Wydłubałem z
pępka świat i dość bezmyślnie toczyłem go w palcach, jakby to był boski głaz
szykowany na pokutę dla jeszcze nienarodzonego Syzyfa. Może niedoskonały świat,
może zaledwie zalążek – taki archetyp globu, w skali adekwatnej do wielkości
stwórcy. Trochę ziemi, znój, pot, pewnikiem krew potępionych i karząca ręka
sprawiedliwości dziejowej z obliczem posępnym i bezmyślnym. Gdybym dysponował
ostrością wzroku pozwalającą podejrzeć niewątpliwie istniejące na Nowej Ziemi
życie, być może byłbym przerażony kształtami i rozmaitością życia. Choć za
oknem wiosna nastrój miałem jesienno-melancholijny i nie pozbawiony nuty
sarkazmu. Zapewne z tego powodu pomyślałem, że równie dobrze mógłbym ów świat
wydłubać z… no… powiedzmy, że wybór obrzydliwości był przewidywalny nawet dla
ograniczonych umysłów, a siła przetrwania nie zna pojęcia obrzydliwość i skwapliwie
wymienia je na konieczność, więc i nazywać nie ma powodu, ani tym bardziej
wskazywać lokalizacji nierozgarniętym.
Stworzenie
jednego świata nie czyni jeszcze demiurgiem, a rzecz na karb przypadku można
złożyć. Coś zaświergoliło mi w uchu, więc i stamtąd wydłubałem świat równie
niepojęty, choć kudłaty i skoligacony z tym pierwszym wspólną boskością we mnie
mieszkającą dożywotnio, przez co rozleniwioną, bo z braku konkurencji ołtarze
ofiarne zakurzyły się i porosły jeśli nie szczeciną, to pajęczynami. Ułożyłem
te dwa światy na niezależnych orbitach i patrzyłem, czy dojdzie do gwiezdnych
wojen, czy też może jakiś międzygalaktyczny sojusz doprowadzi do rozgrywek
sportowych i wymiany ruchu turystycznego. Drugiego ucha wolałem nie ruszać,
choć ponoć w trójcy najłatwiej doszukać się boskości. Dwa światy, to dobry
początek i nie chciałbym popadać w euforyczne stany i w parkosyzmach twórczych
realizować się w jakiejś mocno skomplikowanej konfiguracji mgławic,
konstelacji, partii politycznych i nielegalnego podziemia.
Światy chwilowo
zajęły się sobą i nie widać było przejawów tęsknot mocarstwowych. Żadna armada
nie wyruszała na konkwistę, a Czas z lekkim niepokojem przewijał eony
nadaremnie i wieki mijały bezpowrotnie i beztrosko. Żeby znaleźć dla siebie
uzasadnienie przycupnął gdzieś na krawędzi zauważenia i dziergał szalik na
drutach. Zdolna bestia. Może na własne imieniny? Może dla wybranki, z którą w
zatracenie mógłby wyruszyć, albo ideał rytmu w nieskończonym takcie walca
osiągnąć wirując niczym szatan chłostany odświętną wodą? Życie trwało
niepozornie zajmowało się sobą nie bacząc na boskie znudzenie. Trwałem i byłem
już bliski kolejnym dłubaniem się zająć, żeby czymś wypełnić monotonię. Trudno
grać w szachy dwoma światami i to tak mizernymi i nieruchawymi. Jakiś wróg by
się przydał. Tylko skąd go wziąć, skoro Czas rzucił mi karcące spojrzenie
sponad okularów, żebym nie rozpraszał go w twórczym szale… a może szalu? Bez Czasu
żadna wojna się odbyć nie może, o czym przekonałem się boleśnie, cyklicznie
zbierając oceny niedostateczne w szkole wulgarnie zwanej podstawową, za brak
talentu do wiązania wydarzeń w ciąg chronologią napiętnowany. Wojna, to wojna i
w sumie świat toczył się od jednej do drugiej zamierając pomiędzy nimi raz
dłużej, innym razem krócej, choć idei w tym większej nie odkryłem.
Nim dostojeństwo
własne ozdobiłem brodą byłem już przekonany, że celem istnienia jest walka o
cokolwiek, byle tylko była chwalebna. A taką być może każda zwycięska potyczka,
gdyż pióra dzierżą poeci drepczący na tyłach zwycięskich armii. A te moje dwa
światy nie zamierzały. Zignorowały mnie i atawistyczne konieczności. Za dobrze
się im chyba powodzi. Wypadałoby coś zrobić. Ukradkiem zerknąłem na Czas, który
sapał i mamrotał coś pod nosem, najwyraźniej mi przy tym złorzecząc. Zapewne
podejrzewał, że niesiony głosem poety „niecne mam zamiary i oblicze plugawe”
Westchnął w końcu, szal odłożył i ręce w kieszeń wcisnął zbliżając się do mnie.
Splunął dość nonszalancko w jakąś pustynię historyczną, albo zagajnik oliwny
bez większego znaczenia strategicznego i zagaił:
- No i co? Swędzi tak? Pogmerać się
zachciało? Nie opowiadaj, przecież widzę, że rączęta świerzbią, a rzecz musi
się odbywać w asyście.
