niedziela, 31 marca 2019

Potyczka.


Wydłubałem z pępka świat i dość bezmyślnie toczyłem go w palcach, jakby to był boski głaz szykowany na pokutę dla jeszcze nienarodzonego Syzyfa. Może niedoskonały świat, może zaledwie zalążek – taki archetyp globu, w skali adekwatnej do wielkości stwórcy. Trochę ziemi, znój, pot, pewnikiem krew potępionych i karząca ręka sprawiedliwości dziejowej z obliczem posępnym i bezmyślnym. Gdybym dysponował ostrością wzroku pozwalającą podejrzeć niewątpliwie istniejące na Nowej Ziemi życie, być może byłbym przerażony kształtami i rozmaitością życia. Choć za oknem wiosna nastrój miałem jesienno-melancholijny i nie pozbawiony nuty sarkazmu. Zapewne z tego powodu pomyślałem, że równie dobrze mógłbym ów świat wydłubać z… no… powiedzmy, że wybór obrzydliwości był przewidywalny nawet dla ograniczonych umysłów, a siła przetrwania nie zna pojęcia obrzydliwość i skwapliwie wymienia je na konieczność, więc i nazywać nie ma powodu, ani tym bardziej wskazywać lokalizacji nierozgarniętym.

Stworzenie jednego świata nie czyni jeszcze demiurgiem, a rzecz na karb przypadku można złożyć. Coś zaświergoliło mi w uchu, więc i stamtąd wydłubałem świat równie niepojęty, choć kudłaty i skoligacony z tym pierwszym wspólną boskością we mnie mieszkającą dożywotnio, przez co rozleniwioną, bo z braku konkurencji ołtarze ofiarne zakurzyły się i porosły jeśli nie szczeciną, to pajęczynami. Ułożyłem te dwa światy na niezależnych orbitach i patrzyłem, czy dojdzie do gwiezdnych wojen, czy też może jakiś międzygalaktyczny sojusz doprowadzi do rozgrywek sportowych i wymiany ruchu turystycznego. Drugiego ucha wolałem nie ruszać, choć ponoć w trójcy najłatwiej doszukać się boskości. Dwa światy, to dobry początek i nie chciałbym popadać w euforyczne stany i w parkosyzmach twórczych realizować się w jakiejś mocno skomplikowanej konfiguracji mgławic, konstelacji, partii politycznych i nielegalnego podziemia.

Światy chwilowo zajęły się sobą i nie widać było przejawów tęsknot mocarstwowych. Żadna armada nie wyruszała na konkwistę, a Czas z lekkim niepokojem przewijał eony nadaremnie i wieki mijały bezpowrotnie i beztrosko. Żeby znaleźć dla siebie uzasadnienie przycupnął gdzieś na krawędzi zauważenia i dziergał szalik na drutach. Zdolna bestia. Może na własne imieniny? Może dla wybranki, z którą w zatracenie mógłby wyruszyć, albo ideał rytmu w nieskończonym takcie walca osiągnąć wirując niczym szatan chłostany odświętną wodą? Życie trwało niepozornie zajmowało się sobą nie bacząc na boskie znudzenie. Trwałem i byłem już bliski kolejnym dłubaniem się zająć, żeby czymś wypełnić monotonię. Trudno grać w szachy dwoma światami i to tak mizernymi i nieruchawymi. Jakiś wróg by się przydał. Tylko skąd go wziąć, skoro Czas rzucił mi karcące spojrzenie sponad okularów, żebym nie rozpraszał go w twórczym szale… a może szalu? Bez Czasu żadna wojna się odbyć nie może, o czym przekonałem się boleśnie, cyklicznie zbierając oceny niedostateczne w szkole wulgarnie zwanej podstawową, za brak talentu do wiązania wydarzeń w ciąg chronologią napiętnowany. Wojna, to wojna i w sumie świat toczył się od jednej do drugiej zamierając pomiędzy nimi raz dłużej, innym razem krócej, choć idei w tym większej nie odkryłem.

Nim dostojeństwo własne ozdobiłem brodą byłem już przekonany, że celem istnienia jest walka o cokolwiek, byle tylko była chwalebna. A taką być może każda zwycięska potyczka, gdyż pióra dzierżą poeci drepczący na tyłach zwycięskich armii. A te moje dwa światy nie zamierzały. Zignorowały mnie i atawistyczne konieczności. Za dobrze się im chyba powodzi. Wypadałoby coś zrobić. Ukradkiem zerknąłem na Czas, który sapał i mamrotał coś pod nosem, najwyraźniej mi przy tym złorzecząc. Zapewne podejrzewał, że niesiony głosem poety „niecne mam zamiary i oblicze plugawe” Westchnął w końcu, szal odłożył i ręce w kieszeń wcisnął zbliżając się do mnie. Splunął dość nonszalancko w jakąś pustynię historyczną, albo zagajnik oliwny bez większego znaczenia strategicznego i zagaił:

- No i co? Swędzi tak? Pogmerać się zachciało? Nie opowiadaj, przecież widzę, że rączęta świerzbią, a rzecz musi się odbywać w asyście.


