niedziela, 31 marca 2019

Ogniste mrówki.


Ktoś z sukcesem usiłował nadać przestrzeni kształt kolonialnej posiadłości z wielkimi łukami pomiędzy pomieszczeniami, z dwuskrzydłowymi drzwiami, z boazerią, bronią myśliwską i trofeami na ścianach, z wielkim, ręcznie malowanym globusem utkanym w mahoniowym kagańcu tak starym, że miotełka od kurzu drżała na samą myśl, że ona taka płocha i wiotka. W kącie, ukryty przed księżycową poświatą stał fortepian. Emerytowany i zasłużony. Kość słoniowa ze starości pożółkła, wyszlachetniała, a wspomnienia wypielęgnowanych szlacheckich dłoni mogły wypełnić nawet najdłuższe wieczory, kiedy kominek pożerał szczapy wysezonowanego drewna. Tu nikt nie bawił się z brzozową szczapą, której pochopność nie pozwalała nacieszyć się ciepłem. Tu paliło się buczyną, dębiną, jarząbem i głogami. Drewnem twardym jak stal i trudnym do ugryzienia zębem siekiery, kiedy wiatr przegna soki w polana. Brzozą można było najwyżej rozpalać.

Czasami, kiedy wyraziła kaprys, żeby ogień rozgorzał aromatem wkładało się żywiczną szczapę sosnową specjalnie w tym celu trzymaną w drewutni. Niekiedy wystarczyło jedną ze ścian kominka wyłożyć od zewnątrz kilkoma świeżo ściętymi polanami, żeby płonący dąb rozjuszył sosnowe soki, aż zaskwierczą cieknąc jantarem niedojrzałym, pachnącym… lubiła myśleć, że pachnącym nią. Jej pragnieniami, których  nie miała odwagi opowiedzieć nikomu. Tylko dla siebie chowała chwile, półświadomie palcami podkręcanych marzeń, sprawiających, że skóra fotela ssała jej wilgoć bez umiaru. Ciężkie, drapowane kotary odcinały ciekawość świata, a służba nie śmiała nawet przy drzwiach stanąć bez wezwania. Jedna z pokojowych usiłowała kiedyś zaspokoić ciekawość, lecz kamerdyner wywlókł ją bez prawa powrotu nim ucho do dziurki od klucza przyłożyła. Od tamtej pory nikt nie śmie zakłócić jej intymności bez wyraźnego wezwania. A mosiężny dzwonek milczał jakby mu serce pękło.

Miała wszystko, czego mogła chcieć… Prawie wszystko. Podkuliła nogi obejmując samą siebie ramionami. Skarpety z owczej wełny były grube niemalże jak zimowe buty. Marzła. Nie potrafiła nic na to poradzić, że marzły jej stopy i ich rozgrzanie zajmowało jej długie godziny. On… - zamyśliła się sącząc różowe, niezbyt mocno schłodzone wino – on potrafił rozgrzać nawet jej stopy. I to zanim wziął w usta palce jej nóg, które flirtowały udając, że szykują się do ucieczki, albo straszyły, że podrapią do kości każdego śmiałka. On śmiał się cicho i ssał te palce każdy z osobna i wszystkie razem, a one płonęły wraz z nią. Od samego wspomnienia myśli zaczęły jej zabarwiać policzki, a na fotelu zakwitła pożądaniem wilgotna róża. Nie potrafiła dłużej udawać.

Odłożyła kryształową lampkę na stolik stojący uczynnie pod ręką i sięgnęła pod jedwab. Żeby ten jedwab cokolwiek krył musiałaby mieć dwanaście lat i piersi, które dopiero zaczną myśleć o kobiecości. A przecież piersi miała większe, niż jedną dłonią objąć mogła. Teraz drapały zieleń jedwabiu szukając wiśniowej, sterczącej jednoznacznie szorstkiej pestki. On… gryzłby ją aż jej oczy schowałyby się w mgłach, a paznokcie zatonęły w prześcieradle, skórze jego pośladków, czy w czymkolwiek, co w nie wpadłoby. W czas bez rozumu. I żadną wolą nie da się zapanować nad ciałem. To czas tryumfu cielesności i lizanie ran zostawić trzeba na później. Oblizała wargi i na palcach poszukała smaku krwi. On miał krew słodką, jasną i ciepłą. Najbardziej smakowała jej wtedy, kiedy miała dłonie pełne bukietu uniesienia – jej i jego. Gdy stygł po eksplozji jej ciało wciąż trwało w erupcji i płonęło od wewnątrz rozsiewając woń spełnienia. Palcami wybierała z siebie pomieszane aromaty ich uniesienia i doprawione kroplą krwi zlizywała bezwstydnie patrząc mu w oczy.