Popatrzyłem na
niego spod byka, bo mnie obnażył. Wykrył, choć starałem się go zaskoczyć, ale
przebiegły był niezmiernie – zgodnie z powiedzeniem, że jak stary, to chytry. I
ten taki był. Nie żaden młokos, tylko Czas dojrzały i zdolny do wszystkiego.
Może poza zdziwieniem i niecierpliwością. Kalkulowałem i snułem miraże, że
jakąś mrzonką może go zajmę i znienacka coś za jego plecami wykugluję, ale
patrzył zbój na te moje dwa światy, jakby wiedział, że tam się odbędzie
kataklizm, na który czekał. Miał czas. W zasadzie nic więcej nie miał, tylko
czas, a skoro tak, to mógł roztrwonić go dowolnie dużo, czekając aż moja
niecierpliwość podda się emocjom chwilowym, albo popadnie w depresję. Trudno.
Nie zaskoczę go działaniem, ani też brakiem, więc tylko jakością zbyć go mogę.
Kciukiem nadepnąłem bliższy ze światów, aż zapiszczało. Gdy odrywałem kciuk
mlasnęło lubieżnie i świat stracił jeden z wymiarów. Wyglądał jak zwiędnięta
piłka, jak suchy liść, ale tam, pod tragedią nadal kryć się musiało życie
desperacko adaptujące się do skrajnie niekorzystnych warunków.
Czas wzruszył
ramieniem i poszedł do swojego szału, czy szala, a ja patrzyłem, czy teraz się
wydarzy jakieś lawinowe szaleństwo. Czy pokrzywdzony świat weźmie odwet na tym
nietkniętym Armagedonem. Zachęcająco szturchnąłem paznokciem kulisty świat,
żeby podtoczył się pod nabiegłe krwią oczy ginącego świata. Powinienem być
bardziej przewidujący – Czas nawet tyłka nie podniósł, więc nic intrygującego
zdarzyć się nie mogło. Lepszy był od szamanów plemiennych i Baby Wangi. Moje
myśli toczył robal boskości i judził:
- Ja cholery nie pokonam? Ja-wszechmocny?
Bez Czasu jednej głupiej wojenki nie stoczę? Nie zobaczę? Niedoczekanie twoje
zarazo jedna!
Nieskończenie
powoli przesłoniłem Czasowi boskim kuprem widok na dwa niesprawiedliwie
obdarowane światy, po czym znienacka przeprowadziłem zamach na drugi świat.
Wraziłem boski palec i roztarłem go na miazgę, aż się zmienił w smugę krwistą.
Gapiłem się dumny, że taki fortel banalny się powiódł. I łeb uniosłem, jakbym
Hydrę dziecięciem będąc…
- I co? – zapytał znudzony Czas pochylając
się nad zmiażdżonym światem – Co się tak szczerzysz?
Szal się pruł
samoistnie, w rytm nerwowego tupania nogą o podłogę. W tym Czas był
niezastąpiony. A teraz patrzył na mnie z politowaniem i tylko patrzeć, jak mi
każe gorączkę sobie zmierzyć. Rzucił okiem na blat i dwa zdychające światy,
wzruszył ramionami i poszedł sobie. Teraz już nic się wydarzyć nie może. Nuda.
Bezczasie. Podrapałem się po brodzie, aż wysypał się z niej kurz historii. I
teraz, to już sam nie wiem, czy warto dłubać jeszcze gdzieś i płodzić ohydne
światy, w których nie dzieje się nic poza mną i Czasem. Nużące i monotonne zajęcie.
Ciekawe, co w tym czasie Czas porabia. Rozejrzałem się dookoła, a po chłopie
ani śladu. Nie! Jest ślad. Szal się nadal rozwijał, a koniec nici w pomroce
dziejowej znikał. Też mi filozofia. Ale pomysł Ariadny raz się już sprawdził.
Chwyciłem szal i na łokieć nici nawijałem usiłując dogonić Czas. Dokąd mu tak
spieszno?
No właśnie nie wiadomo czy to czas tak pędzi, czy my...
OdpowiedzUsuńon tylko patrzy i robi bilans. sumuje chwile istotne, a nieistotne zostawia nam na rozkurz
UsuńTwoja wyobraźnia zaskakuje. Galaktyka z tysiącem nieodkrytych gwiazd, głębia bez dna. Kiedy znajdujesz czas, żeby szukać w tej nieskończoności? Zrobić światy z NICZEGO - niezwykła umiejętność. ;)
OdpowiedzUsuńsłowa i słowa i słowa.
Usuńwystarczy pomysł, skojarzenie, obrazek, który napędzi. a samo pisanie zajmuje raptem godzinkę, może z kwadrans dłużej.
Chyba rzeczywiście słowa są najważniejsze plus umiejętność takiego ich splecenia, żeby wypowiedź była i ciekawa i zrozumiała. Nie każdy to potrafi.
OdpowiedzUsuńpodobno, jeśli ktoś potrafi pisać, to i z książki telefonicznej zrobi pasjonującą lekturę - tak mawiał mój ojciec i nie mam powodu mu nie wierzyć. niestety - przedyskutować również nie.
UsuńTo samo dotyczy mówienia, niektórzy tak potrafią opowiadać, że wciągną każdego słuchacza inni mówią o czymś ciekawym, ale tak nudzą, że nie da się słuchać
OdpowiedzUsuńja uczę się pisać. kiedyś się uda - wierzę w to nieustająco, choć czasami dopada mnie zwątpienie.
Usuń