Popatrzyłem na niego spod byka, bo mnie obnażył. Wykrył, choć starałem się go zaskoczyć, ale przebiegły był niezmiernie – zgodnie z powiedzeniem, że jak stary, to chytry. I ten taki był. Nie żaden młokos, tylko Czas dojrzały i zdolny do wszystkiego. Może poza zdziwieniem i niecierpliwością. Kalkulowałem i snułem miraże, że jakąś mrzonką może go zajmę i znienacka coś za jego plecami wykugluję, ale patrzył zbój na te moje dwa światy, jakby wiedział, że tam się odbędzie kataklizm, na który czekał. Miał czas. W zasadzie nic więcej nie miał, tylko czas, a skoro tak, to mógł roztrwonić go dowolnie dużo, czekając aż moja niecierpliwość podda się emocjom chwilowym, albo popadnie w depresję. Trudno. Nie zaskoczę go działaniem, ani też brakiem, więc tylko jakością zbyć go mogę. Kciukiem nadepnąłem bliższy ze światów, aż zapiszczało. Gdy odrywałem kciuk mlasnęło lubieżnie i świat stracił jeden z wymiarów. Wyglądał jak zwiędnięta piłka, jak suchy liść, ale tam, pod tragedią nadal kryć się musiało życie desperacko adaptujące się do skrajnie niekorzystnych warunków.

Czas wzruszył ramieniem i poszedł do swojego szału, czy szala, a ja patrzyłem, czy teraz się wydarzy jakieś lawinowe szaleństwo. Czy pokrzywdzony świat weźmie odwet na tym nietkniętym Armagedonem. Zachęcająco szturchnąłem paznokciem kulisty świat, żeby podtoczył się pod nabiegłe krwią oczy ginącego świata. Powinienem być bardziej przewidujący – Czas nawet tyłka nie podniósł, więc nic intrygującego zdarzyć się nie mogło. Lepszy był od szamanów plemiennych i Baby Wangi. Moje myśli toczył robal boskości i judził:

- Ja cholery nie pokonam? Ja-wszechmocny? Bez Czasu jednej głupiej wojenki nie stoczę? Nie zobaczę? Niedoczekanie twoje zarazo jedna!

Nieskończenie powoli przesłoniłem Czasowi boskim kuprem widok na dwa niesprawiedliwie obdarowane światy, po czym znienacka przeprowadziłem zamach na drugi świat. Wraziłem boski palec i roztarłem go na miazgę, aż się zmienił w smugę krwistą. Gapiłem się dumny, że taki fortel banalny się powiódł. I łeb uniosłem, jakbym Hydrę dziecięciem będąc…

- I co? – zapytał znudzony Czas pochylając się nad zmiażdżonym światem – Co się tak szczerzysz?

Szal się pruł samoistnie, w rytm nerwowego tupania nogą o podłogę. W tym Czas był niezastąpiony. A teraz patrzył na mnie z politowaniem i tylko patrzeć, jak mi każe gorączkę sobie zmierzyć. Rzucił okiem na blat i dwa zdychające światy, wzruszył ramionami i poszedł sobie. Teraz już nic się wydarzyć nie może. Nuda. Bezczasie. Podrapałem się po brodzie, aż wysypał się z niej kurz historii. I teraz, to już sam nie wiem, czy warto dłubać jeszcze gdzieś i płodzić ohydne światy, w których nie dzieje się nic poza mną i Czasem. Nużące i monotonne zajęcie. Ciekawe, co w tym czasie Czas porabia. Rozejrzałem się dookoła, a po chłopie ani śladu. Nie! Jest ślad. Szal się nadal rozwijał, a koniec nici w pomroce dziejowej znikał. Też mi filozofia. Ale pomysł Ariadny raz się już sprawdził. Chwyciłem szal i na łokieć nici nawijałem usiłując dogonić Czas. Dokąd mu tak spieszno?

8 komentarzy:

  1. No właśnie nie wiadomo czy to czas tak pędzi, czy my...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. on tylko patrzy i robi bilans. sumuje chwile istotne, a nieistotne zostawia nam na rozkurz

      Usuń
  2. Twoja wyobraźnia zaskakuje. Galaktyka z tysiącem nieodkrytych gwiazd, głębia bez dna. Kiedy znajdujesz czas, żeby szukać w tej nieskończoności? Zrobić światy z NICZEGO - niezwykła umiejętność. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. słowa i słowa i słowa.
      wystarczy pomysł, skojarzenie, obrazek, który napędzi. a samo pisanie zajmuje raptem godzinkę, może z kwadrans dłużej.

      Usuń
  3. Chyba rzeczywiście słowa są najważniejsze plus umiejętność takiego ich splecenia, żeby wypowiedź była i ciekawa i zrozumiała. Nie każdy to potrafi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. podobno, jeśli ktoś potrafi pisać, to i z książki telefonicznej zrobi pasjonującą lekturę - tak mawiał mój ojciec i nie mam powodu mu nie wierzyć. niestety - przedyskutować również nie.

      Usuń
  4. To samo dotyczy mówienia, niektórzy tak potrafią opowiadać, że wciągną każdego słuchacza inni mówią o czymś ciekawym, ale tak nudzą, że nie da się słuchać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja uczę się pisać. kiedyś się uda - wierzę w to nieustająco, choć czasami dopada mnie zwątpienie.

      Usuń