Ze
świeczek układam twój kontur. Na dębowym stole, który pamięta historie
niezwykłe, z tak dawnych lat, że dzisiaj wydają się nieprawdopodobne. Układam
niespiesznie – jedna po drugiej, a stół milczy jak zaklęty. Pewnie widział coś
więcej niż niezgrabnymi dłońmi układany kontur. Zapalam świeczki. Może to
pozwoli mu poczuć wszystko, czego szukam. Stopy. Drobne, trzymające się siebie
nawzajem jak dwie sierotki. Pięcioma świeczkami zaledwie naszkicowane.
Zaskrzypiał, więc pewnie przypomniał sobie czyjeś stopy, może tańczącą
Szeherezadę, może pokojówkę wspinającą się na palce, by sięgnąć nad głowę i
rozniecić kandelabr wiszący tam być może z dwieście lat temu.
Dziś
siedzi na nim tylko kruchy kontur. Smutny, obejmujący ramionami nogi w kolanach
i z głową wspartą na nich, patrzący wprost na obraz poczerniały ze starości.
Zaznaczam świeczką kręgosłup, a wiatr-psotnik usiłuje zepchnąć światło na
poziom stołu, by pomiędzy pośladkami prześliznąć się pod nawis nóg. Ja wiem, że
mu nie pozwolisz nawet wtedy, gdy będziesz zamyślona, ale przeciąg próbuje.
Stołu nie zawstydzi, bo ten zapewne niejedną niewiastę nosił w objęciach i
studził płonące w uniesieniu piersi. Ostrożnie omijam biodra. Tak, pamiętam.
Zarzucasz im, że zbyt się panoszą, że rozpychają na boki, choć wiesz, że lubię,
kiedy są takie niepokorne. Tak dobrze pasują do moich dłoni.
Zamykam
kontur z westchnieniem. Smutno mi, bo kontur, to wciąż nie ty… To zaledwie
iluzja. Fatamorgana. Wieczór stężał pośród mojego smutku i czai się w
zakamarkach, jak mysz na resztki z sutej wieczerzy. Tafla stołu udaje
niewzruszoną, ale czuje ciepło konturu. Ja również. Usiadłem tak, żebyś mogła
mnie widzieć. Chciałem ci opowiedzieć dzisiaj, bo pewnie nie wiesz, ale byłaś
jakaś zadumana, może nawet nieobecna? Tak. Na pewno. Tylko roję sobie, że na
tym stole to ty… Jak dziecko budujące w parku z dwóch patyków pieska, albo w
lalce widzące przyjaciela na całe życie, powiernika najstraszliwszych tajemnic
i jedyną istotę wartą przytulenia. Patrzę ci w oczy, ale przedzieram się wciąż
na wylot, aż spojrzenie rozbija się na zimnej ścianie zupełnie absurdalnie.
A
dzisiaj właśnie kupiłem świeczki. Te najtańsze, w aluminiowych koszyczkach, bo
pomyślałem sobie, że może być ci zimno, więc nimi cię ogrzeję, kiedy będę
opowiadał. Maluteńkie płomienie drżą z niecierpliwości szukając ciebie i
oplatając twoje ciało własną żarliwością. W takim świetle miałabyś kasztanowe
włosy. Lśniące i chowające się same za siebie, gdy tylko którakolwiek ze świec
zaproponuje im żywszą czerwień.
Przymykam
oczy i widzę, jak płomyk wygładza gęsią skórkę na twoim udzie, jak rozluźniają
się piersi, jak dłonie rozplatasz i bawisz się w kotka i myszkę z ogniem, a
płomień nie umie wskoczyć na żaden z palców, które mu przewrotnie obiecujesz
wodząc go na pokuszenie. Stół rozgrzany wdycha twój aromat i malujesz na nim
wilgocią serce tłoczone pośladkami. Ja pewnie oszalałbym, ale stół czeka na
więcej. Taka deklaracja, to wciąż za mało. Nie wiem, czego oczekuje, żeby się
zachwycić tobą. Chciałem ci opowiedzieć dziś – takie płoche, nic nie znaczące i
wolne od zdarzeń wielkich, czy dramatycznych. Bo niosłem dla ciebie obraz rzeki
czesanej wiatrem, i parę słonecznych plam bawiących się w berka na zawilgłej,
odrapanej elewacji budynku. Wspomnienie paru kroków pani w spodniach zbyt
krótkich i pana w kapeluszu, który brodę na części podzielił, jakby jedna mu
nie wystarczała i chciał na jednym podbródku dwie wyhodować.