Palce były suche. Nie zdążyła nakarmić ich nawet własnymi składnikami koktajlu. A przecież czuła, że dziś jej aromat jest najintensywniejszy. Zew daremny, który ją oszałamiał i obezwładniał. W taki dzień czuła się samicą, której pożądanie musiała zaspokoić, ale on… Nie było go tu i klęła w myślach głupotę, która pozwoliła mu pojechać samotnie i zostawić ją tu, pośród tych antyków, trofeów, pamiątek rodzinnych, które beznamiętnie towarzyszyły jej gorączce. Znów sama. Kolejny wieczór, kiedy za jedyne towarzystwo będzie miała własne palce. Twarz wykrzywiła się w uśmiechu brzydkim, jakiego nie pokazałaby na zewnątrz świadomie. Zwierzęcy, szczery i egoistyczny bez reszty. Obnażający zęby. Ogień trzeszczał uspokajająco, zimne stopy usiłowały schronić się pod pośladki.

Wygnała je precz. Obie. Wygnała na oba oparcia i siedziała teraz niczym na ginekologicznym fotelu. Jedwab podwinął się aż ponad pępek i delikatnie pływał w falach ciepła bijącego od kominka. Ostatkiem woli zdjęła skarpety. Dotyk stóp ją sponiewierał. Gotowa była żebrać o jego obecność. Zbyt mocno zanurzyła się we wspomnienie, co on robił z tymi stopami. Opuszkiem nakreśliła kółko na wierzchu stopy i usta nie utrzymały jęku. Biodra uniosły się szukając nieobecnego. Mokre miała całe pośladki. Nie sądziła, że może tak przeciekać, ale znała własny smak za dobrze. Ostry, cierpki jak niedojrzałe jabłko, albo lekko osolony grejpfrut. Palce minęły pułapkę pępka i zdawały się sunąć po skórze szybciej, niż po jedwabiu. Zamknęła oczy i wzięła siebie samą. Tylko on znał ją lepiej i pozwalała mu na to, czego samej sobie zabraniała.

Wsunęła palce w siebie i pozwoliła ciału zadrżeć. To koniec. Nie znajdzie w sobie sił, żeby wyjąć tę dłoń z ukropu. Nie zanim minie granice rozumu. Nozdrza i oczy rozwierały się ponad miarę, oddech zwariował i brał wielkie hausty na zapas, jakby spodziewał się niedoborów. Upiła się tlenem pompowanym pospiesznie. Gryzła drugą dłoń, żeby nie wyć. Była czuciem. Pozostałe zmysły straciły jakiekolwiek znaczenie. Świat falował i wirował wciąż szybciej, opanowała ją kosmiczna nieważkość. Świat rzeczy zniknął gdzieś w dole i znalazła się w przestrzeni neuronów spragnionych i bezwstydnych. Palce szukały wciąż głębiej pokrywając się lepką żywicą eliminującą tarcie. Krzyknęła. Krzyknęła, bo tego krzyku zatrzymać się nie da. Równie dobrze monsun mogła próbować zatrzymać tą dłonią w usta wsadzoną. Krzyknęła i zwiotczała w fotelu. Przynajmniej stopy miała już ciepłe. Może nawet na cały wieczór.

Z ust ciekła jej ślina, której nie upilnowała. Spłynęła gdzieś koło ucha i łaskotała w szyję. Chyba ścierpły jej nogi, bo poczuła na kolanie mrówki. Nie wiedziała, czy chce już wracać do rzeczywistości. Nieważkość kusiła i prosiła o jeszcze. Mrówki z kolana przeniosły się na piszczel. Chyba schodziły z niej. Ciekawe co zrobią, gdy dojdą do stóp wykrzywionych uniesieniem wysoko nad dywanem. Mrówki potrafią skakać? Uniosła dłoń, żeby powąchać. Nie przyznałaby się nawet jemu, ale smakowała samej sobie i trochę żal jej było, gdy zabierał wszystko dla siebie pozostawiając ją sterylną. Teraz, gdy była sama niemal równie zachłannie spijała nektar spełnienia. Mrówki rozbrykały się na wierzchu stopy. Dopiero co malowała tam opuszkiem drobne kółeczko, które ją uwiodło i porwało w objęcia. Mrówki potrafią obwieść kółko? Tak dokładnie?

