Wczorajsza mała Budda – dziś w wersji współcześniejszej – jako mała Mi, z papieroskiem w dłoni, potwierdziła tezę o kobiecej zmienności. Jak niewielkie, nabzdyczone tornado, które dopiero co oderwało się od ziemi i ruszało w szeroki świat, zajęła centralną pozycję na przystanku skąd wchłonęły ją środkowe drzwi. Co dalej? Dalej widok przesłania mi kozacki golem. Gdyby chcieć obłożyć go blachą, jak starożytnego rycerza, nic mniej jak czołg nie nadawałoby się na zabudowę. Aż dziw, że uchował się tak daleko od linii frontu, choć ta ponoć zbliża się wielkimi krokami. Przeoczyć takie monstrum mogła jedynie wyjątkowo skorumpowana komisja wojenna.
Autobus, gnany nieznanym imperatywem przejechał Miasto zbyt szybko, żebym nacieszył wzrok świeżo mianowaną Wróżbą Na Dzień Dobry. Musiała mi wystarczyć starsza pani w minispódniczce (pastelowe róże na pogorzelisku), sprawdzająca co chwilę, czy dostrzegam jej niepowtarzalną urodę. A i owszem. Ale nie chwaliłem się tym zbytnio. Te młodsze są zdecydowanie bardziej zdeterminowane w poszukiwaniu szczególnej formy atencji. Kobieta o uszach nafaszerowanych metalem najpierw zademonstrowała srom, po czym odwróciła się, żebym mógł podziwiać nienaganne zaplecze. Leginsy naprawdę można naciągnąć tak, że da się podziwiać szczegóły przewidywalnego tatuaż. Być może owe panny nie widzą innej szansy na prokreacyjny sukces, więc stosują agresywny marketing bezpośredni, połączony z bezwstydną autopromocją. Czyżby zastraszeni bezpośredniością niewieścią młodzieńcy woleli poddać się własnoręcznym metodom rozładowania napięcia seksualnego, omijając płeć przeciwną łukiem szerszym niż potrzebna na negocjacje warunków wzajemnej uległości? Świat zmierza w zdumiewającym kierunku.
Wysiadłem, pozwalając nogom na swobodny wybór ścieżki, żeby nie wpaść w rutynę. Dziś okrążałem wyspy, idąc wzdłuż Rzeki i żywopłotu kwitnących, obłędnie pachnących róż. Rzeka płynęła spokojnie, pozwalając cieniowi wysoko lecącej czapli taplać się w burym nurcie. Na mostach kołysały się tramwaje, mirabelki na wątłych przyczółkach ziemi chwaliły się jagodami przypominającymi małe, zielone oliwki. Studentka w brązowych rajtuzach założyła czapkę z uszami, deklarując jednoznacznie, że nie zamierza dorastać przed Juwenaliami, aby nie stracić zabawy.
Na przystanku nieletnie dziewczynki przytulały się do siebie, całowały, szukały pieszczot, kompletnie nie przejmując się mijającymi ich oryginałami, jak choćby doskonale odkarmione dziewczę, które (chyba) założyło kurteczkę na nagie ciało i wyszło z nie-wiedzieć-czyjego domu w zauważalnym pośpiechu.
Niektóre panie w leginsach nie oglądają się od tyłu, a szkoda, może założyłyby cos jeszcze...
OdpowiedzUsuńalbo i nie. nigdy nie wiadomo, co taka ma pod kopułą.
UsuńJest prawdopodobieństwo,że niektórym paniom ktoś ukradł
OdpowiedzUsuńz domu lustra i lustereczka.
Basia
to tak można?
UsuńPrzeglądając się w oczach innych bywa niebezpieczne.
OdpowiedzUsuńBasia
A nawet gdy się ma te lustereczka,samoocena jest trudna sztuką.
OdpowiedzUsuńBasia
od czegoś są przyjaciele i znajomi. albo rodzina. chyba, że ich wszystkich zabrakło.
UsuńMam nadzieję, że kolejnego dnia spotkasz panią w rzeczonych leginsach na dobrą wróżbę, póki co warto szukać pociechy w innych przyjemnościach.
OdpowiedzUsuńlepiej nie popadać w zbyt wiele nałogów na raz.
UsuńLubię chodzić w legginsach, bo są bardzo wygodne. Jednak nigdy nie włożyłabym do nich krótkiej bluzki. Zawsze mam na sobie tunikę albo długą koszulę.
OdpowiedzUsuńja też lubię chodzić na golasa - ale w domu, bo na ulicę jakoś mi śmiałości brakuje.
UsuńCha, cha, spróbuj się ośmielić!
Usuńnie jestem celebrytą. i z biustem kiepsko stoję. zamiast zachwytów wzbudzałbym uczucia bliskie pogardy i współczucia.
Usuń