Świece
skarżyły się, że ciebie nie ma. A może szydziły ze mnie? A ja zasłoniłem okna,
żeby nikt nie podglądał, bo może się wstydziłaś tak siedzieć na stole i
pośladkami malując serce wilgotne twoim aromatem. Ciebie wciąż nie było, jednak
świece poczuły się ważniejsze i odważniej wspinały się na twój kontur. Teraz,
mogłabyś nawet wstać, a i tak dosięgłyby ciebie całej. Tak… Mogłabyś wstać…
Nawet położyć mogłabyś się pośród tych świeczek, bo tylko tak przed nimi można
się ukryć. Ze dwie zerkały mi w oczy i sprawdzały, czy nie szklą się za bardzo
od tego czekania aż przyjdziesz.
Przymknięte
oczy, to za mało. Nie wystarczyły, żebyś przyszła. Pozwoliłem im się zamknąć, a
chociaż płomienie kusiły zacisnąłem powieki tak, że nawet łzy miały kłopot,
żeby się wydostać. Poczułem, jak mijasz mnie z uśmiechem, jak woal perfum
rozbierał się z materii. Takiej ciszy nie zna żadne lato. Tylko zima pogrążona
w nocnych zaspach puszystego śniegu potrafi aż tak wstrzymać oddech, że nawet
para nie ma odwagi wychylić się na powierzchnię. A potem weszłaś bosą stopą na
krzesło i ostrożnie wkroczyłaś w kontur. Wypełniłaś go sobą. Wiedziałem, że
będziesz miała do mnie żal o te biodra zbyt szerokie i słyszałem, jak
przysuwasz świeczki bliżej. Tak blisko, jak tylko wystarczyło ci odwagi. Zbyt
wiele jej nawet miałaś, bo chyba zaskwierczał jakiś włosek zjedzony przez
płomień. Patrzyłaś na mnie, ale ja wciąż miałem zamknięte oczy tak szczelnie,
żeby cię nie spłoszyć. Żebyś została na tym stole i żebym mógł się cieszyć
twoim obrazem.
A
potem? Potem nieoczekiwanie do okien zaczął dobijać się dzień. Zgiełk i
pośpiech, nieuwaga i pokrzykiwania. Otworzyłem oczy. Na stole połyskiwał kontur
z kieliszków aluminiowych bez jednego płomienia. Noc zjadła całe światło. I
ciebie noc zjadła. Został mi tylko kontur. Odchudzony w biodrach. Poznałem.
Więc byłaś jednak…
Smutna ona zapatrzona...
OdpowiedzUsuńSmutny on.
prawie jak w piosence,tylko tam oni byli brzydcy...
Usuńi przytuleni jakoś niezwykle tak... tam byli.
Usuńtu też są... niezwykle
Usuńo, tak, niezwykle jak zwykle :)
Usuńmajaki zbyt podobne do rzeczywistości mogłyby być niestrawne.
Usuńnieznośne.
Usuńczyli dobrze się stało, że są takie zamglone i odległe od rzeczywistości.
UsuńRzeczywistość nie jest lepsza ani gorsza od wyobrażeń, jest tylko zupełnie inna.
Usuńprzede wszystkim JEST
Usuń"Patrzyłaś na mnie, ale ja wciąż miałem zamknięte oczy tak szczelnie, żeby cię nie spłoszyć" a potem dzień spłoszył srebrnego ptaka nocy... " noc cie zjadła " - moi faworyci powyższego obrazu który namalowałeś i pobrudziłeś dłonie farbami życia...
OdpowiedzUsuńale Twój fartuszek chyba został czysty...
Usuń:) ...
UsuńJak zwykle pięknie i tęsknie. Kiedy piszesz takie teksty czasem się zastanawiam czy masz na myśli jakąś konkretną JĄ, czy to wyłącznie wyobraźnia. Chociaż tematyka twoich opowiadań jest tak różnorodna, że zapewne JEJ nie ma, jest tylko jakaś klapka w głowie, która akurat wczoraj się otworzyła.
OdpowiedzUsuńMusisz mieć niezłą ilość tych klapek, bo każda otwiera wejście do innego świata.
pisałem też o zjadaniu mózgu... i o różnych takich innych historiach, że wolałbym, aby nigdy się nie spełniły.
Usuńotwieram się na ciągi dalsze - czasami coś dotknie i zaboli, zaintryguje, albo aż się prosi, żeby popłynąć w głowie w nieznane krainy.