Myśl była tak niedorzeczna, że otworzyła oczy szerzej niż płynąc na falach uniesienia. Uniosła głowę. Mały palec u nogi skrył się w czymś ciepłym i miękkim, a zaraz za nim dołączały następne. Mrówki? Pokąsały ją tak, że traci czucie i stopy pieką ogniem? Oczy szukały świata z którego uciekły najdalej, jak tylko można. W mrugającym świetle płonących, dębowych chochlików połyskiwała miedziano-ruda, pokręcona w niesforne loki fryzura… Sięgała właśnie palucha, żeby nim zawładnąć. Tylko on wiedział, że to ostatnia rubież obrony, która padła jak tajga pod wpływem uderzenia meteoru. Biodra znów się uniosły, a głowa opadła na fotel…

- Jesteś wreszcie… Dlaczego tak późno? – szepnęła, a potem świat się skończył.

14 komentarzy:

  1. Ogniste i zmysłowe te mrówki...
    a tak w ogóle podziwiam znajomość gatunków drewna do rozpałki, nigdy nie paliłam w kominku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z drewnem przyjemnie obcować. z drzewem jeszcze bardziej.
      żywiczne, czyli z drzew iglastych dymią, bo żywicę mają w sobie, a liściaste mają wodę. wystarczy, że postoją i obeschną, a dymią mniej. brzoza prawie nie dymi i mówi się na nią, że kominkowe drewno - płonie jasno i szybko, a dąb i buczyna bronią się przed ogniem, za to mnóstwo ciepła dają i na dłużej starcza. jarząb i głóg, to twarde drewno, bo drzewa rosną powoli. więc zanim da się nimi napalić, to trochę mija. za to ciepła dadzą mnóstwo. kora brzozowa i igły sosnowe - lepsze są od papieru. dobre są też suche liście. papier jest stosunkowo nowym wynalazkiem, a ogniska paliło się od wieków.

      Usuń
    2. No super, chyba sobie zapiszę:-)

      Usuń
    3. jest taka książka rodem z Norwegii = "Porąb i spal" - super pozycja. mnóstwo informacji o drewnie, cięciu, suszeniu i paleniu.

      Usuń
  2. Wydaje się, że ON nie jest za bardzo potrzebny Ona świetnie radzi sobie sama.
    A co do drewna to faktycznie buk pali się długo za to sosna pachnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. erzatze są po to, żeby przetrwać brak oryginału. ale to niedoskonały zamiennik.
      za to topola i wierzba cuchnie w płomieniach. szczególnie, kiedy nie są dobrze wyschnięte.
      głóg przy cięciu i polerowaniu potrafi się zaróżowić nawet do fioletu i pachnie wanilią.

      Usuń
    2. Ciekawe, co piszesz o drewnie, myślałam, że trochę się na tym znam, ale widzę, że nic nie wiem. ;)

      Usuń
    3. ja również niewiele. ale interesują mnie drzewa - żywe i martwe.

      Usuń
    4. Lubię patrzeć na drzewa i bardzo mi smutno jak umierają. Po ostatnich wichurach, rok i dwa lata temu straciłam dwie ogromne sosny. Palę nimi teraz w kominku a z gałęzi robimy ognisko. Więc w pewnym sensie żyją nadal. Został jeszcze przewrócony pień w ziemi, tak wielki, że go nie ruszaliśmy i zapewne w nim już trwa nowe życie.

      Usuń
    5. pień nie ożyje. liściaste, to tak, ale żeby iglaste, to nie słyszałem.
      widziałem, jak pieniek do rąbania drzewa ożył. po pół roku wypuścił zielone gałęzie. ale to była wierzba, która jest chyba kozą ze świata zwierząt - nikt nie wie, czym się karmi, ale życiowych sił ma więcej niż inne. o kozach mówią, że zeżre trzonek od siekiery i da mleko. wierzbowy pień stał na kamieniu i puszczał z niego gałęzie rok po ścięciu.

      Usuń
    6. Miałam na myśli to, że pień jest domem dla całego mnóstwa maleńkich organizmów i w tym sensie żyje nadal.

      Usuń
    7. tak, to nic nie marnuje się w świecie przyrody.

      Usuń
  3. Jak widać bardziej interesujące jest drewno w kominku niż erotyczne uniesienia. Żywiczny zapach zdecydowanie wolę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z ogniem trudno wygrać.
      a może to tylko zasłona dymna?

      Usuń