnie z uśmiechem, jak woal perfum rozbierał się z materii. Takiej ciszy nie zna żadne lato. Tylko zima pogrążona w nocnych zaspach puszystego śniegu potrafi aż tak wstrzymać oddech, że nawet para nie ma odwagi wychylić się na powierzchnię. A potem weszłaś bosą stopą na krzesło i ostrożnie wkroczyłaś w kontur. Wypełniłaś go sobą. Wiedziałem, że będziesz miała do mnie żal o te biodra zbyt szerokie i słyszałem, jak przysuwasz świeczki bliżej. Tak blisko, jak tylko wystarczyło ci odwagi. Zbyt wiele jej nawet miałaś, bo chyba zaskwierczał jakiś włosek zjedzony przez płomień. Patrzyłaś na mnie, ale ja wciąż miałem zamknięte oczy tak szczelnie, żeby cię nie spłoszyć. Żebyś została na tym stole i żebym mógł się cieszyć twoim obrazem.

A potem? Potem nieoczekiwanie do okien zaczął dobijać się dzień. Zgiełk i pośpiech, nieuwaga i pokrzykiwania. Otworzyłem oczy. Na stole połyskiwał kontur z kieliszków aluminiowych bez jednego płomienia. Noc zjadła całe światło. I ciebie noc zjadła. Został mi tylko kontur. Odchudzony w biodrach. Poznałem. Więc byłaś jednak…

15 komentarzy:

  1. Smutna ona zapatrzona...
    Smutny on.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. prawie jak w piosence,tylko tam oni byli brzydcy...

      Usuń
    2. i przytuleni jakoś niezwykle tak... tam byli.

      Usuń
    3. tu też są... niezwykle

      Usuń
    4. o, tak, niezwykle jak zwykle :)

      Usuń
    5. majaki zbyt podobne do rzeczywistości mogłyby być niestrawne.

      Usuń
    6. czyli dobrze się stało, że są takie zamglone i odległe od rzeczywistości.

      Usuń
    7. Rzeczywistość nie jest lepsza ani gorsza od wyobrażeń, jest tylko zupełnie inna.

      Usuń
    8. przede wszystkim JEST

      Usuń
  2. "Patrzyłaś na mnie, ale ja wciąż miałem zamknięte oczy tak szczelnie, żeby cię nie spłoszyć" a potem dzień spłoszył srebrnego ptaka nocy... " noc cie zjadła " - moi faworyci powyższego obrazu który namalowałeś i pobrudziłeś dłonie farbami życia...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle pięknie i tęsknie. Kiedy piszesz takie teksty czasem się zastanawiam czy masz na myśli jakąś konkretną JĄ, czy to wyłącznie wyobraźnia. Chociaż tematyka twoich opowiadań jest tak różnorodna, że zapewne JEJ nie ma, jest tylko jakaś klapka w głowie, która akurat wczoraj się otworzyła.
    Musisz mieć niezłą ilość tych klapek, bo każda otwiera wejście do innego świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pisałem też o zjadaniu mózgu... i o różnych takich innych historiach, że wolałbym, aby nigdy się nie spełniły.
      otwieram się na ciągi dalsze - czasami coś dotknie i zaboli, zaintryguje, albo aż się prosi, żeby popłynąć w głowie w nieznane krainy.

      Usuń