Nie
miała makijażu. Nie był jej zupełnie potrzebny. Twarz miała niemal białą, a
cienkie, wymodelowane kreski brwi ocieniały wielkie, smutne oczy wypełnione
spłowiałym do szarości błękitem. Tylko słońce potrafiło odnaleźć w nich
szmaragdowe refleksy ukryte gdzieś w zakamarkach i czekające chwil szczęścia,
by eksplodować i zarazić otoczenie swoim niewymuszonym, ciepłym śmiechem.
Dziwne, że nawet wargi wydawały się być oprószone siwizną, w czerwieni
rozcieńczonej na granicę pomiędzy różem i fioletem, choć przecież nie było
zimno. Nie tak, żeby mogły zmienić kolor broniąc się przed mrozem.
Kobieta
paliła papierosa równie beznamiętnie, jak patrzyła się na ścianę. Nie wiem, co
w niej widziała – zwykła, pokryta tynkiem tak dawno, że farba już się jej nie
trzymała i gdyby nie graffiti wulgarne i kilka pęknięć, mętniałaby szarością do
zapomnienia. Jej wzrok pasował do tej ściany, jakby pochodziły z jednego
kompletu. Ściana, o którą się opierała nie była lepsza. Ona też chwile
świetności miała za sobą i łapczywie spijała ciepło z kobiecego ciała. Bez
końca kradła drobne ziarenka i okruszki tak niepostrzeżenie, jak tylko się da,
żeby jej nie spłoszyć. O ile to w ogóle było możliwe, ponieważ kobieta wydawała
się wrosnąć w ścianę dożywotnio.
Po
twarzy przebiegała jakaś podskórna burza, fala tsunami sięgająca najskrytszych
myśli i ledwie widoczną zmarszczką szukała ujścia i brzegu. Usta konwulsyjnie
zaciśnięte pilnowały, by żadna obelga, ni słowo niedyskretne nie opuściło
głowy, nie zdradziło się obecnością i nie dojrzało znaczeniem, które tak łatwo
potem zdeprawować, obarczyć jarzmem winy i nimbem pogardy, jak aureolą osaczyć
aż do szaleństwa. Do linczu. Pośród chłosty wielu cudzych, płonących słów tak
łatwo zadzierzgnąć pętlę i stygmaty wyryć na ciele i duszy tak głęboko, że do
sądu ostatecznego dotrwają, a może i mękę wieczystą przeżyją.
Papieros
był zbyt krótki, nawet wtedy, kiedy podpiął się pod kolejnego i następnego.
Zbyt słaby. Żar wybuchał cyklicznymi erupcjami pośród milczenia zafrasowanego,
zajętego sobą, obojętnego na otoczenie. Potrafiło zignorować szczenięcą radość
i nachalny wzrok nie pierwszej świeżości obejmujący jej sylwetkę
niewypowiedzianą, lecz doskonale widzialną wizją śliniącą się pośród niepełnej
harmonii zębów zużytych przedwcześnie. Wszystko, co wokół chciało zwrócić uwagę
kobiety rezygnowało w obliczu niewzruszonej, nieskończonej obojętności.
Psychiczna nieobecność zostawiła ciało wraz z jego potrzebami pozwalając mu
trwać w otoczeniu odruchów i wyuczonych gestów, choć bez świadomości.
Świadomość
zanurzyła się w to ciało i zabłądziła we wnętrzu nie mogąc odnaleźć drogi
powrotnej. Chyba próbowała wydostać się przez oczy, bo nawilgły tak mocno, że
ryły bruzdy w policzkach kanciastymi, słono-gorzkimi łzami, które zdawały się
krwawić, kaleczyć gładką niegdyś skórę twarzy. Płynęły meandrami
nieoczywistymi, łącząc się na brodzie, żeby skoczyć w przepaść niepojętą i
roztrzaskać się na kolanach, albo na czubkach butów. Te, które miały mniej
szczęścia padały na podłogę wzbijając miniaturowe grzyby atomowe kurzu, a fala
uderzeniowa wspinała się po łydkach jak stado czarnych mrówek wiedzionych
zapachem cukru. Mogłaby stać się stalagnatem, gdyby została tam jeszcze parę
tysięcy lat. Wyglądała na taką, która może poświęcić chwilę swojej obojętności,
żeby uzyskać podobny efekt.
Dzień
splatał godziny i minuty, nadziewał je na szpikulce wskazówek i odsyłał w
historię skrupulatnie układając na półkach, jakby chronologicznie miał
znaczenie ten niepojęty bezruch. Upychał sekundy i chwile, zliczał upadłe krople
i oddechy, sortował i odmierzał, bo nic innego czas nie potrafił. Tylko stać
obok i czekać, aż się wypełni. Aż jutro odejdzie do wczoraj, kiedyś, nigdy. A
kobieta stała, jakby nie istniało żadne kiedyś – ani to z tyłu, ani z przodu.
Tak stać mogą pomniki, którym nawet gołębie względy nie naruszają olimpijskiego
spokoju. Tylko ten pomnik oddychał. Myślał i choć z trudem można było to
odkryć, to przecież żył! Bezczynnie i bezmyślnie, ale żył.
Niewiele
brakowało, a i czas zniechęciłby się widząc jak jest ignorowany, jak zbędny,
ale przebierał nogami licząc, że w końcu coś się zmienić musi. Był wytrawnym
„czekaczem” – potrafił zamienić drzewo w węgiel, żywicę w bursztyn, a trylobity
w pokłady wapienia. Wieczne miasta w gruzy obracał i imperia niezwyciężone
sprowadzał do parteru, a tych zadufków niezliczonych, których w niebyt
odprowadził to i zliczyć się nie da. Czemu więc płacząca kobieta miałaby go
pokonać? Całe jej życie było okamgnieniem, tylko tu, przy tym murze rozciągnęła
teraźniejszość w coś na kształt nieskończoności.
Ból
wymaga czasu. Dużo. Bez ograniczeń. Czas jest jednym z niewielu wspólników,
których można dopuścić, ale czas musi się dostosować do potrzebnego rytmu. Wczoraj
miała wybór. Być może i jutro będzie go miała. Ale nie teraz. Teraz ma swoje
myśli dla samej siebie i swoje ciało pozbawione wczoraj. Brutalnie osamotnione,
pozbawione treści i znaczenia. Wczoraj miała wybór i nim nastało teraz podjęła
decyzję, z którą przyjdzie jej żyć. Wybrała jutro takie właśnie i nawet, jeśli
była przekonana, to jednak wciąż nie jest pewna jakimi ścieżkami potoczy się
los. Moneta wirowała w powietrzu, by upaść w kurz rozstajów, a grawitacja nie
pozwoliła chwili na wieczność oczekiwania. Wybrała samotność.
Wczorajsze
bliskości odepchnie milczeniem o tajemnicy, wspólnik już wcześniej uciekł, a
ona… Postanowiła zostać sama. Podjęła decyzję. Pośród krwi i bólu. Nie chciała
się dzielić. Nie umiała. Nie mogła. Nie wie. Nowe wydawało się ciężarem tak
wielkim, że trudnym do udźwignięcia. Wybór? Miała? Już nie. Samotność wepchnęła
się w jej ciało zanim tamto istnienie zdążyło ją opuścić. Mądrych nie było i
już nie będzie. Tej samotności nie da się wyskrobać, wywabić, wyplenić. Ona tam
zostanie do śmierci. Dziwne – musi się od nowa uczyć żyć, choć pozornie jest
tak, jak było. A gdyby… Zawsze jest jakieś gdyby… Gdyby wybrała inaczej? Też
musiałaby się uczyć. Tyle, że wtedy uczyłaby się żyć za dwoje. Samotność i tak
wymościła sobie w jej głowie gniazdko wygodne. Wybrała… Samotność wybrała ją
właśnie. I teraz gapi się w ścianę, bo jej się nie spieszy już nigdzie. Gapią
się we dwie – ona i samotność. Tylko czas im się przygląda gryząc pazury do
krwi. Ruszą się kiedyś. Zaklną i ruszą. Kiedyś…
hmm... tak bywa.
OdpowiedzUsuń"Minęło wiele miesięcy,
Ale mnie nic nie minęło
(...)
Ach, kiedy znowu ruszą dla mnie dni?
Noce i dni!
I pory roku krążyć zaczną znów
Jak obieg krwi"
Stachura
poetom nie brakuje wrażliwości i potrafią nazywać zdarzenia.
UsuńCoś jeszcze jakby w temacie:
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=vi9z-mS1fMU
Sprawia wrażenie, że dobrze wybrała, jest zadowolona i wolna. Nareszcie się nie spieszy. Co za luksus... Mieć czas na wszystko.
OdpowiedzUsuńtyle,że z tym "luksusem" będzie się mierzyć dożywotnio. i to sama.
UsuńAle to jej wybór. Dlaczego sugerujesz, że wybrała źle? Bo ty byś wybrał inaczej? TY to nie ONA.
OdpowiedzUsuńnic nie sugeruję. to nie jest wybór, tylko dramat. z chwilą, kiedy zaistniało każda decyzja stawała się piętnem dożywotnim.
UsuńWidzisz - ja odebrałam ten tekst inaczej. Licentia poetica może dotyczyć też prozy.
OdpowiedzUsuńDla mnie Ona czuje się spokojna, było ciężko, nawet krwawo, ale jest wyzwolona.
ja raczej patrzyłem do przodu. że takie doświadczenie nie pozostanie bez echa i odciśnie się na przyszłości bez względu, jaka decyzja zapadła i jak bardzo z nią zgadzała się, bądź nie. skazana na podjęcie jakiejkolwiek, bo brak decyzji też był decyzją.
UsuńKażdy z nas podejmuje dziesiątki decyzji w codziennym życiu, wiele z nich podejmujemy zupełnie nieświadomie, nie zastanawiając się w ogóle, więc już sam fakt podjęcia decyzji przemyślanej jest intrygujący. Myślę, że każda decyzja wyciska jakieś piętno na naszym życiu nawet tak banalna jak kolor ściany w pokoju.
OdpowiedzUsuńlubię banalne decyzje i małe życie. wcale mi nie tęskno do wielkości i kosmicznych dylematów.
UsuńA jednak kosmiczne dylematy pojawiają się czasami w twoich tekstach. To takie droczenie się z czytelnikiem tak?
OdpowiedzUsuńJa wam zapodam temat, a wy się męczcie? Mnie to pasuje. ;)
w głowie przeżywać, a nie w naturze - tak mniej boli. lubię pogdybać i wciąż cieszę się, że to tylko wyobraźnia.
UsuńA ja lubię i w głowie i w naturze. Wiesz, że czasem w myślach jest trudniej? Bo w naturze często idziesz za ciosem, nie rozpamiętując za dużo, rzucasz się w wir i ten wir cię wciąga, albo wypluwa na powierzchnię. W myślach jestem zawsze ostrożniejsza, rozważam czasem tak długo, że w końcu zapominam o co chodziło. ;)
OdpowiedzUsuńto już może faktycznie lepiej żyj...
UsuńŻyję Oko i mam się całkiem dobrze. :)
OdpowiedzUsuńniech się wiedzie. a skoro dobrze, to jak najdłużej.
UsuńBycie samym miewa również dobre strony ... przez chwilę
OdpowiedzUsuńczasem jest to kara, a czasem zbawienie.
Usuń